Rozdział 1. Obserwacje

19 5 2
                                    

Wszystko to, co miało nastąpić, wydawało się Laurze dużo bardziej stresujące, niż przypuszczała przedtem. Dokładnie o 13:46 miała skończyć lat szesnaście i stać się dorosła. Szybko wstała z łóżka, chuda, blada i dobrze zorganizowana, jak zawsze. Wiedziała, że czeka ją dużo do zrobienia. Zostało jeszcze kilka rzeczy do przygotowania przed rozpoczęciem Rytuału. Otrzymała zadanie, by wypożyczyć ze szkoły na ten dzień mapy nieba, astrokompas i mikrometr pozycyjny. Naczelnicy uważali, że umiejętność nawigacji jest bardzo ważna w dorosłym życiu, a Przewodnicy jak najbardziej podzielali tą opinię. Dzisiejszy Rytuał miał łączyć dwie równorzędne kwestie. Po pierwsze była to metafizyczna przemiana dziecka w dorosłego człowieka. Po drugie zaś, swego rodzaju egzamin, w którym trzeba było dowieść wiedzy i sprawności. Zdający miał udowodnić Przewodnikom, że nawet w przypadku zagłady całej technologii i cywilizacji, jest w stanie odtworzyć podstawową wiedzę potrzebną do przetrwania. Laura słyszała już o paru osobach, które Rytuału nie przeszły, stając się wyrzutkami społecznymi. Chociaż w większości przypadków, były nimi już wcześniej. Wielokrotnie jednak dyskutowała z swoimi rodzicami, że takich sytuacji musiało być dużo więcej, ale zamożni rodzice wykupowali u Przewodników milczenie w tej sprawie. Niestety, przekupstwo w Gwiazdozbiorze zdarzało się dosyć często.

- Dobra, nie czas teraz na takie refleksje - szepnęła do siebie Laura, zbierając w sobie te małe okruchy odwagi, które jej zostały. Gdy wyjmowała białe ubrania z szafy, próbowała nie zwracać uwagi na to, że trzęsą jej się ręce.

*

Maks siedział przy biurku, ze szczerym zamiarem nauczenia się do jutrzejszej kartkówki. Niestety przez ogromny upał, który rozlał się nad miastem już kilka dni temu, głowa okropnie go bolała. Było już po 17:00 i niby Słońce zbliżało się powoli do horyzontu, jednak wrzesień w tym roku był nieubłagany.

„Czerwona plama na Jowiszu, jest zjawiskiem unikalnym dla naszego Układu Słonecznego. Nieustannie obserwowana przez ludzi od prawie pięciuset lat..."

- Nienawidzę podręczników, nawet jak piszą o czymś ciekawym muszą to zepsuć - mruknął zmarnowany życiem i gorącem Maks, zamykając gwałtownie książkę i ciskając ją w kąt, tak, że kot Bąbel, który akurat tam siedział, z trudem się uratował.

- Dobra, nie oszukujmy się i tak to zaliczę - pomyślał z nieuzasadnioną pewnością siebie. Od zawsze interesowała go astronomia. Ciekawiło go wszystko, co działo się w Kosmosie. Wszystko, co pozaziemskie wydawało się niesamowicie atrakcyjne. Właściwie, to pozaziemskość była warunkiem, by w ogóle coś zostało zauważone przez Maksa. Jaka szkoda, że brudne skarpetki zamiast leżeć od kilku tygodni na podłodze, nie wirowały w Czerwonej Plamie na Jowiszu. W ten sposób przebiłyby się jakoś do jego świadomości. Przynajmniej tak na pewno pomyślała by Mama. Maks na tą myśl zachichotał pod nosem.

- Wszyscy na kolację! - głos Mamy z dołu bez trudu dosięgnął każdego pokoju w tym przestronnym domu na przedmieściach Warszawy.

I już po chwili wszyscy siedzieli przy dużym stole w kuchni, na ławach pod ścianą. Ławy są bardzo ekonomiczne, bo więcej członków rodziny może się ścisnąć i wspólnie zjeść posiłek. Trzeba tylko uważać na łokcie. Każdy miał już swoje stałe miejsce, Maks koło Mariki, która była uduchowioną studentką lingwistyki. Jej studia dotyczyły tak dziwnego języka, że Maks nigdy o nim wcześniej nie słyszał i nigdy później też nie, bo siostra rzadko opowiadała o swoich studiach. Z drugiej strony siedział Mietek, który właśnie awansował do grupy starszaków w przedszkolu. Oczywiście wszyscy musieli uczestniczyć w tym dziwnym rytuale, inaczej koniec z odwiedzinami kolegów. Oprócz nich, przy szczycie stołu siedział najstarszy brat, Bartek. Bartek studiował informatykę i pewnie za chwilę wyjedzie gdzieś bardzo daleko. Maks w głębi serca wiedział jednak, że jest równie zdolny jak brat i może wyjedzie jeszcze dalej.

- Amo, yszna apiekanka, ylko orąca - powiedział z pełnymi ustami Maks. - Kieły Ata óci z płacy?

- Będzie za godzinę Maks. Ale powiedział, że jak wróci na pewno pomoże Ci z tą fizyką...

- Ale ja wcale nie prosiłem o pomoc z fizyką.

- Maks, pozwól Tacie się wyszaleć, za mało studentów w tym roku przyszło na jego wydział - wtrąciła się Marika. - I powinieneś się cieszyć, że masz to akurat Twój ojciec i nie może wystawić Ci dwói na koniec semestru tylko za jedną nieobecność. Naprawdę Tata tak robi, przynajmniej tak mówiła koleżanka, rzuciła fizykę pod koniec pierwszego roku. A ja nie mogłam spojrzeć jej w twarz.

- Nie wiem Marika, jakby to wyglądało, gdyby Twój ojciec wstawiał piątki Twoim koleżankom, mimo że nic nie umieją! - skrzywiła się na samą myśl Zofia, mama całej tej gromadki.

- A swoją drogą, Maks, dzisiaj pełnia - szybko zmienił temat Bartek.

- Przecież wieeem, ludzie, za kogo Wy mnie macie?

- Oj przepraszam, uraziłem wielkiego Pana "Spędzę Całe Życie W Kosmosie".

Maks nie odpowiedział, bo na zegarku sprawdził, że za chwilę rzeczywiście jest wschód Księżyca. Pobiegł do teleskopu, który znajdował się na balkonie, przy pokoju rodziców. Dobrze, że Taty jeszcze nie było, można spokojnie pooglądać. Księżyc powoli wychylał się zza dachu sąsiadów. Bardzo dobry dzień, wyjątkowo dobra widoczność. Niby to tak daleko, ale dzięki takiemu teleskopowi czasem można zobaczyć Sitę Luneę w postaci takich świecących plamek przy krawędzi Klifów Ałtaj . „A jeśli nie zaliczę tej jutrzejszej kartkówki, nie zdam matury z fizyki, nie pójdę na studia i nigdy tam nie polecę?". Maks przestraszył się sam swoich myśli i zaraz głowa go przestała boleć, a mózg sam się nastawił na zdobycie wiedzy. Jednak strach potrafi dobrze zmotywować człowieka.

- Czy widać dzisiaj Miasto? - niezauważony do mikroskopu podkradł się Mietek.

- Tak Mieciu, zaraz Ci pokażę - odparł Maks pomagając bratu zajrzeć przez okular. - Widzisz tą świecącą plamkę? To właśnie jest miasto, nazywa się Sita Lunea.

- A czemu nie widać domów?

- Bo to jest bardzo daleko Mieciu, a dokładniej ponad trzysta osiemdziesiąt tysięcy kilometrów od Ziemi.

Mietek zrobił minę, jakby nie do końca go to przekonało. W pewnym wieku to, czego nie można zobaczyć, po prostu nie istnieje. W tym momencie wszedł Tata i rozpoczęła się, jak co miesiąc, historia kolonizacji Księżyca, ze wszystkimi aspektami inżynierii i oczywiście fizyki.

- Wiesz Maks, jak mój tata był mały, to polecieć do Nowego Jorku było marzeniem wielu młodych chłopaków. Wtedy ludzie wiedzieli, że pewnie najbogatsi ludzie świata chadzają chodnikami po Manhattanie. Teraz jest inaczej, dla ludzi z Lunei, Manhattan to mało istotna prowincja! Tam to dopiero robi się interesy na miliardy dolarów. Po każdych wyborach nowy Prezydent Stanów Zjednoczonych musi polecieć na Księżyc, żeby poznać najważniejszych dla jego kraju biznesmenów. Oni nawet na dzień już nie chcą wrócić na Ziemię! Rozumiesz coś z tego? Wszystko stanęło na głowie. - Zakończył wywód Tata i kręcąc głową poszedł opowiedzieć Mamie, co takiego znowu wymyślił dziekan w związku z programem studiów.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 18, 2024 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Bajka księżycowaWhere stories live. Discover now