prolog

3.9K 303 55
                                    

#papierowechances

Tamtej zimy los nieoczekiwanie podarował mi dziewięćdziesiąt cztery szanse na to, aby pokochać Hariett Hills. Wykorzystałem każdą z nich. I mimo tego, ile razy potem wrzeszczałem jej imię do zdarcia gardła, stale poszukując sposobu, którym byłbym w stanie z powrotem ją do siebie przywołać, nie chciałem wrócić do początku oraz nigdy jej nie spotkać.

Hariett Hills była warta przekonywania się, że tęsknota nigdy nie dogasa do końca. Była moim cichym, czarująco pięknym i otrzymanym na zbyt krótko potwierdzeniem na to, że ślady po miłości nigdy nie zostają tak naprawdę zatarte.

Pozostałości po naszej były jak układanka. Istniały, wiedziałem o tym doskonale, bo towarzyszyły mi ciągle. Rano otwierałem oczy z odruchem, by pocałować leżącą obok Hariett w nos. Wieczorami przychodziłem w nasze miejsce, by porozmawiać z nią o głupotach.

Choć porozrzucane, kawałki nas rzeczywiście nadal istniały. Lecz miały pozostać niescalone, ponieważ sam nie mogłem stworzyć z nich niczego.

A ona... ona przecież nie mogła mi już pomóc.

94 chances [ZOSTANIE WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz