VI. Pudrowy róż

451 35 6
                                    


Następnego ranka wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze mojej szafy, która stała w rogu pokoju. Jak na mnie, wstałam dość wcześnie, bo o ósmej byłam już na nogach. Spodziewałam się, że to przez to, że Rey dzisiaj wyjeżdżał. Nie miałam pojęcia jak to zniosę. Za każdym razem znosiłam to w coraz to inny sposób. Czasami po prostu sobie z tym nie radziłam. Ale nie mogłam tego nikomu powiedzieć. Nie mogłam, bo była to dla mnie oznaka mojej słabości. Tak, moją największą słabością był mój brat i lęk przed jego stratą. Tak właściwie to lęk przed stratą kogoś mi bliskiego. Panicznie się tego bałam, bo nie wiedziałam jak mogłabym sobie z tym poradzić. Nienawidziłam niewiadomych. Musiałam mieć zawsze wszystko pod kontrolą. Mój perfekcjonizm zazwyczaj mnie gubił. Tak samo jak chęć kontroli, o której wspominałam. Oczywiście głównym powodem mojego panicznego lęku była po prostu śmierć osoby tak bliskiej mojemu sercu jak przykładowo Reymond. On z całej naszej rodziny był najbardziej narażony na niebezpieczeństwo i właśnie ta niepewność rujnowała mnie od środka za każdym razem jak wyjeżdżał.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że nie martwiłam się panicznie tylko o jedną, a dwie osoby.

Tej ponurej niedzieli miałam na sobie czarne dresy, a do tego również czarną za dużą o dwa rozmiary bluzę, którą dostałam od Reymonda z wyszytym na lewej piersi moim imieniem i nazwiskiem, oraz nazwą armii Brytyjskiej, dla której mój brat służył. Special Air Service. W skrócie SAS. Postanowił, że skoro on z przymusu posiadał takie ubrania, tak sprezentuje taką i mnie wiedząc jak panicznie bałam się o jego życie. Kochany.

Po dość głośnym westchnieniu postanowiłam w końcu wyjść ze swojego pokoju i coś zjeść. Nie spodziewałam się żywej duszy w kuchni, poza moimi rodzicami, którzy od zawsze wstawali o karygodnie wczesnych porach. Tak jak się spodziewałam, siedzieli na kanapie w salonie i oglądali jakiś serial. Przywitałam ich uśmiechem i skręciłam w lewo do kuchni, z której po raz kolejny usłyszałam jakąś wymianę zdań. Stanęłam w progu jak posąg widząc, że przy wyspie z uśmiechami na twarzach siedzieli Florence, Rey i Ace. Powstrzymałam się przed przewróceniem oczami. Wiedziałam, że relacja Ace'a i Reya była dość...bliska. Jednak nie spodziewałam się, że dosłownie będę widywała go codziennie w moim domu, albo gdziekolwiek indziej. Skorzystałam z okazji, że żadne z nich mnie nie zauważyło i poświęciłam chwilę, na bliższe przyjrzenie się każdemu z nich.

Florence miała na sobie jasne jeansy, które opinały jej nogi oraz tyłek, a do tego białą koszulkę z jakimś nadrukiem. Swoje ciemne blond włosy spięła klamrą z tyłu głowy, a na twarzy jedyne co miała to tusz do rzęs oraz błyszczyk. Tak jak zresztą ja.

Reymond z kolei był ubrany cały na czarno. Na biodrach luźno wisiały spodenki dresowe do kolan, a na górze zaś miał zwykłą koszulkę, która chyba miała być luźna, ale na nim taka nie była. Było to jak na niego całkiem normalne.

Kiedy mój wzrok padł na ostatnią osobę z ich grona, o mało nie zakrztusiłam się własną śliną. Ace wyglądał...najnormalniej na świecie. A mnie miękły od tego kolana. Mnie. Tak samo jak Rey był ubrany na czarno. Jeansy i bluza. Po prostu. Spodnie i zwykła bluza. A wyglądał w tym jak pieprzony bóg. A właściwie anioł. Ten upadły. Jego włosy były w ułożonym nieładzie, co pasowało do niego. Brwi miał zmarszczone, jakby od natłoku myśli, zaś oczy jak zdążyłam zauważyć – całkowicie puste. Czarna otchłań. Ostatnim elementem na jaki zwróciłam uwagę, były jego usta. Usta, które akurat wtedy uformowały się w leniwym uśmiechu. Zaraz obok dostrzegłam jak na jego policzku uformował się głęboki dołek. Siedział do mnie bokiem, tak, że widziałam jego lewy profil. Dałabym sobie rękę uciąć, że po prawej stronie nie posiadał dołka. A przynajmniej nigdy nie zwróciłam na to uwagi. Lub też nie zdążyłam zwrócić na to uwagi.

Last TimeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz