Pastor ogrodnika

408 37 1
                                        

Ucieczka z więzienia miała być nowym początkiem, z nowymi ludźmi, nowym podejściem i nowymi zasadami. Wrócił do Los Santos odmieniony, pełen pewności siebie, ale też ostrożności. Zdrady, jakich doświadczył ze strony rodziny, wyryły na nim swoje piętno. Zostawiły rany, które choć już zabliźnione, miały pozostać z nim do końca życia jako nieme przypomnienie tego, by nigdy więcej nie ufać nikomu poza sobą. Po zdradzie z rąk własnego brata nie zamierzał już nigdy pozwolić, by jego plecy pozostawały odkryte i oczekujące na rękę, która ponownie wbije w nie nóż.

Szczególnie kuriozalne wydawało mu się to, że tam, gdzie zawiodła rodzina, pomoc oferowali mu obcy ludzie. Gangsterzy, których nie znał i którzy nie mieli żadnego logicznego powodu, by mu pomagać, postanowili to zrobić. Nawet największe łotry miały  wewnętrzną potrzebę, by spłacić dług wdzięczności, ale nie...

Odepchnął od siebie tę myśl. Ten skurwysyn nie zasługiwał na zaprzątanie sobie głowy wspomnieniami o nim, a na pewno nie na to, by wymawiać jego imię. Niemniej, tak został właścicielem The Lust Resort, ekskluzywnego klubu dla elit tego miasta. I choć zachowywał powagę, patrząc na główną scenę, wewnętrznie czuł się jak dziecko, gdy obserwował dym, lasery i iskierki dopasowane do basu i teledysku puszczanego utworu. Migające, odbijające się od ścian barwy czerwieni i niebieskiego poruszały coś głęboko w nim, wywołując sprzeczne uczucia.

Miał zacząć od nowa, ale nie umiał odciąć się od przeszłości w stu procentach. Nie wiedział, czy działa to tylko na niego, choć obstawiał, że nie, ale te kolory wywoływały w nim nagłe napięcie, jakby zwiastowały kłopoty. Może to już reakcja jak u psów Pawłowa po tych trzech latach uciekania przed policją? Mało razy został przez nich niesłusznie zawinięty, skuty, obalony na glebę i przetrzepany? Nie, nie mało. Prawie tyle, ile razy zrobiono to słusznie, a kilka rozpraw o karę śmierci miał już na swoim koncie. Nie był święty, nawet jeśli udawał pastora.

Ale nie tylko obawy pojawiły się w jego sercu, choć ta reakcja była pierwsza, instynktowna. Spięcie ciała, gotowość do walki lub ucieczki pojawiły się tak szybko i nagle, jak przeminęły, gdy tylko zdał sobie sprawę, że jest zupełnie bezpieczny i nieposzukiwany. Przynajmniej na ten moment.

W chwilę po uspokojeniu się rozgorzała w nim paląca nienawiść. Policja nie była tylko tym, nie stanowiła jedynie wrogiej frakcji, bezczelnie domagającej się monopolu na stosowanie przemocy i kradzież cudzych dóbr. Miała wiele twarzy, wyraźnych i znajomych, znośnych bardziej lub mniej. Jedna z nich prześladowała go od trzech lat w snach, tak w tych okropnych, pełnych bólu oraz strachu koszmarach, jak i w marzeniach niemających nigdy stać się prawdą, po których budził się zlany potem, z ciężkim oddechem i domagającym się jego uwagi problemem w spodniach.

Gregory Montanha. Jebana kurwa. Zdrajca, śmieć, skurwiel, łatwa dziwka. Szmata, która nadstawiała za niego karku więcej niż raz, ratując mu życie przy tylu okazjach, że nie umiał tego zliczyć. Korump, który przyjął go do swojej jednostki pod przykrywką, ryzykując utratą pracy i odsiadką za ukrywanie przestępstwa, by pomóc mu oczyścić się z zarzutów zabójstwa Gilla Tea'go. Człowiek, któremu wyznał uczucia, choć wymagało to wszystkich pokładów odwagi, by w zamian zostać z niczym.

Zacisnął szczęki, czując, jak znów zalewa go fala goryczy. Odsłonił się przed tym skurwielem, zakochał się w nim i przyznał do tego. Ba, wyciągnął nawet do niego rękę i dał mu narzędzia, by ten mógł odpowiedzieć mu bez słów, szanując fakt, że nadymane ego policjanta to tylko fasada, niemająca nic wspólnego z odwagą. Gregory wolałby ponownie dostać czterdzieści kul w plecy niż przyznać się do fascynacji drugim mężczyzną. Nawet jeśli z własnej orientacji zrobił jebany żart, gdy sprawy stawały się poważne, uciekał. Choć Erwina denerwowało niemiłosiernie, gdy funkcjonariusz myślał o ich relacji przez pryzmat „Co ludzie powiedzą?", zamiast skupiać się na nich samych, mógłby jakoś to znieść, gdyby szatyn był szczery przynajmniej z nim.

Zefiry || MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz