Rozdział 11

27 8 8
                                    


Kwiecisty wazon z hukiem uderzył o ziemię, a jego kawałki doleciały aż pod moje stopy. Przeskoczyłem nad nimi, starając się na nie nie wdepnąć i nie poranić sobie stóp.

Brązowe oczy lśniły w moim umyśle jak scena z taniego horroru. Kosmki platynowych włosów opadały na czoło. Jak mogłem zwątpić. Że chociaż przez jedną sekundę pomyślałem o tym, że Theo mógłby być mordercą. Byliśmy w tym we dwójkę. Tylko my i piątka chorych ludzi, którzy grali w jakąś pojebaną grę.

Wbiegłem do kuchni, rozglądając się. Dziewczyny rozmawiały między sobą, Ellery siedział przy stole, grzebiąc coś w telefonie, a Theo uniósł uradowany głowę. Drżącym krokiem podszedłem bliżej i usiadłem po jego prawej stronie. Lustrował mnie wzrokiem, lekko marszcząc brwi. Dotknąłem jego leżącego na stole przedramienia, chcąc upewnić się, że jest prawdziwy i faktycznie mnie rozpoznaje.

– Willa jest czysta.

Zastygłem. Po kilku sekundach intensywnego myślenia, zdałem sobie sprawę, że wciąż trzymam dłoń na jego ramieniu. Wycofałem się.

– Przecież to już wiemy od wczoraj... – szepnąłem. Theo spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem. – Nie wiesz co się działo wczoraj?

– O czym ty mówisz?

– Przedwczoraj znalazłem twoje ciało z raną po siekierze na plecach – zacząłem. – Wczoraj poszedłeś z Ellerym, naprawdę tego nie pamiętasz?

– Nic, a nic. – Zmarszczył brwi w zamyśleniu. Po chwili jego twarz spogodniała, jakby wszystko sobie poukładał. – Czyli nie byłem świadomy. W takim razie... kto był?

– Ellery.

Pokiwał głową. Sposób z jaką łatwością przyjmował do świadomości wszystkie fakty, które mu serwowałem, wprawiał mnie w osłupienie. Musiał ufać mi w stu procentach, zawierzając swoje, nawet chwilowe, życie. Nie było to najgorszą opcją, zaoszczędzało to nam sporo czasu na niepotrzebne pytania, a Theo sam również potrafił dorzucić trafną myśl.

– Czyli to, kto był zabójcą poprzedniego dnia nie ma najmniejszego znaczenia – wymamrotał do siebie, ledwo słyszalnie. Spojrzał na mnie, pocierając brodę. Jego oczy płonęły radośnie. Pełne pasji i oddania. – Więc musimy dowiedzieć się kto jest teraz i wpisać go do albumu. To nie ty, prawda?

– Dlaczego bym miał? – obruszyłem się. – To oni są pierdolnięci.


———


Rzuciłem telefon na blat niskiego stolika, po czym całym swoim ciężarem, upadłem na kanapę. Coś chrupnęło, jakby jakaś sprężyna czy deska się wyłamała. To czy mnie to obchodziło, mogło zostać uznane za kwestie sporną. Niby nie, a jednak karcący wzrok Theo spowodował, że zrobiło mi się trochę głupio.

– Nie dość, że nie pomagasz – rzucił przez zaciśnięte zęby, wychylając głowę zza drzwiczek od szafy. Rękawem otarł pot z czoła i spiorunował mnie wzrokiem. – To jeszcze wszystko psujesz.

– Co za różnica. – Wzruszyłem ramionami. Ignorując jego niemy krzyk, położyłem się na materacu, rzucając ubłocone buty, w których wcześniej byłem w szopie po drewno, na poduszki. Ręka zsunęła mi się z brzucha, delikatnie uderzając o panele. No trudno. – Mam lepsze pytanie. Po co ty to robisz? Przecież jutro i tak znowu będzie zepsute.

– Z nudów. Nie potrafię, jak ty, cały dzień leżeć i nic nie robić. – Dołożył śrubokręt do śrubki, po czym dokręcił ostatnią. Poruszył skrzydłem, upewniając się, że tym razem już nic się nie buja.

RecursionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz