Libra wyszła dopiero nad ranem. Wspólnie zjadły śniadanie – jajecznicę na boczku, zagryzaną domowym chlebem. Oczywiście nie mogło zabraknąć herbaty – było to jej małe uzależnienie.
W powietrzu nadal czuć było mikrowyładowania elektryczne, obecne zawsze po solidnej burzy. Ta była na tyle mocna, że drzewa leżały na pobliskiej drodze pokotem, a sąsiedni zagajnik doszczętnie spłonął. Zapach deszczu i mokrej ziemi, parującej teraz, roztaczał się dookoła.
Mocny napój i chłód poranka skutecznie stawiały na nogi nawet najbardziej opieszałe osoby. Libra musiała wracać, tłumaczyła, że rodzice z pewnością się o nią martwią, a młodsze rodzeństwo potrzebuje opieki. O ile Morgan się zorientowała, jako na najstarszej ciążyły na niej wszystkie obowiązki. Dziewczyna obiecała jednak, że będzie przychodzić w odwiedziny – po wczorajszym wieczorze, w trakcie którego tak świetnie im się rozmawiało, postanowiły to powtórzyć.
Chwilowo jednak obie miały ważniejsze rzeczy do zrobienia.
Morgan podprowadziła koleżankę do końca drogi. Musiały przeskakiwać pnie, powalone przez wichurę. Kiedy wracała, zajmowała się tym już specjalnie powołana ekipa.
– Pomóc? – zapytała i podeszła do robotników.
– Nie trzeba – burknął jeden z nich, o wyjątkowo gburowatym wyrazie twarzy, co dostrzegła, choć stał do niej profilem. – Raczej nic tu po tobie, paniusiu. Wracaj lepiej do domu, ugotuj obiad dla dzieci.
Skrzyżowała ręce na piersi i cierpliwie czekała, aż się odwróci. Mężczyznę chyba coś tknęło, bo okręcił głowę.
– Ty… nie… jedna z tych… czarodziei? – wyjąkał, cofając się.
– Tropicieli – poprawiła, chociaż w myślach przewracała oczami na wierzenia miejscowych. Dla lepszego efektu poprawiła przerzucony przez ramię kołczan. Łuk trzymała w lewej ręce, swobodnie opuszczony, ale podejrzewała, że ludzie pokroju tego faceta muszą mieć wpojone, że strzela z niego jak sam diabeł, a na dodatek unosi się przy tym w powietrzu. – To jak? Trzeba wam pomóc?
– Nie trzeba – wymamrotał i zaczął machać rękami. – Masz, Pani, na pewno dużo obowiązków. Nie będziemy przeszkadzać, damy sobie radę… ale z pewnością zrobiłabyś to lepiej od nas.
Tym razem nie kryła irytacji.
– Nie jestem Pani – odparła spokojnie, choć wewnętrznie się gotowała. – Możesz się do mnie zwracać Tropicielko Morgan lub nie zwracać wcale, jak wolisz.
– Rozumiem, Tropicielko Morgan… – Nie spuszczał wzroku z broni. – Dziękujmy za tę propozycję, jesteśmy zaszczyceni. Mimo to, damy radę sami. Możesz iść i zająć się swoimi sprawami, które są z pewnością znacznie ważniejsze.
– Owszem, są, ale mam chwilę czasu. – Zaczęła podnosić z ziemi pojedyncze gałązki, porwane przez wichurę. – Nie władam magią, ale mogę pozbierać chrust. I tak mi się przyda, nie będę musiała rąbać drewna.
W milczeniu wrócili do swojej roboty.
– Takimi sprawami zarządza król? – zagaiła po chwili. Odpowiedział jej głośny śmiech.
– Król… – rechotał najmłodszy z nich, chyba czeladnik. – Dobre sobie. – Rozejrzał się dookoła. – Król ma prostych ludzi gdzieś. Nie dba o poddanych. To namiestnicy wszystkim zarządzają, a oni też trafiają się różni.
– Uważaj na to, co mówisz – mruknęła. – Otoczenie ma oczy… i uszy.
– A ty co? – Podszedł bliżej. – Wy… jesteście jego szpiegami, prawda? Szpiclami na usługach?
CZYTASZ
Pieśń mroku i gniewu
Fantasy★ Romantasy ★ Czy zło może przerodzić się w dobro? Czym powinien kierować się człowiek: moralnością czy narzuconymi zasadami? Jak poradzić sobie w świecie, który nie radzi sobie z tobą? Co jest ważniejsze: lojalność czy sumienie? Opowieść o tym, do...