Rozdział I

20 1 0
                                    

                   Siedzę za kierownicą swojego samochodu i spoglądam przez okno, patrząc na dzieciaki idące w stronę wejścia do szkoły podstawowej.
                  Odwoziłem moją młodszą siostrę. Ten cały cyrk z morderstwami napawał mnie lękiem niemal codziennie. Bałem się. Cholernie się o nią bałem. Bałem się o całą swoją rodzinę i zamierzałem dopilnować tego, żeby ją ochronić. Codziennie gdzieś po cichu modliłem się do Boga by któregoś dnia złapano sukinsyna, który robi krzywdę tym niewinnym ludziom.
                   Zawsze chciałem wiedzieć co się dzieje w głowie mordercy. Czy czerpią z tego jakąś satysfakcję? Przyjemność? Ulgę? Z tego pieprzonego zabijania? To wszystko było zbyt poplątane.
                   Patrzę na moją siostrę, która z czułością całuje mój policzek na pożegnanie i biorąc swój plecak z tylnego siedzenia, idzie w stronę budynku. Miała trzynaście lat. Jej piegi na nosie zdecydowanie odziedziczyła po mamie, a zielone oczy idealnie się z nimi komponowały. Zawsze mówiła, że dziewczynki z klasy zazdrościły jej wyglądu, a chłopcy za nią oglądali. Nic dziwnego, w końcu Rose Smith była młodą perełką w bramach Teksańskiej podstawówki.
I byłem z niej dumny.
                  Patrzyłem jeszcze przez chwilę na jej oddalającą się sylwetkę, a gdy zniknęła za drzwiami, spokojnie mogłem pojechać do swojej szkoły.
                   Był środek jesieni. Kolorowe liście pokrywały chodniki, co muszę przyznać jako niewielki fan tej pory roku wyglądało cudownie, mimo, że październik w Houston to był głównie czas niekończącego się smutku. Szkoła, praca, dom i tak w kółko co było coraz bardziej męczące, ale na szczęście byłem w ostatniej klasie liceum i chciałem, żeby przyjęli mnie na Uniwersytet Stanu Teksas. Od czterech lat solidnie przykładałem się do nauki i mam nadzieję, że nie na marne.
                   Podjeżdżam na parking i po chwili wychodzę z samochodu chowając kluczyki do plecaka. Powoli wszedłem po schodach, by znaleźć się na terenie szkoły. Miałem jeszcze dużo czasu do rozpoczęcia zajęć, więc były tylko jakieś pojedyncze osoby i... no tak. Aiden.
— Aaron! — woła w moją stronę szatyn machając do mnie ręką. — Co tak wcześnie?
— Ciebie mógłbym spytać o to samo. — Odpowiadam podchodząc do niego nieco bliżej i zbijając piątkę na powitanie.
— A to nieważne. — Odpowiada, śmiejąc się nerwowo. — Po prostu...
— Chciałeś popatrzeć sobie na Alex, która dziś wcześniej rozpoczynała zajęcia. — Dokończyłem za niego z szerokim uśmiechem, na co dostałem kuksańca w bok. — Co jak co, ale przyjaciela nigdy nie oszukasz. — odparłem psotnie, chowając dłonie do kieszeni spodni.
                    Aiden przewrócił oczami. Widziałem lekki rumieniec malujący się na jego policzkach.
— Dobra, ale wracając... — zaczął. — Ktoś nowy ma do nas dołączyć. Jakaś laska, więc może teraz będzie moja kolej się z ciebie nabijać jak okaże się, że jest w twoim typie.
— Taa, jasne. — zaciągnąłem. — Wiesz, nie mam czasu teraz na kupowanie prezentów, kwiatów, ani jakiekolwiek randki. Męczy mnie sprawa z tymi morderstwami i na razie chcę chronić rodzinę. Poza tym na to drugie też przyjdzie czas. — Mówię idąc powoli w stronę budynku, poprawiając na ramieniu swój plecak. Chłopak podążał obok mnie.
— Stary, uwierz mi policja wszystkiego pilnuje. — To zdanie powiedział to tak jakby miał stuprocentowe przekonanie. Wywołało to u mnie młodości. Czy naprawdę ten człowiek nie rozumiał powagi sytuacji? Racja, może i był głową w chmurach, ale w tej kwestii trzeba było być poważnym.
— Pilnuje? Od roku nie mogą się domyśleć kto za tym wszystkim stoi, a randomowi ludzie giną sobie codziennie. Nigdy nie wiesz czy akurat nie trafi na ciebie, albo na kogoś z twojego bliskiego otoczenia. — Stwierdzam. Miałem rację. Ludzie ginęli masowo. Nie zostawiając żadnego śladu, co mnie przerażało.
Wydawało się nierealne.
                Chłopak nie odpowiedział. Pokiwał tylko głową i spuścił wzrok na ziemię. Fakt, czasem wpadałem w paranoję. Potrafiłem nie spać całą noc, pilnując tego czy przypadkiem nikt się nie włamał. Miałem tak już długo, praktycznie od momentu, w którym sprawa zaczęła robić się głośniejsza. Na początku myślałem, że to tylko jedyna taka akcja, w końcu morderstwa były dokonywane na całym świecie. Dopiero później wszystko zaczęło nabierać tempa, a atmosfera w mieście robiła się napięta. Dziwię się w ogóle, że jeszcze nie zabronili nam wychodzić z domów.
— Uważaj jak chodzisz! — Do moich uszu dobiegł donośny kobiecy głos. Podniosłem spojrzenie. Stałem przed niską dziewczyną, na którą właśnie wpadłem. Moje oczy powędrowały na jej lekko powiększone usta. Miała czarne oczy i tego samego koloru długie włosy. Na jej przedramieniu widoczny był mały tatuaż. Pierwszy raz widziałem ją na oczy. Przynajmniej w tej szkole.
                  Kątem oka mogłem zauważyć jak Aiden patrzy na nas zmieszany.
— Przepraszam. Zamyśliłem się. — odezwałem się w końcu zaciskając usta w wąską linię.
                   Dziewczyna prychnęła i przewracając oczami wyminęła mnie idąc do sali.
— Ale zdzira. — Powoli podszedł do mnie przyjaciel, patrząc na oddalającą się sylwetkę ciemnowłosej.
— To ta nowa? Bo wcześniej jej tu nie było.
— Najwyraźniej. — stwierdza poprawiając plecak na ramieniu. — Jest dosyć specyficzna.
— Raczej sukowata. — zaśmiałem się krótko.
— To chyba... dobra cecha u kobiety. — Aiden poruszył brwiami znacząco. — Przyciągająca.
— Sukowatość cię przyciąga? — Uśmiechnąłem się kpiąco. — Wiedziałem, że jesteś dziwny, ale nie aż tak. A Alex? Też jest taka sukowata?
                       Chłopak speszył się lekko. Wiedziałem przecież, że Alex taka nie była. Miałem z nią pewne znajomości, bo chodziłem z nią rok temu na dodatkowe zajęcia z Hiszpańskiego — Jest raczej pomocna i kurewsko miła. Ma krótkie, falowane brązowe włosy do ramion i szmaragdowe oczy. Właśnie dlatego mu się podobała, ale nie miał zbyt dużo odwagi by do niej podejść, a co dopiero ją skompletować. Cały Aiden.
— Oczywiście, że nie, ale jestem pewien, że... w niej też jest taka nutka... zaborczości. — odpowiedział cicho, sam nie do końca będąc pewny swoich słów. — Poza tym.. co to jest jakieś przesłuchanie czy co?! Skończmy już ten temat i chodźmy na lekcje.
                       Zaśmiałem się lekko, gdy kumpel pociągnął mnie za ramię, prowadząc w stronę klasy.         
                       Uwielbiałem go. Był moim jedynym, prawdziwym przyjacielem. Spędziłem z nim praktycznie całe życie, albo raczej jej połowę bo spotkaliśmy się w podstawówce, a nasza przyjaźń trwa po dziś dzień. Byłem bardzo za niego wdzięczny i nie wiem co bym bez niego zrobił. Jedyną jego wadą było ciągłe gadanie o Alex oczywiście. Jak tylko się spotykaliśmy poza szkołą, by zagrać choćby w cholerną Fifę z jego ust jedynie padało: Alex, Alex, Alex. Z jednej strony uroczo, z drugiej po cichu błagałem, żeby się przymknął.
                       Albo może po prostu sam nie byłem typem romantyka. Kręciłem kiedyś z paroma dziewczynami, ale nie wydaję mi się, że mógłbym to nazwać miłością. W sumie nie byłem nawet kiedykolwiek prawdziwie zakochany, choć nie ukrywam, chciałabym to w końcu poczuć.
Ale tak naprawdę miłość to zwykły ból i rozczarowanie, którego wtedy jeszcze rozumiałem.
                       Rozłożyłem na ławce wszystkie swoje rzeczy i usiadłem na krześle wzdychając głęboko. Aiden powtórzył te czynności chwilę po mnie. Jeszcze chwilę gadaliśmy o pracy domowej z chemii dopóki do klasy weszła Pani Williams z teraz już znajomą twarzą. Z ciemnowłosą dziewczyną, której imienia zdążyłem jeszcze poznać.
                      Obie stanęły na środku.  Nauczycielka uśmiechnęła się do niej niepewnie.
— Przedstaw się i opowiedz coś o sobie. — odparła, na co jej ciemne oczy w odpowiedzi się wywróciły.
— Madison Farrow. — Powiedziała niechętnie. Jej głos był oschły. Wywołał ciarki na mojej skórze. — Mogę już usiąść?— znudzona odchyliła głowę do tyłu.
                      Williams pokiwała czupryną, a Madison usiadła na wolnym miejscu na przeciwko mnie i Aiden'a. Wymieniłem z nim porozumiewawcze spojrzenie. Spojrzała na mnie. Jej wzrok był dosyć nieprzyjemny, przez co poczułem kolejne dreszcze rozchodzące się po moim ciele. Jeszcze większe niż wtedy, gdy usłyszałem jej głos. Zmrużyła oczy i odparła:
— Imię.
                    Speszyłem się nieco. To brzmiało bardziej jak rozkaz niż pytanie. Kątem oka mogłem zauważyć jak Aiden próbuje powstrzymać śmiech. Dziewczyna odrazu zwróciła na to uwagę.
— Zaraz nie będziesz miał się czym śmiać. — Powiedziała uważnie patrząc się na szatyna, który odrazu spoważniał. Jej wzrok znów powędrował na mnie. Mrugnęła kilka razy, czekając na moją odpowiedź.
                      W końcu odzyskałem głos. Moja zmieszana ekspresja na twarzy zamieniła się w pewność siebie, gdy zacząłem mówić:
— Najpierw masz do mnie pretensje, że przypadkiem na ciebie wpadłem, później grozisz mojemu przyjacielowi, a teraz nagle chcesz się zaprzyjaźnić? Zainteresuj się lepiej lekcją chemii, a nie moim imieniem. — Powiedziałem oschło. To nie był może najlepszy pocisk na świecie, raczej coś wymyślone na poczekaniu w kwestii obrony mojego najlepszego przyjaciela, jednak chyba zadzialalo bo jej oczy ściemniały jeszcze bardziej ze złości, a pojedyncza zmarszczka pojawiła się na jej czole. Po chwili jednak zaśmiała się krótko i uśmiechnęła złośliwie.
— Chyba nie wiesz z kim masz doczynienia, chłopcze. — Mruknęła, po czym odwróciła wzrok w stronę tablicy i zaczęła robić notatki. Powtórzyłem jej ruch spisując z tablicy wzory.
                    Aiden otwierał usta by coś powiedzieć, ale odrazu mu przerwałem.
— Nic nie mów. Pogadamy na przerwie.

***
 

                   Rozbrzmiał dzwonek. Odłożyłem długopis, zeszyt zamknąłem i włożyłem szybko do plecaka, gwałtownie wstając z miejsca i wychodząc na korytarz. Poczułem jak ktoś łapie mnie za ramię.
                     Szatyn chwilę później znalazł się obok mnie z nieczytelnym wyrazem twarzy.
— Co to miało być?
— Słuchaj, nie pozwolę, żeby ktoś groził osobie mi bliskiej, a zwłaszcza jakaś  rozpuszczona lala, która jest nowa i już myśli, że wszystko jej wolno. — Odpowiadam idąc powoli przez korytarz.
— Nie mam do ciebie o to pretensji. — Schował ręce do kieszeni. — Ale zdziwiłem się bo nie bywasz głównie taki...
— Jaki? — Odwróciłem głowę w jego stronę.
— Wybuchowy. — Odparł po chwili. — W sensie... Tyle lat się przyjaźnimy, a jednak nadal umiesz pokazywać pazurki, gdy chcesz. — Wytłumaczył, na co parsknąłem cichym śmiechem.
— A daj spokój. Przecież wiesz, że...
— Aaron Smith. — Usłyszałem damski głos dobiegający zza moich pleców. Odwróciłem się i moim oczom ukazała się Madison Farrow we własnej osobie.
— Skąd znasz moje imię? — zapytałem znudzony.
— Ty mi nie chciałeś podać, to sama się dowiedziałam. — Uśmiechnęła się kpiąco. — Od kochanej pani Williams.
— Czego chcesz? Nie widzisz, że rozmawiam? — Czuję na sobie przeszywający wzrok Aiden'a, który wyraźnie nie wie co ma ze sobą zrobić. — Myślałem, że dałem ci już  wyraźnie do zrozumienia na lekcji, że nie chcę utrzymywać z tobą jakiekolwiek kontaktu.
— Nie lubię jak ktoś mnie ignoruję. — Odpowiada, zakładając ręce na piersi.
— Nie mój problem. — Dziewczyna uśmiechnęła się psotnie i złapała mnie za skrawek bluzy przyciągając bliżej.
— Wpadłeś w kłopoty, Smith... — Była tak blisko mnie, że mogłem czuć jej gorący oddech na swojej skórze. — W ogromne kłopoty. — puściła mnie i wyminęła odbijając się o mój bark.
                      Aiden patrzył na mnie jeszcze przez chwilę z oczami szeroko otwartymi, zanim postanowił się odezwać.
— Okej, boję się jej.
— Nie przesadzaj. — wzdycham. — To zwykła laska, która szuka wrażeń już pierwszego dnia w szkole. Widziałeś jak ona wygląda? Jak glonojad z tymi... ustami.
                      Wzrok szatyna przez chwilę był nieczytelny, ale po chwili złagodniał i spuścił głowę.
— Nie są aż takie wielkie... są przeciętne. Nawet ładne. — Wybełkotał cicho.
— Co?
— Nic. — Odpowiedział i podniósł głowę jakby nic się nie stało.
                        Zmarszczyłem czoło, przyglądając mu się badawczo.
— A jeszcze dzisiaj rano się ze mnie śmiałeś, że będzie w moim typie. — Stwierdzam. Moje  kąciki ust powędrowały powoli w górę w prześmiewczym uśmiechu.
                         Aiden otwierał usta jakby chciał coś powiedzieć, jednak rozległ się dźwięk dzwonka oznajmiającego kolejną lekcję. Poklepałam przyjaciela po ramieniu i ruszyłem z powrotem w stronę sali.
                        Reszta dnia minęła nieco spokojniej, jednak słowa ciemnowłosej, czasami nadal odbijały się echem w mojej głowie.
Wpadłeś w kłopoty, Smith. W ogromne kłopoty.
                         Nie byłem pewien jakiego typu kłopoty miała na myśli, chociaż obstawiałem raczej, że mówiła tak tylko dlatego bo chciała mnie przestraszyć i sprawić, żebym się jej bał. Ale nie miałem na to czasu. Nie miałem czasu na nią. O wiele większe zmartwienia chodziły po mojej głowie i nie chciałem dopuścić, żeby jeszcze ona weszła chamsko z butami w moje życie.
O ile już w nie nie weszła.

Przysługa Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz