Rozdział 4

31 3 0
                                    

POV APOLLO

Dziś był piątek. W teorii miała być organizowana impreza z okazji pierwszego tygodnia studiów, jednak po namowach Luny stwierdziliśmy, że zostajemy w domu i wspólnie spędzamy czas na obżeraniu się śmieciowym jedzeniem i oglądaniu filmów. Właśnie z tego powodu zaraz po skończeniu wszystkich wykładów udałem się do sklepu spożywczego. Przy alejce ze słodyczami stałem z dobre pół godziny, zastanawiając się co wziąć Lunie. Z tego, co dobrze pamiętam, lubiła białe kinder bueono. Wziąłem ich z pięć opakowań. Jednak na cały wieczór było tego zdecydowanie za mało. Wrzuciłem kilka paczek kwaśnych żelków popcorn wraz z jakimiś chipsami. Ostatnim punktem na mojej liście był dział z alkoholem. Z tym wiązał się mały problem, bo napoje z procentami mogły kupić osoby powyżej dwudziestego pierwszego roku życia. Jednak ja ten wiek przekroczyłem dwa lata temu, gdy dostałem fałszywy dowód osobisty. Mój dawny przyjaciel lubił się bawić takimi rzeczami, a ja miałem z tego pożytek.

Chwyciłem za butelkę wina i kilka piw. Ze wszystkim udałem się do kasy. Szybko spakowałem swoje rzeczy, wcześniej płacąc za nie i wyszedłem ze sklepu. Wsiadłem do samochodu, kładąc dwie torby na miejscu pasażera i zacząłem kierować się w stronę naszego mieszkania.

Po jakiś piętnastu minutach wychodziłem już z windy. Z tego, co wiedziałem, Luna miała przez jeszcze godzinę wykłady i dopiero wracała do domu. Miałem pewien pomysł i liczyłem, że spodoba się jej on. Otworzyłem drzwi do mieszkania a zapach kwiatów i świeżości od razu wkradł się do moich nozdrzy.

Wraz z zakupami udałem się do kuchni, gdzie rozpakowałem wszystko, a potem poukładałem do małych miseczek. Wszystko postawiłem na stoliku kawowym i wziąłem się za ogarnianie salonu. Odsunąłem kanapę, którą po chwili rozłożyłem. Ze swojego pokoju, jak i tego Luny przyniosłem poduszki i misie. Wszystko ładnie ułożyłem na kanapie i zapaliłem ledy w niebieskim kolorze, a okna zasłoniłem do połowy. Końcowy efekt wyglądał zajebiście dobrze i skromnie mówiąc byłem z siebie dumny, zważywszy na to, że nie miałem ręki artysty. Jednak miałem nadzieję, że się jej spodoba. Musiało.

Zerknąłem szybko na zegarek, ogarniając, że miałem z jakieś dwadzieścia minut do przyjazdu Luny. Nie wiele myśląc, udałem się do łazienki. Pozbyłem się wszystkich ubrań i wszedłem pod prysznic. Odkręciłem kurek, ustawiając wodę na letnią. Krople spływały po moim ciele, przynosząc ogromne ukojenie po całym dniu. Miałem trzygodzinny trening i dwa wykłady z przedmiotów, które wybrałem. Kompletna nuda.

Po kilku minutach wyszedłem spod prysznica. Wytarłem swoje ciało i założyłem wcześniejsze ubrania, na które składały się szare dresy i czarna koszulka z dekoltem w serek.

Ogarnięty wyszedłem z pokoju, przeglądając Instagrama. W momencie, kiedy uniosłem wzrok, zauważyłem Lunę. Serce podskoczyło mi do gardła ze strachu, bo nie spodziewałem się jej. Zacząłem się jej uważniej przyglądać. Miała na sobie szary sweterek i czarne dresy a na twarzy ani grama makijażu. Szczerze powiedziawszy, wolałem jej wersję bez makijażu. Wyglądała jak mała dziewczynka zagubiona w dużym mieście. W końcu mój wzrok napotkał ten jej, a w jej oczach dostrzegłem zaskoczenie, ale i zachwyt. Wszystko to na co liczyłem. Mimowolnie uśmiechnąłem się, podchodząc do niej. Zarzuciłem swoją rękę na jej ramię i również zacząłem się przyglądać swojemu dziełu.

— Cześć Lu — przywitałem się z nią. Liczyłem na jakąś odpowiedź, ale nie doczekałem się jej. Po prostu patrzyła na pokój. — Mamy cały wieczór tylko dla siebie. No i dla Edwarda Cullena. Mam ogromną ochotę obejrzeć Zmierzch. Co Ty na to?

Patrzyłem na nią wyczekać jakiejś odpowiedzi, ale ona nadal milczała. Zapewne zastanawiała się, co ma mi powiedzieć. Powinienem dać jej czas, ale nie należałem do szczególnie cierpliwych osób.

Koszmar Naszego Jutra Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz