2 ― THE WAITING ROOM

49 10 9
                                    

― Gdzie się pchasz?! ― Damski głos, który rozbrzmiewa gdzieś w pobliżu, przyprawia mnie o przysłowiowy zawał. Co jest nieco absurdalne, biorąc pod uwagę to, co ponoć się ze mną niedawno stało. Luke, chyba odruchowo, unosi rękę na wysokość mojej talii. Zatrzymuje się, więc ja też przystaję w miejscu, zerkając to na jego dłoń, to na twarz. Skrzywił się nieznacznie, wywracając oczami zaraz potem. Nadal mnie nie dotyka, kiedy gestem głowy wskazuje na koniec kolejki. Pojmuję aluzję i stawiam kilka kroków w tył. ― Weź numerek! Ciebie już żadne przywileje nie dotyczą, pragnę ci łaskawie przypomnieć!

Weź numerek.

Nie sądziłam, że w zaświatach usłyszę te słowa. Czuję się tak, jakbym cofnęła się w czasie do tego pamiętnego dnia, w którym to musiałam załatwić coś w urzędzie i pożałowałam tego, kiedy tylko przekroczyłam próg budynku. Tam też były numerki. I na swoją kolej czekało się dobre kilka godzin. Ludzie przychodzili z termosami i kocykami. Czasami z własnymi krzesłami, kiedy brakowało miejsc w poczekalni. To dopiero było chore.

Luke, jakby w transie, grzecznie wyjmuje małą karteczkę z podajnika i pokazuje mi numerek z szerokim, głupkowatym uśmiechem. Zastanawiam się, z czego się tak cieszy, skoro jesteśmy... nawet nie wiem, co jest za cyfra. Mój umysł z jakiegoś powodu nie potrafi jej odczytać.

Wiem, że uczyłam się matmy. Nie byłam z niej, co prawda, najlepsza, ale znałam podstawy tego cholerstwa. Wiem, że umiem liczyć do stu i kojarzę tabliczkę mnożenia jak przez mgłę. Pomimo to, mrugam nerwowo powiekami, a odpowiedź nadal nie nadchodzi. Stresuje mnie to. Dlaczego patrzę na coś i nie potrafię stwierdzić, czym to jest? Czy to jakieś efekty uboczne tego, że umarłam?

Umarłam. Nawet teraz to do mnie do końca nie dociera. Póki co, tkwię w stanie zaprzeczenia. Może moje przeczucie, które nie daje mi spokoju, po prostu się myli. Może to tylko sen. To tylko sen. Tylko sen. I zaraz obudzę się w domu i przeżyję kolejny, nudny dzień; wpadnę z powrotem w chorą monotonię, której tak nienawidziłam, a za którą byłabym teraz w stanie zaprzedać własną duszę.

― Siedem ― oznajmia w końcu Luke, dostrzegając chyba moje skołowanie. Faktycznie, orientuję się, wzdychając z ulgą. To siedem. Ponoć jedna ze szczęśliwych cyfr. Uśmiech Luke'a zmienia się nieznacznie; mój nowy kolega patrzy na mnie z nowo odnalezioną dozą współczucia i zrozumienia zarazem. ― Spokojnie. Wszystko wróci do ciebie z czasem.

Kiwam głową powoli, na znak, że rozumiem. Mówienie przychodzi mi z trudem. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale... nadal odczuwam ten niepojęty niepokój. Jakby coś złego miało się zaraz wydarzyć. A przecież, zdaniem Luke'a, jestem tu całkowicie bezpieczna. Co jakiś czas zerkam na niego, bo boję się, że może w każdej chwili zniknąć, a nie uśmiecha mi się bycie tutaj bez kogoś, kogo przynajmniej kojarzę.

Znam go co najwyżej kilkadziesiąt minut. I, niestety, aktualnie jestem na niego skazana.

― ...Luke? ― wyduszam wreszcie, bo takie bezczynne sterczenie w kolejce w kompletnej ciszy mocno mnie irytuje. Luke zerka na mnie kątem oka, i albo mi się wydaje, albo jest wyjątkowo zadowolony z tego, że się odezwałam. ― Na co my tak dokładnie czekamy?

― Cóż, za chwilę poznam cię z moją bliską przyjaciółką ― odpowiada mężczyzna. Splata dłonie za plecami, co jakiś czas przechylając się delikatnie to w przód, to w tył. ― Clementine. Jest bardzo... skrupulatna. I irytująca, ale za to litościwa. Bez niej ten zakład upadłby już na wstępie. A czekamy, bo "cierpliwość to cnota".

Niby stara się brzmieć tak, jakby opowiadał mi o zakupach na obiad, ale... to ostatnie zdanie wydaje mi się być czymś, w co niezbyt wierzy. Być może nawet dało się wychwycić w jego wypowiedzi nutkę irytacji. Nie wiem, za słabo go jeszcze znam, żeby wiedzieć, co mu siedzi w głowie. Pamiętam, że miałam takie dwie osoby w życiu, które potrafiłam naprawdę szybko rozpracować, bo albo spędzałam z nimi sporo czasu, albo wiedziałam o nich o kilka rzeczy za dużo.

OBLIVIONOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz