Zaparkowaliśmy samochód przy Leśnych Dróżkach. Często widywano tutaj tłumy. Ludzie udawali się w góry, lub spacerowali po parku. Był to jeden z lepszych pomysłów w Dorzeczu, aby odetchnąć od betonu. Osobiście przyjeżdżałam rowerem, w szczególności gdy mój młodszy brat zajmował komputer. Czasem biegałam, chcąc się ustrzec opinii ciamajdy na wuefie.
Wyszłam z auta. Zamknęłam drzwi i rozglądnęłam się po pustym, pogrążonym w półmroku parkingu.
- Kurcze, strasznie jest.
Marek prychnął. Spojrzał na mnie wyzywająco.
- Już pękasz?
- Uważaj, żebyś ty nie pękł.
Lubiłam się z nim droczyć. Pod dachem kończyło się to namiętnym seksem.
- Oho, groźby karalne - powiedział przekornie.
Podszedł do bagażnika. Otworzył go i zaczął w nim grzebać.
W Międzyczasie spojrzałam w górę. Gwiazdy wirowały zdumiewająco szybko, lecz gdy tylko mrugnęłam, powracały na swą początkową pozycję.
- Nie powinniśmy byli pić. Zwłaszcza ty.
- Mam ją.
Marek zamknął bagażnik. Trzymał latarkę, którą włączył i wyłączył.
- Nie mów, że nie byłeś pewny, czy działa.
- Oj, nie czepiaj się już. Zawsze są smartfony. Mają latarki, nie?
- Gdyby tak niektórzy mieli mózgi...
Marek zbliżył się do mnie. Dał mi całusa i wziął pod ramię.
- Dobra, panno mądralo, gdzie dokładnie mieszka?
Z grubsza przypomniałam sobie słowa pryszczatomordej.
„Mieszkamy przy szlaku. Wiesz, na ten szczyt. Zawiert się nazywa. Przy czerwonym szlaku. Trzeba tam skręcić. To znaczy... tam gdzie można iść gdzieś indziej. Wiesz o co chodzi".
Spróbowałam przełożyć na polski:
- Na czerwonym szlaku jest takie rozwidlenie. Tam idziemy. Swoją drogą... – dodałam – kim trzeba być, żeby mieszkać w takim miejscu?Marek wzruszył ramionami.
- Może ma ojca leśnika?
- Wątpię. Raczej ma poprzestawiane w głowie.
Upewniwszy się, że zostawiamy zamknięty samochód, ruszyliśmy szeroką, oświetloną ścieżką.
Pokonaliśmy ostry zakręt, po którym odsłonił się widok na gęsto zalesiony park. Ludzie w czarnych płaszczach siedzieli na jednej z kilku ławek. Chyba patrzyli na nas. Z pewnością wyczuli naszą obecność, wnioskując po tym, jak głośno nabijaliśmy się z pryszczatomordej.
- Ludzie o tej porze? - mruknęłam do Marka.
Wtuliłam się w niego mocniej, a on uniósł rękę w geście przywitania.
- Dobry wieczór, panowie!
Po dłuższej chwili jeden z nich zareagował: bez słowa powtórzył gest Marka.
Zbliżyliśmy się - jak się okazało - do dwóch mężczyzn i kobiety. Każdy nosił okulary, które optycznie powiększały oczy. Kobieta wyróżniała się licznymi zmarszczkami.
- Co was tutaj sprowadza o takiej porze?
Poczułam ulgę, słysząc przyjazne nastawienie w jej głosie.
- A tak sobie chodzimy.
- Zmierzamy w stronę czerwonego szlaku - dodał Marek.
- Naprawdę?
Kobieta zbadała nas olbrzymim spojrzeniem. Szczerze, gdybym spotkała ją za dnia, prawdopodobnie wybuchłabym śmiechem. Teraz gęsia skórka utrzymywała się na ciele, a ja sama miałam ochotę podziękować za rozmowę i zapomnieć o spotkaniu.
- Lepiej wróćcie, jak się rozjaśni.
Dobrze wiedziałam o co jej chodzi. Latarnie, oświetlające leśne ścieżki, kończyły się tam, gdzie zaczynały się górskie szlaki.
- To by mijało się z celem - powiedział żartobliwie Marek - macie jakieś fajki?
- Kotek! - syknęłam - Miałeś nie palić.
Zauważyłam zaskoczenie na jego twarzy. Szybko się zreflektował. Spojrzał na mnie z udawanym zarzutem.
- Żabciu, raz za czasu tylko.
Kobieta zaśmiała się pod nosem. Wysunęła paczkę Mallboro z kieszeni płaszcza, otworzyła i podała wierzchem w stronę Marka. Marek podszedł bliżej. Wyciągnął papierosa. Ku mojej irytacji posiadał własną zapalniczkę.
- Uważaj, żeby cię nie zdominowała - zażartowała kobieta.
- Nie ma bata, proszę panią - powiedział Marek z zapaloną fajką w ustach – Wika chciałaby być dominom, ale to ja jestem Greyem.
Udałam śmiech. Zanotować: zasłużył dzisiaj na trzy liście.
- Wiktoria?
Kobieta spojrzała na mnie. Światło odbiło się od jej szkieł.
- No...tak. – powiedziałam.
Pamięć sugerowała uparcie, że widzę ją pierwszy raz w życiu.
- Wiktoria Odrzanik?
Ulżyło mi.
- Nie, to nie ja. Jestem Wiktoria Seanlous, musiała mnie pani z kimś pomylić.
Kobieta powoli rozszerzyła usta.
- Widocznie tak. Stara jestem, proszę wybaczyć.
- Nic się nie stało – odpowiedziałam od razu.
Dwójka mężczyzn wlepiała we mnie spojrzenia. Pokerowe miny wydawały się jedyną maską, jaką dysponowali.
„Co to za ludzie?" – przeszło mi przez myśl.
Zerknęłam na Marka, a on na mnie. Od razu się zrozumieliśmy. Marek wyciągnął fajkę z ust i powiedział:
- To co, my już będziemy lecieć.
Kobieta pokiwała głową.
- Uważajcie na siebie – powiedziała – ponoć w górach widziano rodzinkę niedźwiedzi.
Podziękowaliśmy za rozmowę i udaliśmy się w stronę szlaku.
Odwróciłam się po kilkunastu krokach.
Pamiętałam wiele scen z horroru, w których ci trzej znaleźli by się tuż obok, lub znikliby bez śladu. Oni siedzieli na ławce. Jak gdyby nigdy nic.