Siedziałam na balkonie, nocne niebo było “czyste”, świeciły gwiazdy na które z zafascynowaniem patrzyłam, tak jak ktoś patrzył na mnie. Odwróciłam się w drugą stronę a serce od razu mi przyspieszyło, teraz gdy oświetlał go tylko blask księżyca i gwiazd wyglądał... Pięknie. Czyli tak jak zawsze, jasno-brązowe włosy teraz wydawały się czarne, a piwne oczy świeciły.
— Co tu robisz? — spytałam go, teraz nie patrzył na mnie, a na gwiazdy i księżyc, który dziś był w pełni.
— Wiedziałem, że tu jesteś, przyszedłem do Ciebie — odpowiedział, zarumieniłem się słysząc takie słowa ale na szczęście nie było tego widać. — Wiem, że to dla Ciebie bardzo trudne więc... Przyszedłem Cię w tym wesprzeć — powiedział, moja biała długa suknia ślubna zafalowała przez powiew wiatru, a welon pokrył całą moją twarz. Arthur podszedł do mnie i odgarnął go z mojej twarzy kładąc rękę na mój policzek.
— Ja... nie chcę się z tobą rozstawać — powiedziałam łamiącym się głosem, lecz żadna łza nie spłynęła
— Ja też, moja gwiazdeczko — szepnął, zbliżyłam się do niego i już nie dzieliła nas żadna przestrzeń, staliśmy naprzeciwko siebie, on wpatrzony w moje brązowe oczy, a ja oddawałam spojrzenie jego piwnych oczu. Nasze twarze były tak blisko, zamknęłam oczy i oddałam się mu całkowicie ale on tylko musnął moje usta swoimi i się odsunął — Lili, co powiesz na... Ucieczkę..?
Rozważając to patrzyłam na gwiazdy, dziś świeciły tak pięknie, Bogowie się postarali aby niebo w dzień mojego ślubu był tak piękny, a ja miałam uciec? Arthur, brat jednej z księżnych zamącił mi w głowie już przy pierwszym spotkaniu, mieliśmy wtedy ledwie dziesięć lat. Ale tak jak wcześniej, tak teraz moje serce na jego widok biło mocno i szybko. Z całą pewnością go kochałam, moje serce go kochało, moja dusza. Kocham go całą sobą.
— Dobrze, ucieknijmy lecz najpierw napisze list dla mych rodziców. Choć pewnie go nie przeczytają, dla nich będzie to hańba, uciekać z własnego ślubu... — weszłam do pokoju którego już nigdy nie miałam zobaczyć, wyciągnęłam jedyny papier jaki miałam i pióro. Zaczęłam pisać
Kochani Rodzice. Zapewne zhańbiłam Was, lecz musicie mi wybaczyć. Tylko o to was proszę. Muszę uciec, nie mogę żyć w tej klatce i to w dodatku z osobą której nie znam i nie kocham, nie potrafię tego zrobić, tak bardzo Was przepraszam. Zawiodłam Was.
Wasza Córka. Lilibet.
Położyłam list na moim łóżku, westchnęłam i spojrzałam na mojego Arthura. Złapałam go za rękę i przyciągnęłem aby pocałować go w policzek
— Jestem gotowa, ale jak uciekniemy? — zapytałam go —Przecież nie możemy niczego wziąć i... Nikt nie może nas zobaczyć. — wytłumaczyłam
— Oj, Lili... Ja mam zawsze wszytko zaplanowane — uśmiechnął się tajemniczo i pociągnął znów w stronę balkonu — skoczę, a ty po mnie, złapie Cię — powiedział swój plan a ja zamarłam z przerażenia, przecież on się połamie... Coś mu się stanowa ja nie będę potrafiła mu pomóc
— Arthur.... Nie... Ja się boje — szepnęłam kręcąc głową
— Nic Ci się nie stanie, zadbam o to — i uwierzyłam mu, wierzyłam mu teraz i w innych chwilach, wierzyłam mu nawet wtedy gdy wiedziałam, że kłamię... Tak bardzo go kocham, że potrafię mu wybaczyć wszystkie złe rzeczy które zrobił, według innych była to naiwność ale to po prostu miłość.
— Dobrze, rób to co musisz — Arthur zbliżył się do balkonu i przestawił jedną nogę na drugą stronę, po chwili zrobił to samo z drugą nogą. Przełknęłam ślinę, bałam się o niego, tak straszne się bałam, złożyłam ręce do modlitwy, zaczełam się modlić do Matki Boskiej. Skoczył.
~J.
CZYTASZ
~Miłość do jutra~
Romance"- Kochać kogoś, to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest. -" "- Kochać to niszczyć, a być kochanym, to zostać zniszczonym - " ~ J.