1. Pod wodą

335 40 29
                                    

Długie kąpiele to moje hobby.

Dzięki ciszy, która panuje pod powierzchnią, mam wrażenie, że lepiej słyszę siebie. Chaos świata wokół mnie nadal czasem mnie przytłacza, więc tym bardziej doceniam, kiedy wokół jest cicho. Z tego samego powodu bardzo lubię chodzić na basen. Chociaż czasem jest na nim dość dużo ludzi, mam wrażenie, że pod wodą nikt mnie nie ocenia ani na mnie nie patrzy, bo wszyscy są zajęci swoimi sprawami.

Wanna w moim małym mieszkanku jest zaskakująca duża, więc mieści w sobie sporą ilość wody, mnie samego, a nawet moje myśli. To duże wyzwanie, bo ostatnio jest ich tyle, że przestałem nadążać. Jakbym był kamerzystą próbującym doścignąć olimpijskich sprinterów – nawet na deskorolce albo szynie ledwo jestem w stanie utrzymać ich w kadrze.

Zanurzam się po raz kolejny, a wokół mnie nastaje cisza. Jestem sam, pięć razy sprawdziłem, czy zamknąłem drzwi wejściowe, więc nic się nie stanie, jeśli na moment zniknę pod powierzchnią. Tutaj wszystko jest prostsze, lżejsze i mam wrażenie, że w gęstej wodzie łatwiej mi uchwycić to, czego na co dzień nie potrafię.

Kontrola nad samym sobą to coś, co pozwala mi zachować poczucie stabilizacji. A potrzebuję jej jak powietrza, szczególnie teraz. Muszę utwierdzić się w przekonaniu, że dam sobie radę, że zagarnę wszystkie myśli do swojej głowy, zaszufladkuję, przypnę pasami, zabetonuję i utrzymam w ryzach przez cały wyjazd, żeby nie wyjść na ofiarę i nie powodować zbędnej litości u ludzi, którzy sądzą, że jakoś mi idzie.

(Nie idzie).

Ślub jest za trzy dni.

Jeszcze kilka miesięcy temu skakałbym z radości, że to już tak blisko. W końcu moje dwie najbardziej ulubione osoby na świecie – Magda i Karol – mieli wstąpić w związek małżeński.

Chodziliśmy razem do liceum. Czasem miałem wrażenie, że stanowią jedną osobę, że są dwiema częściami organizmu o nazwie Magdaikarol. Byli nierozłączni, chociaż docinanie sobie nawzajem było pasją ich życia. Dopiero w trzeciej klasie zrozumiałem, że to oznaka wyjątkowego uczucia, które ich połączyło. Odkąd Karol zaprosił Magdę na studniówkę (zrobił się czerwony jak pomidor i ledwo mógł wydusić słowo, tak się biedny stresował), oficjalnie są razem. A teraz biorą ślub.

A ja jestem w to wkręcony, bo zgodziłem się zostać ich świadkiem.

Właśnie dlatego mój telefon co rusz bombarduje spam wiadomości na naszej grupowej konwersacji. (Oficjalnie są chyba cztery, specjalnie podzielone przez Magdę według własnych kryteriów, ale ta jest tylko dla nas i jej historia zaczyna się jeszcze w liceum). Aktualnie przyszła panna młoda przeżywa, że salon sukien ślubnych nie odpowiedział jej jeszcze na maila (wysłała go rano) i że wybrana florystka ma teraz chorobowe (ślub jest za trzy dni i zapewniła nas, że odbiór zamówienia nie ulega zmianie), więc rzadko biorę do ręki telefon. Najczęściej jej pilne wiadomości wcale nie są żadną sytuacją awaryjną (ale jej nie mówcie).

Nie ukrywam też, że przebywanie w towarzystwie szczęśliwych narzeczonych planujących wspólną przyszłość stało się... męczące. Nie tylko ze względu na podejmowanie w kółko tego samego tematu – uroczystości ślubu – ale również uczuć, które kryją się gdzieś głęboko wewnątrz mnie, a których nie chcę wywlekać na światło dzienne.

Zazdrość. Ból. Poczucie zdrady.

Ale nie powiem im tego, bo cieszę się ich szczęściem – nawet jeśli na biblioteczce w moim małym mieszkanku stoi zaproszenie: dla Eryka i Jasia Góreckich-Zawiszów.

Muszę jednak zaznaczyć, że dostałem je – dostaliśmy je – jeszcze na długo przed rozstaniem, ale kiedy sami byliśmy już narzeczonymi. Po ślubie planowaliśmy przyjąć podwójne nazwiska, a że miał się odbyć wcześniej niż ten Magdy i Karola, stwierdzili, że zrobią nam tym przyjemność. I faktycznie tak było, dopóki przy wypakowywaniu rzeczy w nowym mieszkaniu nie znalazłem zaproszenia w jednej z książek.

Mój VivaldiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz