Zaczął się rok szkolny a ja nie czuje. Jedynie strach zamieniający się w ból klatki piersiowej, kłucie serca i trudność w normalnym oddychaniu. Nie panikuje, nie mam ataków paniki, nie martwię się jutrem. Nowa szkoła nowym miejscem w, której jest mnóstwo nieznanych mi twarzy. Rozpoznaje tylko 5 osób spośród kilkuset uczniów. Robię się mały, bardzo mały starając się przedrzeć przez zatłoczone korytarze szukając sal, których nigdy nie widziałem, sal, które nie istnieją w mojej głowie. Każdy korytarz jest jak z Hogwartu, za każdym razem jest gdzieś indziej prowadząc w miejsca, które nie powinny tu być. Każde schody prowadzą do miejsc, które nie istnieją. Zniknęły. To szkoła jak każda inna a jednak nie umiem znaleźć odpowiedniej drogi aby dojść w miejsce, które jest dokładnie zaznaczone na rozpisce lekcji. W miejsce w, którym już byłem kilka razy a i tak nie umiem go znaleźć bo nie ma go tam gdzie było jeszcze godzinę temu. Samodzielnie nie jestem w stanie dojść do szkoły mimo, że wiem gdzie się znajduje. Wszystko zamazuje się w jedność, miesza się, robi się jeden wielki chaos przez co nie umiem tego poukładać i rozdzielić. Na lekcjach po prostu siedzę i patrzę przed siebie, słucham nauczycieli ale nie wiem co mówią. Byłem w wielu szkołach w, których umiałem sam się poruszać a teraz nie umiem oddychać gdy wychodzę z domu na autobus, nie czuje psychicznie ale myślę, dużo myślę ale nie czuje nic oprócz bólu fizycznego. Czasem się uśmiechnę bo tak wypada. Gdy tylko nauczyciel każe coś powiedzieć to mówię ale nie umiem powstrzymać śmiechu. To chyba stres, nie wiem. Wzrok innych wypala we mnie dziury, mam wrażenie, że każdy się na mnie patrzy tak jakby stali wokół mnie w kole coraz bliżej podchodząc z krzywym i oceniającym wzrokiem. Zasłaniają wszystko wokół, nie widzę tablicy, nie widzę nauczyciela, nie widzę światła, nie widzę nic oprócz ich wzroku, ich oczu, które mówią, że nie chcą mnie tu. Brakuje tlenu mimo, że go wdycham, moje płuca nie pozwalają na to aby jakakolwiek cząstka powietrza dostała się do ich środka. Słyszę każde uderzenie serca w uszach. Pompuje krew w odpowiednim tempie ale mam wrażenie jakby organ miał ot tak stanąć. Mam wrażenie, że zaraz się zacznę dusić, wpadnę do głębokiego morza i nie będę wstanie wypłynąć na powierzchnię wody. W panice będę łykać mnóstwo płynu aż w końcu dostanie się do moich płuc. Uduszę się, zabraknie tlenu i umrę w wielkim chaosie. A jak umrę w chaosie będę spać z tym z czym zostawiłem ciało. Muzyka w tym nie pomaga. Nic nie pomaga. Nie poszedłem dzisiaj do szkoły bo leki, które dostałem uśpiły mnie w niecałe 20 minut. Jako ciało spałem jak zabity, podobało mi się to. Wyszedłem z własnego ciała a w głowie cisza, spokój, nie było żadnych myśli oprócz tego, że jestem teraz całkowicie sam. Błogi spokój, który trwał tak krótko..ponad 10h ale tak bardzo chcę go więcej. Po co się obudziłem? Było tak przyjemnie. Przez chwilę myślałem, że psychiatra specjalnie zwiększyła mi dawki leków i dodała kolejny abym zasnął na zawsze, bo chciała mi już ulżyć. Ta myśl była cudowna, siedziałem w swojej głowie, w ciele, które śpi i nie chciałem się budzić już nigdy. Czy jeśli wezmę całe opakowanie tych leków to zasnę na zawsze? Czy gdy zginę to dalej będę siedzieć w swojej głowie? Jeśli ma tak wyglądać śmierć chce ją jeszcze bardziej. Kiedyś siedząc w głowie też będę musiał w końcu zasnąć i powoli zniknę. Już na zawsze. Na zawsze bez żadnych myśli, bez uczuć, bez niczego. Odejdę. Czy właśnie tak wygląda śmierć?