Jaskółka

27 8 1
                                    

Moje serce zaczęło bić jak szalone. Waliło jak młot, nieustannie, coraz szybciej. Wszyscy stali tak blisko, ich spojrzenia były jak ostrza. Zapanowała cisza. W uszach szumiał mi mój oddech. Nerwowy, świszczący. Przerażony.
Florence zamarła na moment, zaskoczona bezpośredniością Santosa. Jej twarz stężała, a oczy zwęziły się, jakby nagle analizowała każde słowo, które wypowiedział. Powoli rozejrzała się po sali, upewniając się, że wszyscy uczniowie słyszeli to, co powiedział. Niezręczna cisza nadal trwała, poczułem na sobie ich wzrok.

— Santos, to nie czas ani miejsce na takie rozmowy — powiedziała spokojnie, ale w jej głosie było coś ostrzejszego, coś, co miało uciszyć ten niebezpieczny wątek. — Skupmy się na tym, co jest przed nami. Wszyscy przeżyliśmy coś trudnego, ale plotki nie pomogą nam zrozumieć, co naprawdę się stało.

— Ale dlaczego? — naciskał. — Czy nie jest dziwne, że ktoś w tej szkole zginął, a my po prostu mamy o tym nie mówić? — jego głos stawał się coraz bardziej napięty, jakby starał się zrozumieć, dlaczego Florence broniła ciszy, dlaczego wszyscy udawali, że nic się nie stało.

Czułem, jak moje serce przyspiesza, a ręce zaczynają drżeć. Wiedziałem, że muszę zachować spokój, ale w głowie kotłowały się myśli, które nie dawały mi chwili wytchnienia. Florence odłożyła kartki na biurko, wyprostowała się i odwróciła do grupy.

— Nie wiemy, co dokładnie się wydarzyło. Myślę, że wszyscy powinniśmy po prostu trzymać się faktów. To tylko spekulacje.
Twarz Satosa wykrzywił złośliwy uśmiech.

— Fakty, Florence? Może to, że nie mamy żadnych faktów, jest właśnie problemem? Może to dlatego dyrektor tak się boi. — Znów spojrzał na mnie, tym razem dłużej, badawczo. — Bo może to ktoś, kogo nikt by nie podejrzewał... — dodał, po czym odwrócił się, jakby jego słowa były zbyt ciężkie, by jeszcze je kontynuować.

Zaschło mi w ustach. Czułem, jak Florence przesuwa się lekko na moją stronę, jakby gotowa mnie obronić, ale nie potrzebowałem obrońcy. Wiedziałem, że teraz wszystko zależy ode mnie. Z jednej strony, musiałem zachować spokój i udawać, że nic nie wiem. Z drugiej strony, ta niepewność i nieustanne spojrzenia chłopaka sprawiały, że czułem się jak zwierzyna łowna.

— Ja...

— Florence, może powinniśmy to zgłosić? — odezwał się ktoś z końca sali, przerywając mi.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, zadzwonił dzwonek, przerywając napięcie. Uczniowie zaczęli zbierać swoje rzeczy, a ja, korzystając z zamieszania, wstałem z miejsca. Musiałem uciec, zanim Santos zacznie zadawać więcej pytań. Wiedziałem, że ten dzień był dopiero początkiem czegoś znacznie gorszego.
Gdy kierowałem się do wyjścia, poczułem na sobie czyjś wzrok. Zanim zdążyłem się odwrócić ktoś, delikatnie szarpnął moją dłoń, nie dając mi odejść dalej. Natychmiast spojrzałem nieco w dół, będąc gotów do niezręcznej ucieczki, ale... to była Florence. Jej miękka, praktycznie niewyczuwalna dłoń trzymała spokojnie mój nadgarstek, jakby bała się, że zaraz jej zwieję. Patrzyła na drzwi, czekając, aż każdy wyjdzie z Sali i zostaniemy tylko my. Santos, wychodząc, rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie, jakbym popełniał grzech śmiertelny, stojąc tak z przewodniczącą. Po chwili... byliśmy sami.

— Lennox... nie przejmuj się nim. Jestem pewna, że to nie ty. — Serce stanęło mi ponownie.

— Jesteś... pewna? — powtórzyłem, w niedowierzaniu.

— Jasne, że tak. Nie skrzywdziłbyś muchy, przecież wiem. Twoje wiersze zdradzają więcej niż, ci się wydaje.

To było niespodziewane.

— Moje wiersze? — powtórzyłem, próbując ukryć zaskoczenie. — W sensie?

Florence uśmiechnęła się lekko, jakby wiedziała coś, czego ja nie chciałem, by wiedziała.

Kill me Mio CaroOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz