2. ~ Czarno na białym ~

68 7 15
                                    

Nieznośne pikanie budzika siłą wyciągnęło ją z błogiego stanu zwanego snem. Ten denerwujący dźwięk niesamowicie drażnił jej uszy. Urządzenie jakby prosiło się samo, by rzucić nim o ścianę i skończyć jego marny żywot raz na zawsze. Ale taka była jego praca. Niewdzięczna, ale jakże potrzebna.

Panna Black tak, jak przypuszczała dnia wczorajszego, obudziła się z nieznośnym bólem głowy. Nie był on co prawda niewiadomo jak silny. Bywały dni, w których odbierał jej świadomość i możliwość logicznego myślenia, otumaniając obolały umysł, który modlił się o zakończenie tej udręki i nie skupiał już na niczym innym. Wtedy nie pomagały jej żadne leki, czy prochy. Wszystko musiało przejść samo, tak jak przyszło.

Wobec takich przypadków dzisiejszy ucisk w skroni był dosłownie niczym.
Karin nieprzytomnym jeszcze wzrokiem wyjrzała przez okno, za którym otulony w resztkach nocy ogród szarzał na horyzoncie, przygotowując się na nadejście kolejnego dnia.

Zegar wyświetlał godzinę piątą trzydzieści.

Świat był jeszcze pokryty w chylącym się ku końcowi śnie. Wstawał nowy, kolejny, pracowity i wykańczający dzień, po którym rzuci się do łóżka, jak martwy do trumny.

Śmieszne. - myślała, przeciągając się leniwie. - Ledwo wstałam, a już myślę o tym, by znów się położyć.

Mimo wszystko przezwyciężyła pokusę, by zakryć się cieplutką kołdrą i zasnąć z powrotem. Przebrała się w coś wygodnego i zeszła na parter piętrowej willi. Nie wiele myśląc, otworzyła drzwi i wyszła do znajdującego się za budynkiem ogrodu, by odbyć tam swoją rutynową przechadzkę.

Dwudziestominutowe spacery stały się od jakiegoś czasu nieodłączną częścią jej życia, w którym stanowiły jedyną chwilę na mentalną przerwę od jej przytłaczającej egzystencji. To był czas na rozmyślania, medytację i mentalne przygotowanie do spełnienia punktów z jej codziennego planu dnia.

Właśnie owe spacery były jej ulubioną częścią poranka, jak nie i całej doby, ( nie licząc oczywiście piłkarskich treningów ). Świeże powietrze kojąco wpływało na jej umysł i dawało energetycznego kopa na najbliższe kilka godzin, jakie spędzała zazwyczaj w szkole, a potem na zajęciach dodatkowych, głównie tych sportowych, chociaż miała już na koncie między innymi kółko matematyczne, którego swoją drogą szczerze nienawidziła. Co z tego, że radziła sobie z tym przedmiotem naprawdę dobrze, skoro na widok matematycznego podręcznika mózg sam odmawiał współpracy.

Tak już po prostu było. I jak na złość dzisiaj miała mieć dwie lekcje tego jakże okropnego przedmiotu pod rząd. Przynajmniej wieczorne spotkanie z przyszłą drużyną stanowiło dla tego faktu całkiem dobre wynagrodzenie.

W zasadzie to nie mogła myśleć o niczym innym, jak o pierwszym zgrupowaniu Generacji Z. Wszystkie jej myśli oscylowały wokół ich pierwszego treningu. Czuła, że to właśnie będzie jej dzisiejszy punkt zaczepienia, któremu poświęci najwięcej uwagi.

Tak chciała, by już była osiemnasta.

Bo jak dobrze wiadomo, panna Black nienawidziła czekać.

Po skończonej przechadzce wróciła do swojego pokoju i włożyła ubrania naszykowane dzień wcześniej. Zeszła do kuchni, w której mimo wczesnej pory świeciło się świtało. W powietrzu unosił się smakowity zapach.

- Dzień dobry Charles. - rzuciła dziewczyna, wchodząc do pomieszczenia. - Co tu tak pachnie?

Mężczyzna w białym fartuchu, stojący właśnie przy elektrycznej kuchence, odwrócił do niej głowę. Na twarzy malował mu się szczery uśmiech.

- Dzień dobry panienko.- odpowiedział. - Właśnie robię naleśniki.- I jakby na dowód wypowiedzianych słów podrzucił jednego z nich na patelni. - Te na stole są już chłodniejsze.

Czarna Peleryna - do ostatniego gwizdkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz