Rozdział 10

23 3 0
                                    

Nathaniel Carson strzelił trzy pierdolone bramki.

Wszyscy chłopacy z drużyny to właśnie jemu zawdzięczali wygraną w tym meczu.

I tak bardzo jak nie znałam się na piłce nożnej, tak tym razem zauważyłam jak strasznie był dobry. Wymijał przeciwników jakby byli zwykłymi nieruszającymi się pachołkami. Biegł przed siebie z piłką między nogami i rozglądał się tylko kogo jeszcze będzie musiał wyminąć, a na końcu mocno strzelał w bramkę.

I nie mogłam skłamać, że nie podobało mi się to jak wyglądał na boisku. Bo wyglądał najlepiej na świecie.

Drużyna, po krótkim świętowaniu na środku boiska zeszła do szatni, a my zeszliśmy z trybun i czekaliśmy przy wyjściu z terenu boiska. Obok nas przeszło dwóch eleganckich poszukiwaczy talentów z Hiszpanii, energicznie o czymś dyskutując w ich ojczystym języku. Uwielbiałam słuchać tego słownictwa. Mogłabym słuchać go godzinami bez znaczenia na to czy cokolwiek rozumiałam. Hiszpański miał w sobie coś takiego co po prostu mnie przyciągało. Był takim dźwięcznym językiem.

Niedaleko nas stanęły trzy fanki. Wyglądały jak typowe lalusie, które przyszły na mecz, żeby poderwać któregoś z piłkarzy. Trzy puste laleczki stały i śmiały się tak strasznie sztucznie, że rozbolała mnie głowa.

Pierwszy z szatni wyłonił się trener. Spięłam się, bo nie miałam pojęcia czy Charlie, Evelyn, Eric, Raise lub moja przyjaciółka się z nim witają w jakikolwiek sposób. Stanęłam prosto i delikatnie się uśmiechnęłam.

— Dzień dobry, trenerze — powiedzieli chórem moi znajomi, a ja razem z nimi.

Przystanął na chwilę, spojrzał na każdego z nas, a na mnie jego wzrok zatrzymał się na dłużej. Zestresowałam się. Był taki sam jak jego syn. Nawet jego spojrzenie było tak samo ciężkie.

— Cześć, dzieciaki. — Powiedział, posyłając nam ciepły uśmiech i ruszył dalej.

Podążałam za nim wzrokiem do momentu aż wsiadł do ciemnego mercedesa G klasy. Nieźle się woził.

Spojrzałam na wyjście z szatni akurat w momencie, gdy wychodził z niej Cedrick, Nicholas, Ricky i Nathaniel.

Pierwsza trójka podeszła do nas i się przywitała jednak Nathaniel stanął w innym miejscu. Zatrzymał się tuż przy trzech lafiryndach. Jedna z nich, która sztuczne miała chyba nawet zęby stanęła na palcach i pocałowała Carsona w policzek.

Oh, kurwa.

Poczułam jak coś w moim wnętrzu pulsuje, a zęby mocniej zazgrzytały. Napięłam wszystkie w sobie mięśnie i założyłam ręce pod piersi. Coś tak jakby mnie ukłuło.

Chwila, zazdrość? Chyba żarty.

Nie mogłam być zazdrosna o kogoś kto przecież nie miał dla mnie żadnego znaczenia. Zwykły nieistotny chłopak, który nie odgrywa żadnej roli w moim życiu. Kim on był, żebym ja mogła być zazdrosna?

Nikim.

A jednak nie potrafiłam odwrócić wzroku. Stał ze świętą trójcą szeroko uśmiechnięty i zadowolony z rozmowy jaką odbywali. Ruda raszpla uwiesiła się na jego ramieniu jakby była kimś ważnym. Ale Nathaniel miał ją chyba gdzieś. Nie obejmował jej, nie oddał pocałunku ani nie był do niej bardziej przytulony. Stał w jednej dłoni trzymając swoją torbę, a drugą miał luźno spuszczoną wzdłuż ciała. Traktował rudą jakby kompletnie nie istniała.

Po chwili rozczesał dłonią swoje mokre od potu włosy i wyglądał przy tym tak dobrze.

Boże. Muszę się ogarnąć. Nathaniel Carson ma już swój fanklub, który nie powinien mnie interesować, zupełnie tak jak ruda jego.

Lato zapomnianych uczuć Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz