Syrena, co o zmierzchu pokochała wodę

13 3 0
                                    




~ Autorstwa Loa





Ostre światło zachodzącego słońca oblało plażę złotym blaskiem. Okurzone stopy zatapiały się w nagrzanym piasku, a drobne kamyczki kłuły w podbicie. Spokojne miejsce, pełne szumu wiatru plączącego ciemne włosy, świergotu ptaków szykujących się do snu i głośnego rechotu żab. O tej porze dnia skrzydła ważek wyglądały przepięknie. Kobieta wodziła zielonymi oczami za jedną z nich, która co rusz przemykała szybko z jednego źdźbła rogożyny na drugi.

Krok.

Za nią, dalej na plaży strzelało drewno w palącym się ognisku. Już od dawna nie była nad jeziorem dla przyjemności, nie pamiętała, kiedy ostatni raz przyszła nad wodę, aby spędzić miło czas.
Zawsze z przymusu. Odkąd opuściła rodzinne plemię, pływała tylko, gdy musiała.
Dość ironiczne jak na to, że urodziła się syreną. Na świat przyszła w słodkich wodach ogromnych jezior daleko za morzem na południu innego królestwa. Jej matka była dziwna i ponura, a bracia głośni, może nieco szaleni.

Przeszłość.
I kolejny krok.
Jeszcze jeden.
Zbliżała się do wody.

Śmiech za plecami się wzmagał. Chłopiec, młody mężczyzna. Dziecko w zasadzie jeszcze. On był jak pierwsze promienie zachodzącego słońca. Tak samo bliski nocy jak i dniu. Wraz z nim siedział jego przyjaciel niczym rześki, letni poranek i dwie kobiety. Południe i zmierzch.
Porównywanie innych do pór dnia weszło jej w nawyk, kiedy chodziła chłodnymi zamkowymi korytarzami, a kontakt z większością tam obecnych ograniczał się do zdawkowego kiwnięcia głową. Tak po prawdzie, to nawet nie wiedziała, skąd jej się to wzięło.
W tej formie — z nogami zamiast ogona — mogła pozostać obecnie niecałe trzy dni. Potem musiała iść zanurzyć się w słodkiej, pachnącej rozmokłym błotem i glonami wodzie. I tak dobrze, bo niegdyś ledwie dawała radę przetrwać półtorej doby.
Złapała oliwkową spódnicę sukni i podwinęła ją, na chwilę przed tym, nim jej stopa zanurzyła się w wodzie. Zew wewnątrz niej domagał się, aby weszła głębiej, ale powstrzymała się i wzięła głęboki wdech. Jeziorna woń była tak samo przyjemna jak i odrzucająca. Jedna jej część czuła, że należała tylko do tej głębi, a druga widziała sceny z przeszłości. To, jak nieszczęśliwa była, gdy żyła w swoim plemieniu.
Zimne krople obryzgały ją, gdy chłopak, który iścił się porankiem przebiegł ledwie krok przed nią. Tuż za nim, ten, którego widziała zachodzącym słońcem, kolejny raz ochlapał ją całą. Puściła suknię i otarła twarz z wody, a potem cofnęła się, pozwalając, by stopy oblepił mokry piach. Dół sukni nasiąkł, zrobił się mokry i ciężki.

— Ty naprawdę jesteś syreną, która nie lubi dzikiej wody, co? — odezwała się do niej kobieta południe. Głos miała dokładnie taki, jakie by miało słońce w środku dnia, gdyby mogło mówić. Nie do końca wiedziała, co to oznaczało. Po prostu tak czuła.
No co ty nie powiesz?

Wzruszyła ramionami, uciszając w sobie sarkastyczny ton. Pod cienką warstwą zielonego aksamitu kryła się delikatna niczym napięcie powierzchniowe, pokryta perłowymi tatuażami skóra. Aż dziw, że kości nigdy jej nie przebiły.

— Lubię, nie lubię, jakie to ma znaczenie? I tak muszę pływać, czy mi się to podoba, czy nie.

— Zamkowe baseny w łaźni ci nie wystarczą? — zapytała, mimo że znała odpowiedź. Po prostu chciała podtrzymać rozmowę.
Choć ogień przyjemnie grzał, to nijak nie mógł równać się z cudownym, lekko stłumionym ciepłem, jakie dawały brzoskwiniowe promienie zachodzącego słońca.
Syrena parsknęła.

— Z jeziora wyszłam, w jeziorze umrę. Tylko dzika woda daje mi siłę. Ładuję się w nim jak jakieś cholerne wiedźmie burzowe kamyki.

Kobieta południe nie za bardzo wiedziała, o co jej chodziło, ale cierpki ton, jakim zostały wypowiedziane słowa sprawił, że wyjątkowo, jak na swoją osobę, uznała, że nie będzie drążyć tematu.
Młodzieńcy zaczęli coś do siebie krzyczeć. Ewidentnie poranek zabrał coś zachodowi słońca, bo ten drugi zdawał się być coraz bardziej rozdrażniony. Zagradzał pierwszemu drogę, tworząc ruchami dłoni lodowe sople, które co rusz wyrastały z ziemi, by chwilę później rozlać się w kałuże.
Nikt jednak nie zwracał jakoś na to uwagi. Chwile, gdy zachowywali się jak dzieci bez trosk, były cenniejsze niż szlachetne kamienie czy przyprawy z dalekich krain.
Syrena nie słuchała. O zmierzchu zwalniała. To nie była maska. Ona zawsze miała w sobie ogrom radości, empatii i tej niewymuszonej sympatii do każdego napotkanego bliźniego. Jednak początek nocy, gdy w jej rodzinnych stronach syreny wyruszały na polowania, zawsze był dla niej czasem, kiedy się uspokajała.
Tak po prostu.
Dostrzegła coś w oddali. Ledwie odbicie światła, może jakiś krąg nienaturalnie rozchodzący się na wodzie. Błękitny błysk wołający ją w oddali.

Obrazek Tygodnia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz