Rozdział pierwszy

16 9 0
                                    

                                                                                        Hollow

Z jakiegoś powodu gdy tylko przekroczyłam próg tego miejsca z mojego ciała został ściągnięty ogromny ciężar. Jednak zamiast cieszyć się tą ulotną chwilą szczęśliwości moja klatka piersiowa zaczęła się zaciskać nie pozwalając jakiemukolwiek promyczkowi dobra spłynąć do mego serca. Im starsza się stawałam tym mój umysł pojmował co raz więcej i więcej, wiedziałam przed czym chroniło mnie łono matki, a następnie ona sama. Pojęłam nareszcie czemu żywot mój, lata dziecinne były tak lekkie, jak piórko pięknej ptaszyny, kobieta ta z żelaznym ciałem, ale sercem tak miękkim nosiła ból dwóch istot. Właśnie to było powodem mej teraźniejszej niedoli, jak mogłam czuć się wolna skoro byłam kobietą? Na mych plecach wyrastały wizje bogatej i jakże bujnej przyszłości gdyby przy moich narodzinach ogłoszono, że jestem chłopcem, potem uderzało we mnie ze zdwojoną siłą prawdziwe oblicze tego świata, w którym przyszło mi żyć. Miałam być spokojna, byłam sztormem, lekarstwem, a nie trucizną, pełną osobą, nie skorupą pozbawioną mięsistego wnętrza, które wyszarpane zostało przez męskie pokryte krwią szponiska. W takim stanie końca swego byłam bardzo bliska. Zacisnęłam dłonie w pięści po czym odrzuciłam swoją poetycką duszę. Jeśli szansa na zemstę nie jest Ci dana musisz uknuć ją sobie sama. Schyliłam się niezgrabnie i podniosłam jedną z nielicznych świec, któraż to miała wskazać mi drogę. Otaczała mnie zewnętrzna cisza, wewnątrz trwała jednak walka zacięta, jak rozdarty gobelin nie do zszycia byłam, czy już bezpowrotnie ze swej życiowej ścieżki zboczyłam? Skręciłam w lewo prowadzona jakimś magicznym wyczuciem wprost do innego pokoju. Musiałam odnaleźć książkę z zaklęciami, liczyłam na to, że jeszcze jej nie zakazali. Wiecznie uciszane głosy nieistotne jak głośne wszak nigdy słyszane być nie miały. Mało kto słuchał, a prawie nikt nie rozumiał. Przemknęłam między regałami szukając jakiegokolwiek magicznego zaczepienia, które nie doprowadziłoby do mej duszy rozszczepienia. Chciałam wykonać to wszystko najbezpieczniej jak się dało. Na razie poszukiwania złotego środka okazywały się bezowocne. Okrążałam bez celu jak mara stara wszystkie pomieszczenia, ale nic, a nic się nie wydarzyło. Wszelakie skupienie moje przeniosło się na zacinający się zegar. Według niego za dwie minuty północ by wybiła, czyżby to wtedy tutejsza magia się rodziła? Wyczekiwałam więc w napięciu, dwie minuty wydawały się tak dłużące i nurzące, że poczułam jakbym przeżyła o dwie wiosny więcej i o tyle bliżej śmierci była. Biblioteka po chwili wypełniona została tykaniem wielu zegarów, do jednego z nich byłam wręcz przyciągana, jakbyśmy byli magnesami o przeciwnych biegunach. Kompletnie inni, a jednak spójni w całości. Pomknęłam więc tam gdzie mnie wiedziono, czy koniec mego żywota w tym momencie pleciono? Nie było mi to wiadome, aczkolwiek atmosfera tego miejsca takie straszliwe myśli we mnie zapuściła. Zatrzymałam się przy lekko spalonym, popękanym, ledwo tykającym zegarze, który otworzył się przede mną, a z jego wnętrza wypadła ręka, koścista biała ręka. Cofnęłam się gwałtownie, straszliwe ogarnęły mnie emocje: cóż to trupisko co podchodzi do mnie za blisko chciało. Mego ciała by stracone lara ubiegłego żywota w jakiś szalony sposób odzyskać? Śmierci dłoń jednak przysunęła bliżej mnie karteczkę starą, możliwe, że parę dekad już miała. Podniosłam ją ostrożnie zważając na to by nie zajęła się ona wszystko trawiącym, wiecznie łakomym świecy ogniem. Zapisany był na niej jakiś szyfr, którego przysięgam, że rozwiązanie było katorgą, co to mogło znaczyć: „Kimże jest mężczyzna od wieków portretowany jako największe Zło, lecz jego serce czyste i spragnione czegoś zakazanego, tak miękki, a jednocześnie bardzo silne, albowiem przez ognie piekielne jeszcze nie pochłonięte. Szuka on bowiem światła w największym mroku, ale nie oznacza to, że występuje tylko po zmroku. Szkarłatne jego królewskie szaty, lecz nie krwią niewinnych splamione. Toż to jego serducho bije i krwawi z tęsknoty za czymś co zostało przez niego utracone. Czy ty potrafisz oznajmić wszystkim kim jest ta maszkara co złych kara?". Wszystko było napisane naprawdę pięknym, dostojnym, ale i momentami pogmatwanym językiem, musiałam myśleć szybko, ponieważ niewiadomym było dla mnie jakim czasem na rozwiązanie tejże oto tajemnicy zostałam. Po czasie bliskim pięciu minutom odpowiedź dziwaczna do mojego umysłu przybyła, lecz dużo wcale dla mnie nie znaczyła. Brzmiała ona jak szaleńca mowa, który winien być stracony już przed wiekami, a zamiast tego jego dusza znosiła ciągłe katusza uwięziona w ludzkim kokonie, gnijąca jednak w samotności, gdyby był rybą zostałyby z niego same ości. Po chwili zamyślenia zebrałam się na odpowiedziałam do trupiej ręki:

Sacramentum Tenebrosum (Mroczny Sakrament)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz