Punktualnie o ósmej wieczorem dzwonię domofonem do mieszkania przyszłych państwa Sobańskich. Furtka brzęczy, gdy wchodzę na teren zamkniętego osiedla, równie wystrzałowego jak całe otoczenie nowożeńców. Oboje są dziećmi bogatych ludzi – rodzice Karola mają klinikę stomatologiczną, a tata Magdy jest prawnikiem – więc gdy przyszło sprezentować pociechom własny kąt na wspólny start, naprawdę nie przebierali w środkach, by dać im wszystko, co najlepsze.
Kiedy po raz pierwszy przestąpiłem próg lśniącego, umeblowanego zgodnie z najlepszymi trendami mody mieszkania, poczułem się tak, jakbym wszedł do restauracji w hotelu Hilton. Zupełnie tam nie pasowałem – ja, z moim statusem biednego studenta i zjechanymi conversami w apartamencie z widokiem na panoramę miasta. Ale Magda i Karol nigdy nie pozwolili mi poczuć, że odstaję. Bardzo szybko poczułem się tam jak u siebie. Okazało się, że mieszkanie to tylko tło, które szybko zaczęło służyć barwnym osobowościom tej dwójki, a nie odwrotnie.
Oczywiście, finansowo nie było i nie jest u mnie źle. Chodzi bardziej o moją dumę, która nie pozwala mi brać za dużo od moich rodziców, szczególnie po tym, jak wyprowadziłem się „na swoje". Chcę im przez to pokazać, że wszystko u mnie w porządku, że nie muszą się o mnie martwić, bo przecież świetnie sobie radzę.
(Spojler: wcale sobie świetnie nie radzę).
Wjeżdżam windą na dwunaste piętro i idę znajomym korytarzem, aż staję pod drzwiami z odpowiednim numerem. Nawet nie zastanawiam się, czy zapukać, bo wiem, że nie są zakluczone. Po prostu wchodzę do środka i głośno wycieram buty o wycieraczkę.
– Jestem! – krzyczę dla pewności, że Magda nie wyskoczy na mnie z nożem.
– Chodź do kuchni! – odkrzykuje, więc podążam za jej głosem.
„Kuchnia" to tak naprawdę część wielkiego salonu, odgrodzonego od niego wyspą. Jasna, ale ciepła przestrzeń poprzetykana jest kolorowymi akcentami w stylu skandynawskim zarówno tu, jak i części wypoczynkowej. Miękko wyglądające poduszki i koce zachęcają do rozgoszczenia się na wielkiej kanapie stojącej naprzeciwko imponującego telewizora.
Magda stoi przy blacie i przygotowuje deskę serów, która pewnie ma nam towarzyszyć przy oglądaniu kreskówek. Ma na sobie pasujący komplet dresowy w kolorze karmelu. Zdążyła już nalać wina do kieliszków i rozłożyć żelki i inne słodycze do pasujących do siebie miseczek. (Oczywiście, że mają pełną zastawę. Ja nawet nie mam dwóch identycznych kubków).
– Punktualny jak zawsze – mówi z uśmiechem. Rzeczywiście, na zegarze widnieje godzina 20:05, czyli tak, jak obiecywałem. – Co tam u ciebie? Jak się czujesz?
– To chyba ja powinienem zadać to pytanie tobie – odpowiadam. – W końcu to ty wychodzisz za mąż za trzy dni.
– Dziko. Lolek nadal się nie wycofał.
– A ty?
– A, wiesz, ja to się już chyba nastawiłam. – Oboje się śmiejemy, po czym Magda delikatnie się uśmiecha. Odrzuca na plecy swoje długie do łopatek, ciemne włosy. – Nadal nie mogę w to uwierzyć.
– To lepiej uwierz, bo to się dzieje naprawdę.
Zabieramy resztę jedzenia i wino na stolik kawowy, który stoi przed kanapą. Ta kanapa to jedna z moich najulubieńszych rzeczy na świecie. Mógłbym się na nią wprowadzić. Mieszkałbym jak na bezludnej wyspie i skakał po poduszkach na podłodze do łazienki jak po kamieniach. Mógłbym leżeć całe dnie pod miękkim kocem i...
– A ty? – pyta Magda.
Mrugam.
– Co ja?
– Pytałam, jak ty się czujesz.
CZYTASZ
Mój Vivaldi
RomanceDRUGA CZĘŚĆ „SKRZYPKA" Trzy lata temu wspólnie podjęliśmy decyzję o tym, by pójść oddzielnymi drogami. Ja nie chciałem blokować Eryka przed szansą jedną na milion, a on mnie - narażać na stres związany z życiem na walizkach i kolejnych podróżach w o...