Rozdział 5

20 2 0
                                    

POV LUNA

Przez cały dzień nie miałam pojęcia co mam ze sobą zrobić. Chodziłam jak na szpilkach, wyczekując wieczoru. Albo będzie on moim ostatnim, albo jeszcze uda mi się pożyć. Apollo wspierał mnie, jak tylko mógł. Nawet pojechała po moje ulubione batony, abym mogła się ich najeść, póki jeszcze miałam okazję. Było to poniekąd urocze, ale chciałam go w tamtym momencie zabić. Kiedy w końcu wrócił, kazał mi posprzątać całe nasze mieszkanie, żebym oderwała się od myśli, ale to i tak nie pomogło. W końcu postanowiłam, że wezmę się za naukę, bo na tym musiałam się skoncentrować w stu procentach. W ten sposób spędziłam dobre trzy godziny tak samo, jak Apollo, chociaż mu szło dużo oporniej niż mi. Od zawsze to ja byłam tym kujonem.

— Dobra mam dość. To jest zdecydowanie zbyt nudne — warknął, wstając z podłogi, na której siedział i poszedł do kuchni. — Dupa mnie już boli. Musimy zainwestować w wygodniejszą podłogę. Albo wiem! — krzyknął, a ja miałam wrażenie, że faktycznie nad jego głową zabłysnęła żarówka, oświecając go. — Następnym razem to ja rozłożę się na kanapie, a ciebie wywalę na podłogę.

— Jedyne, w co mogę zainwestować to w nowy mózg dla ciebie — odburknęłam mu, kompletnie nie będąc w humorze na żarty.

— Jezu weź się, wyluzuj Luna — otworzył lodówkę i wyjął z niej jedzenie, które wcześniej przygotował. — Jesteś głodna?

— Ty sobie ze mnie żartujesz? Nie jestem w stanie nic przełknąć od rana — przez stres związany z tym wyścigiem żołądek mi się ściskał do tego stopnia, że najmniejszy łyk wody powodował u mnie odruchy wymiotne. Naprawdę bałam się tego i chciałam mieć to już za sobą.

Nagle mój telefon za wibrowała, a ja spojrzałam na wyświetlacz, na którym widniała informacja o wiadomość od Kartera.

Karter: Podaj swój adres. Przyjadę po ciebie.

Nie chętnie wysłałam mu to, o co prosił i zamknęłam laptopa, nie będąc już w stanie się skupić. Odłożyłam go na stolik i rozłożyłam się na łóżku.

Błagam, niech mnie ktoś zabije.

Westchnęłam, patrząc tępo w sufit. Jeszcze pół godziny do wyścigu. Moje ostatnie pół godziny tortur. Apollo z podgrzanym jedzeniem usiadł na moich nogach i zaczął jeść.

— Co by się nie działo, jestem przy tobie tak? — zapytał, a ja na niego spojrzałam. W jego oczach zauważyłam zdeterminowanie i powagę.

Naprawdę był gotowy, aby pójść za mną w ogień?

Może i nie powinnam tego kwestionować. W końcu był moją rodziną. Jakbym była na jego miejscu zapewne zrobiłabym dla niego to samo co on teraz dla mnie. Jednak miał całe życie przed sobą. Przeżyję więc, po co tak myślę?

No właśnie nie miałam pojęcia. Nie chciałam jeszcze umierać. Pragnęłam zwiedzić świat, przeżyć miłość swojego życia, pobawić się i odkryć co czeka mnie następnego dnia. Dziś na pewno nie umrę. Jeszcze nie pora.

— Apollo — zaczęłam, a on przewrócił oczami, spodziewając się tego, co chciałam mu powiedzieć. — Nie rób nic głupiego dobra?

— Co nazywasz zrobieniem czegoś głupiego? Wzięcie udziału w jednym z wyścigów czy przelecenie twojej koleżanki w krzakach? — oboje się zaśmialiśmy, w tym samym czasie co usłyszałam dźwięk domofonu. Zapewne to był Karter. Apollo popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami.

— Po pierwsze dobrze wiesz, o co mi chodziło, po drugie to Karter. Chciał po mnie przyjechać — wyjaśniłam, wstając z kanapy. Chłopak szybko odłożył talerz i zaczął iść za mną.

Koszmar Naszego Jutra Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz