Rozdział 3

266 83 39
                                    

Anton

Siedziałem nad rzeką i myślałem o nienawiści.

Wyobrażałem ją sobie jako żywą istotę, która mieszkała we mnie i kieruje mną oraz moimi czynami - odrobinę tak, jakbym był jej marionetką.

Albo jak kleistą maź, która oblepia całą moją skórę, i nie da się jej zmyć żadną ilością wody. Lub krwi.

Jednak nie miałem jej tego wszystkiego za złe. W końcu pozostawała jedynym powodem dla którego wciąż oddychałem.

Nienawiść w mojej opinii była zdecydowanie niedoceniana – każdy wypowiadał się na jej temat z odrazą lub złością, natomiast dla mnie była bliska niczym najlepsza przyjaciółka. To właśnie ona napędzała moją opowieść, którą postanowiłem napisać krwią tych, którzy mnie zranili. Dawała mi nadzieję, dzięki niej budziłem się rano i wstawałem z łóżka, i tylko dla niej znosiłem całe to gówno, w którym przyszło tkwić mi po uszy.

W książkach, które czytała mi mama, ci którzy kierowali się nienawiścią byli przedstawiani jako czarne charaktery, które zawsze źle kończą.

Co za niesprawiedliwość.

Liczyłem na to, że moja historia, choć przesiąknięta tym uczuciem niczym zanurzona we krwi gąbka, doczeka się swojego szczęśliwego zakończenia, zwieńczonego śmiercią kilku osób, z jednym wyjątkowo obrzydliwym skurwysynem na czele, który w moich fantazjach miał cierpieć naprawdę długo.

Bardzo, bardzo długo.

Uśmiechałem się do siebie wyobrażając sobie raz po raz poszczególne etapy tego, co zamierzałem zrobić z moim ojcem, kiedy już wpadnie w moje ręce i właśnie wtedy, zupełnie nieproszenie zobaczyłem rubinowe usta i wielkie, oliwkowe oczy.

Westchnąłem z irytacją i przeciągnąłem dłonią po twarzy. Byłem tak zmęczony, że miałem wrażenie jakbym pod powiekami miał garści piasku. W moim życiu nie było jednak miejsca  na odpoczynek. Zbyt wiele spraw pozostawiało niezałatwionych, aby zawracać sobie głowę takimi drobiazgami jak sen. Tym bardziej, że kiedy leżałem w łóżku moje myśl zbyt uparcie wędrowały do pewnej dziewczyny, o której naprawdę nie chciałem myśleć.

Livia Castaris była fascynującym zjawiskiem, mimo że nie umiałem wręcz opisać  tego jak bardzo nienawidziłem jej brata.

Zniewieściały, irytujący, obleśny laluś. Och, jak ja nie znosiłem…

Ogólnie rzecz ujmując nieciężko było zostać przeze mnie znienawidzonym. Nienawiść to najlepiej znane mi uczucie, właściwie można by rzec że nienawidziłem niemal wszystkich, nie mniej jednak Leo Castaris zasłużył sobie na to, bym obdarzył go tym uczuciem, że szczególną wręcz zażyłością.

Historia zaczęło się od tego, że mój ojciec wymyśl sobie, że mam się ożenić. Oczywiście miałem ochotę wybuchnąć śmiechem i napluć mu w twarz, ale że właśnie znajdowałem się na ostatniej prostej mojego planu, dzięki któremu miałem pozbyć się ojca w wyjątkowo paskudny i krwawy sposób, co było dla mnie prawdziwym spełnieniem marzeń – jakkolwiek  by to nie brzmiało – stwierdziłem, że nie będę niczego komplikował. Cmoknąłem więc jedynie ze zniesmaczeniem stwierdzając, że mam to gdzieś.

Nie miałem jednak pojęcia, że wszystko i tak zostanie skomplikowane – i to nie przeze mnie, a przez tego jebanego idiotę – Leo, który by uratować siostrzyczkę przed niestabilnym psychiczne sadystycznym socjopatą (to, rzecz jasna, o mnie) poprosił o rękę Kirę, która oficjalnie była moją siostrą. Oficjalnie, ponieważ „nieoficjalnie” była jedynie przygarniętą przez mojego ojca sierotą, z którą poznaliśmy się właściwie jako nastolatkowie, lecz o tym, że Kira nie jest spokrewniona z rodziną Aristovów nie wiedział nikt prócz najbliższych współpracowników Ildara.

IntendedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz