4

10 1 1
                                    


Egbert


Każda sekunda bez nich była jak wieczność.

Od kilku dni nie słyszałem swoich dzieci ani ukochanej żony. Strach i niepewność zżerały mnie od środka. Myśli krążyły wokół najgorszych scenariuszy. Nie odzywali się, nie odbierali telefonów, nie dawali znaków życia. Pomoc Camdemowi, pozwoliła mi choć trochę zająć głowę. Odwrócić wzrok od cierpienia żony i dzieciaków. 

Każdy dźwięk, każdy szmer przyprawiał mnie o dreszcze.  W końcu, po długim czasie nieobecności, wraz z Camdemem dotarłem do sali kinowej, która została przekształcona w bunkier z zaopatrzeniem w jedzenie.  Dlatego uważałem że tam mogli się znajdować, bo to najbezpieczniejsze miejsce w i tak dobrze strzeżonej twierdzy Santan.

Stojąc tak przed drzwiami, kolejne czarne myśli wypełniały moją głowę. Jaką mogłem mieć pewność że zastanę tam swoją rodzinę? Jaką mogę mieć pewność że są cali, że nikt ich nie porwał czy nie zabił. 

Wszedłem do pomieszczenia. Byłem pełen nadziei. Nadziei że wreszcie zobaczę swoją rodzinę. 

Gdy tylko przekroczyłem próg sali, moje oczy natychmiast zaczęły skanować pomieszczenie. Powietrze było wypełnione słodkim zapachem, zapewne perfum moich małych dziewczynek. Kochały męczyć nimi zarówno mnie jak i Adriena. Kochały... czemu w mojej głowie są przeszłością? Żyją. To że ich nie widzę nie oznacza że już nie zobaczę. Natychmiast odrzuciłem wszystkie czarne myśli zalewające moją głowę. 

 Serce biło mi jak szalone, a dłonie zaczęły drżeć. Każdy krok wydawał się być cięższy od poprzedniego, jakby nogi odmawiały mi posłuszeństwa. 

Na ekranie filmowym poruszały się bajkowe postacie, bawiły się na podwórku. Śmiejące się do nich słoneczko i piękna tęcza ani trochę nie pasowała na pozostałej części sali kinowej. Pustej sali kinowej.

-Muszą tu być, muszą... – szeptałem do siebie, próbując dodać sobie otuchy.

-Spokojnie, znajdziemy ich – powiedział mój przyjaciel, kładąc mi rękę na ramieniu. - Musisz zachować spokój Egbert.

Zaczęliśmy przeszukiwać salę, krok po kroku, rząd po rzędzie, w poszukiwaniu ich rzeczy. Czegokolwiek co mogłoby świadczyć o ich obecności. Każdy cień, każdy ruch sprawiał, że moje serce podskakiwało. W głowie miałem tylko jedno – muszę ich odnaleźć, muszę ich uratować.

Podszedłem do jednej z kanap, serce biło mi jak szalone. Przesunąłem kilka poduszek, ale nic. Pustka. Strach zaczął mnie paraliżować, ale nie mogłem się poddać. Przerzuciłem jeszcze jedną poduszkę i zamarłem. Delikatny srebny łańcuszek, mojej żony. 

Serce przez chwile przestało mi bić. Uniosłem go przyciskając do serca. 

-Była tu, to jest pewne. - głos mi się załamał - tylko gdzie jest teraz? 

-Sprawdźmy dalej,  na pewno tu są. W tym domu. – odpowiedział przyjaciel, starając się zachować spokój. 

Spojrzałem jeszcze raz na kanapę. Ostatni rząd i ostatnia kanapa zaraz przy ścianie. Jej ulubiona. Zawsze tu siadała a ja obok niej. Obejmowałem ją ramieniem pozwalając by na spokojnie opierała się o moje ramie. Siedzieliśmy tak często oglądając bajki z dzieciakami. 

Moim priorytetem było by czuli miłość w rodzinie, że mogą na siebie liczyć. By przychodzili do nas gdy coś się stanie, by nam ufali i czuli się dobrze. Chciałem stworzyć więź między nimi. Wiedzieli że Grace nie jest ich biologiczną siostrą lecz i tak traktowali ją jak jedną ze swoich. Nazwisko nic nie zmieni prawda? Adrien nie raz wmawiał jej że jest Santan, uśmiechała się zbywając go. Głównie dla niej chciałem zadbać o te relacje. 

Przeszedłem przez kolejny rząd, potem do następny. Każdy krok wydawał się być coraz cięższy, a powietrze w sali stawało się coraz bardziej duszne. W końcu dotarłem na dół sali, gdzie dostrzegłem coś, co mroziło mi krew w żyłach. Widok, który sprawił, że moje serce niemalże przestało bić. Na podłodze leżały porozrzucane zabawki. Samochodziki, pluszaki i  nawet jakieś książki dziewczynek. Westchnąłem kucając do niech. Uniosłem jednego z pluszaków, ściskając jego brzuszek. 

-To ich rzeczy... – powiedziałem, głos mi się łamał. Jasne że była to oczywista rzecz. Przecież do kogo innego miały one należeć. 

-Nie panikuj, na pewno są gdzieś w pobliżu – próbował mnie uspokoić Camdem.

Desperacja i strach przeplatały się z nadzieją, że są gdzieś w pobliżu, że uda mi się ich odnaleźć. Moje oczy wypełniły się łzami, a gardło ścisnęło się z emocji. Oddech stawał się trudniejszy, a myśli krążyły wokół mojej rodziny.  

Otworzyłem gwałtownie oczy gdy natrafiłem spojrzeniem na ukryte w mroku zagłębienie w ścianie. Spiżarnia. Czemu nie pomyślałem o tym od razu. Pomieszczenie specjalnie było ukryte za drzwiami skąpanymi w mroku. Trudno było je zauważyć. Drzwi idealnie wpasowywały się w ścianę, były czarne i nie posiadały klamki. Jedynym sposobem by dostać się do środka był odczyt liń papilarnych. 

Camdem od razu skierował spojrzenie w tym samym kierunku co ja. Zauważyłem jego zmieszanie. Nie było czemu się dziwić. Mimo faktu że z Lissy często do nas przychodzili, raczej były to spotkania głównie towarzyskie, zazwyczaj spowodowane chęcią naszych dzieci do spotkania się. 

Stanąłem na prostych nogach odkładając łańcuszek i pluszaka na pobliską kanapę. Ciągle byłem wpatrzony w ścianę, która stała się moją ostatnią nadzieją. Podszedłem od drzwi i nacisnąłem mały czarny przycisk. Po chwili ze ściany wyłonił się czytnik liń papilarnych. Przyłożyłem do niego palec wskazując, czekając aż panel zaświeci się na zielono.

 Drzwi się otworzyły, a ja zacisnąłem dłoń na pistolecie. Ciche kroki za mną sygnalizowały fakt że Camdem ruszył w moje ślady zbliżając się. Całe ciało mi się spieło, gdy usłyszałem jakiś szelest w pomieszczeniu. Nabrałem powietrza, miałem wrażenie że płuca mi zaraz eksplodują.Zrobiłem krok do środka. 

-Tato? – usłyszałem niepewny, cichy głosik dochodzący z głębi spiżarni. 

Zamarłem. Moje serce przestało bić, tylko po to by zabić trzy razy szybciej. To był głos mojego syna. Bez chwili wahania wszedłem do środka. W końcu, po dniach, które wydawały się wiecznością, miałem ich zobaczyć. Moje oczy rozszerzyły się z nadzieją, a serce biło jeszcze szybciej. Rozejrzałem się szukając rodziny. Moje kroki stawały się coraz bardziej pewne. 

W końcu, dostrzegłem sylwetki.

 Moje dzieci. 

Żona. 

Żywi. 

Stali zaledwie kilka metrów ode mnie.

Od razu rzuciłem się biegiem by ich wszystkich przytulić.

By upewnić się że to nie fikcja, a prawdziwe życie.

To prawdziwe

Realne.



To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 16 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Jedna decyzjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz