Dziwy w Dorzeczu (1/4)

50 5 2
                                    

Zaparkowaliśmy samochód przy Leśnych Dróżkach. Często widywano tutaj tłumy. Ludzie udawali się w góry, lub spacerowali po parku. Był to jeden z lepszych pomysłów w Dorzeczu, aby odetchnąć od betonu. Osobiście przyjeżdżałam rowerem, w szczególności gdy mój młodszy brat zajmował komputer. Czasem biegałam, chcąc się ustrzec opinii ciamajdy na wuefie. 

Wyszłam z auta. Zamknęłam drzwi i rozglądnęłam się po pustym, pogrążonym w półmroku parkingu. 

- Kurcze, strasznie jest.

Marek prychnął. Spojrzał na mnie wyzywająco.

- Już pękasz? 

- Uważaj, żebyś ty nie pękł.

Lubiłam się z nim droczyć. Pod dachem kończyło się to namiętnym seksem. 

- Oho, groźby karalne - powiedział przekornie.

Podszedł do bagażnika. Otworzył go i zaczął w nim grzebać.

W Międzyczasie spojrzałam w górę. Gwiazdy wirowały zdumiewająco szybko, lecz gdy tylko mrugnęłam, powracały na swą początkową pozycję.

- Nie powinniśmy byli pić. Zwłaszcza ty. 

- Mam ją.

Marek zamknął bagażnik. Trzymał latarkę, którą włączył i wyłączył.

- Nie mów, że nie byłeś pewny, czy działa.

- Oj, nie czepiaj się już. Zawsze są smartfony. Mają latarki, nie?

- Gdyby tak niektórzy mieli mózgi... 

Marek zbliżył się do mnie. Dał mi całusa i wziął pod ramię.

- Dobra, panno mądralo, gdzie dokładnie mieszka?

Z grubsza przypomniałam sobie słowa pryszczatomordej.

„Mieszkamy przy szlaku. Wiesz, na ten szczyt. Zawiert się nazywa. Przy czerwonym szlaku. Trzeba tam skręcić. To znaczy... tam gdzie można iść gdzieś indziej. Wiesz o co chodzi".

Spróbowałam przełożyć na polski:

- Na czerwonym szlaku jest takie rozwidlenie. Tam idziemy. Swoją drogą... – dodałam – kim trzeba być, żeby mieszkać w takim miejscu?Marek wzruszył ramionami.

- Może ma ojca leśnika?

- Wątpię. Raczej ma poprzestawiane w głowie.

Upewniwszy się, że zostawiamy zamknięty samochód, ruszyliśmy szeroką, oświetloną ścieżką.

Pokonaliśmy ostry zakręt, po którym odsłonił się widok na gęsto zalesiony park. Ludzie w czarnych płaszczach siedzieli na jednej z kilku ławek. Chyba patrzyli na nas. Z pewnością wyczuli naszą obecność, wnioskując po tym, jak głośno nabijaliśmy się z pryszczatomordej.

- Ludzie o tej porze? - mruknęłam do Marka.

Wtuliłam się w niego mocniej, a on uniósł rękę w geście przywitania.

- Dobry wieczór, panowie!

Po dłuższej chwili jeden z nich zareagował: bez słowa powtórzył gest Marka.

Zbliżyliśmy się - jak się okazało - do dwóch mężczyzn i kobiety. Każdy nosił okulary, które optycznie powiększały oczy. Kobieta wyróżniała się licznymi zmarszczkami.

- Co was tutaj sprowadza o takiej porze?

Poczułam ulgę, słysząc przyjazne nastawienie w jej głosie.

- A tak sobie chodzimy.

- Zmierzamy w stronę czerwonego szlaku - dodał Marek.

- Naprawdę?

Kobieta zbadała nas olbrzymim spojrzeniem. Szczerze, gdybym spotkała ją za dnia, prawdopodobnie wybuchłabym śmiechem. Teraz gęsia skórka utrzymywała się na ciele, a ja sama miałam ochotę podziękować za rozmowę i zapomnieć o spotkaniu.

- Lepiej wróćcie, jak się rozjaśni.

Dobrze wiedziałam o co jej chodzi. Latarnie, oświetlające leśne ścieżki, kończyły się tam, gdzie zaczynały się górskie szlaki.

- To by mijało się z celem - powiedział żartobliwie Marek - macie jakieś fajki?

- Kotek! - syknęłam - Miałeś nie palić.

Zauważyłam zaskoczenie na jego twarzy. Szybko się zreflektował. Spojrzał na mnie z udawanym zarzutem.

- Żabciu, raz za czasu tylko.

Kobieta zaśmiała się pod nosem. Wysunęła paczkę Mallboro z kieszeni płaszcza, otworzyła i podała wierzchem w stronę Marka. Marek podszedł bliżej. Wyciągnął papierosa. Ku mojej irytacji posiadał własną zapalniczkę.

- Uważaj, żeby cię nie zdominowała - zażartowała kobieta.

- Nie ma bata, proszę panią - powiedział Marek z zapaloną fajką w ustach – Wika chciałaby być dominom, ale to ja jestem Greyem.

Udałam śmiech. Zanotować: zasłużył dzisiaj na trzy liście.

- Wiktoria?

Kobieta spojrzała na mnie. Światło odbiło się od jej szkieł.

- No...tak. – powiedziałam.

Pamięć sugerowała uparcie, że widzę ją pierwszy raz w życiu.

- Wiktoria Odrzanik?

Ulżyło mi.

- Nie, to nie ja. Jestem Wiktoria Seanlous, musiała mnie pani z kimś pomylić.

Kobieta powoli rozszerzyła usta.

- Widocznie tak. Stara jestem, proszę wybaczyć.

- Nic się nie stało – odpowiedziałam od razu.

Dwójka mężczyzn wlepiała we mnie spojrzenia. Pokerowe miny wydawały się jedyną maską, jaką dysponowali.

„Co to za ludzie?" – przeszło mi przez myśl.

Zerknęłam na Marka, a on na mnie. Od razu się zrozumieliśmy. Marek wyciągnął fajkę z ust i powiedział:

- To co, my już będziemy lecieć.

Kobieta pokiwała głową.

- Uważajcie na siebie – powiedziała – ponoć w górach widziano rodzinkę niedźwiedzi.

Podziękowaliśmy za rozmowę i udaliśmy się w stronę szlaku.

Odwróciłam się po kilkunastu krokach.

Pamiętałam wiele scen z horroru, w których ci trzej znaleźli by się tuż obok, lub znikliby bez śladu. Oni siedzieli na ławce. Jak gdyby nigdy nic.

Biblia KoszmarówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz