4 ― THE RUNAWAYS

13 4 12
                                    

Z plażą łączy się wiele dobrych wspomnień.

Millie Quinn mieszkała w San Diego, blisko Shell Beach. Zabierała mnie tam zawsze, kiedy ją odwiedzałam; mogłyśmy godzinami siedzieć na kocu i gapić się w fale, zajadając jakieś smaczne przekąski i popijając lemoniadę. W niektóre miesiące, o ustalonych godzinach, nawet psy mogły spędzać tam czas, więc zabierałyśmy ze sobą psa Millie, Marlona.

Moje stopy zapadają się teraz w iskrzącym w promieniach zachodzącego słońca piasku. A w głowie mam tylko widok Marlona bawiącego się przy brzegu. Przez kilka sekund wręcz słyszę śmiech Millie i jej nawoływania, kiedy ukochany pies znosił jakiś wielki badyl prosto na nasze nogi. To były cudowne momenty mojego życia. Teraz to wiem.

Różnica jest taka, że podczas wycieczek z Millie, na Shell Beach panowało wielkie poruszenie. Zawsze było tam pełno ludzi. Tutaj prawie brak żywej duszy.

...jakkolwiek to brzmi.

Tak czy inaczej, jest wręcz przerażająco pusto. Oddałabym wszystko, żeby Millie była teraz przy mnie, dodając mi otuchy, ale... z drugiej strony... wcale jej tego nie życzę. Wcale tego nie chcę. Dlatego zamiast skupiać się na niej, mocniej łapię za dłoń Luke'a.

― Jakim cudem? ― wyrywa mi się. Rześki zapach oceanu jest niczym najcudowniejsze ukojenie moich nerwów. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowałam czegoś w tym stylu; namacalnego wspomnienia dobrych dni. Namiastki poczucia bezpieczeństwa. Tego, że kiedyś byłam kochana i komuś zależało na mojej obecności.

Luke uśmiecha się do mnie promiennie, wyraźnie dumny z tego, że udało mu się mnie w jakikolwiek sposób zadowolić. Chyba. Nie do końca mam pewność, czy to jest jego sprawka.

― To dopiero początek ― odpowiada mi cicho. Mało brakowało, a szum fal i świst wiatru zagłuszyłyby jego słowa. Wpatruję się przez chwilę w jego oczy, dochodząc do wniosku, że ich barwa naprawdę przypomina bezchmurne, letnie niebo. Takie, które możemy podziwiać teraz nad naszymi głowami.

Odwracam się, żeby sprawdzić, czy Eve i Harper nadal są z nami. Stoją przy śnieżnobiałych drzwiach, które nijak nie wpasowują się w resztę krajobrazu. Wręcz przeciwnie ― to raczej oczywiste, że są abstrakcją. Mój umysł nie potrafi pojąć tego, co się dzieje, ale nie zmienia to faktu, że z jakiegoś powodu... odczuwam jedynie zachwyt. I spokój.

― Powinniśmy się ruszyć ― odzywa się nagle Eve. Nie czeka na nas; po prostu rusza przed siebie szybkim, pewnym krokiem. Jestem nieco zaskoczona jej zachowaniem, a Luke wzdycha ciężko z politowaniem, obserwując, jak Harper próbuje dogonić kobietę, potykając się o własne nogi, bo stopy bez przerwy zapadają się jej w tym miękkim, drobnym piasku. ― I żeby nie było, jak to da w łeb, to zwalę wszystko na ciebie! ― dodaje Evangeline, oskarżycielsko wytykając Luke'a palcem.

Mężczyzna nie wygląda tak, jakby się tym przejął. W przeciwieństwie do Eve, gestem zachęca mnie do tego, żebyśmy powoli, spacerkiem, poszli w jej ślady. Nie walczę z nim; to przyjemne miejsce. W porównaniu do Poczekalni i Kina Niemożliwości, tutaj czuję się dobrze. Normalnie. Naturalnie.

Harper zatrzymuje się gwałtownie, uparcie wciskając stopy w piasek i splatając ręce na piersi. Przypomina mi trochę mojego młodszego brata, kiedy nie dostawał czegoś, co sobie zamarzył i musiał wszystkim pokazać, jak bardzo nie podobał mu się ten fakt. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, może nawet uśmiechnęłabym się na to wspomnienie.

Sprawa jest jednak następująca: ja naprawdę jestem w stanie zrozumieć Harper. Tkwimy w tej dziwnej niewiadomej i nikt jakoś nie kwapi się, żeby wyjaśnić nam, co dokładnie się dzieje. Zamiast tego, Luke i Eve zachowują się tak, jakbyśmy my dwie miały po prostu... same wyciągnąć wnioski i wszystkiego się domyślać, przy okazji ufając im bezgranicznie.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 2 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

OBLIVIONOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz