34.

162 26 75
                                    

Harry próbował nadążyć za tym, co się działo, ale nie za bardzo potrafił. Jeździł za Louisem i naprawdę był pewien tego, że kawiarnia, z której codziennie kupował mu jego ulubioną kawę, będzie najłatwiejszym miejscem.

Więc dlaczego Tomlinson jechał w przeciwnym kierunku? Naprawdę się pomylił? Niemożliwym było, żeby kupował kawę z innej, bo na kubku zawsze widniało logo.

Jechał za Louisem, coraz mocniej marszcząc brwi. Rozważył nawet telefon do niego, żeby zapytać, co on do cholery wyprawiał, ale powstrzymał się przed tym krokiem. Nie był aż tak zdesperowany.

Zatrzymał się na poboczu, gdy Louis parkował przed kawiarnią - - taką, która nie była ich. Skąd w jego głowie wziął się pomysł, że powinien zjawić się właśnie tutaj?

– Co…? Kurwa – przeklął, mocno zaciskając dłonie na kierownicy. Bo Louis przysiadł się do czyjegoś stolika.

Do stolika osoby, której imienia wciąż nie znał, ale za to słyszał o niej częściej, niż by tego chciał. Wyciągnął telefon i zadzwonił do mamy.

– Jak idzie? – zapytała ciepło.

– Spotkał się z matką Williama – wyznał drżącym głosem.

To było jak powrót do przeszłości. W swoich myślach zaczął określać Louisa jako swojego. Naprawdę głęboko w środku wierzył w to, że Louis to dla niego zrobi - - że przejdzie przez tę cholerną ścieżkę, by się z nim spotkać. Potrzebował tego zapewnienia, że Louis był gotowy to zrobić.

Nie był. Wolał spotkać się z tą dziewczyną.

– Harry, postaraj się… – Anne westchnęła ciężko, zanim kontynuowała. – Nie wyciągaj pochopnych wniosków, dobrze? Gdy z nim rozmawiałam, wydawał się naprawdę zdeterminowany.

– Nie bądź po jego stronie – warknął automatycznie.

I znów zabolało. Jakoś udało mu się przekonać wszystkich, by wzięli w tym udział. Udało mu się przekonać wszystkich, że Louis zasługuje na tę pieprzoną szansę. Cholera, nawet Niall był na to gotów, a to znaczyło naprawdę wiele.

Pieprzony Louis Tomlinson.

– Nie jestem, Harry. – Głos Anne zabrzmiał nieco gorzko. Nie tolerowała tego tonu, którym Harry się do niej odezwał.

– Przepraszam, jestem zły. Przepraszam, mamo. – Znów odpalił samochód, oddalając się od tego cholernego miejsca. – Wracam do domu.

***

Dziewczyna mówiła i mówiła, a Louis mógł myśleć tylko o tym, jak mocno nie cierpiał tych perfum, którymi się pryskała. Jakby wylewała na siebie całą pieprzoną butelkę, zanim wychodziła z domu.

– Stop! – Louis uniósł dłoń, nie mogąc już dłużej znieść tej ciągłej paplaniny. – Po to tu jesteśmy? Chcesz mi grozić? Serio? Pomyśl o Williamie. Chociaż raz w swoim pieprzonym życiu pomyśl o naszym dziecku. Chcesz go ciągnąć do sądu, naprawdę? Kurwa mać, pomyśl o nim i wycofaj ten pozew. Jesteśmy dorośli, ogarniemy to bez udziału sądu. Oszczędź mu tych wrażeń.

Splotła dłonie na stoliku przed sobą, uśmiechając się z satysfakcją.

– Boisz się, bo wiesz, że przegrasz – oznajmiła szyderczo. – Nie masz dla niego czasu, podrzucasz go znajomym, pijesz i kurwisz się z tym chłopaczkiem. Mam na to dowody. Gdzie jest teraz William? Bo wyraźnie nie z tobą.

Louis mrugał. Raz za razem. Jeden, dwa, trzy… dziesięć, pięćdziesiąt. Musiałby chyba policzyć do tysiąca, żeby się uspokoić. A może wtedy też by tego nie zrobił.

Too Much To Ask Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz