Dziwy w Dorzeczu (3/4)

26 3 0
                                    

Kolczaste krzaki i pokrzywy rosły gęsto. Oblegały wydeptaną ścieżkę, więc ruszaliśmy się ślimaczym tempem. Ciężko było się ustrzec od zadrapań. Każdy krok oznaczał większą chęć powrotu do domu.

-Widzisz coś?

Spróbowałam przebić się wzrokiem przez barierę ciemności. Całkiem możliwe, że chata stała gdzieś niedaleko: za gęstą roślinnością, na potencjalnej, niewielkiej polanie.

- Stój - powiedziałam.

Marek usłuchał.

- Co się dzieje?

Przez chwilę staliśmy tak, wpatrując się w dal.

- Zgaszę światło.

- Wika, co...

- Nic, chcę coś sprawdzić - przerwałam.

Chwilę po naciśnięciu przycisku, mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Nic to nie zmieniło. Zarys koron drzew nadal nie zdradzał większych tajemnic, jak choćby potencjalnych wisielców.

Gdzieś za gałęźmi pojawiały się przebłyski księżyca. Łuna przerażającego, acz pięknego światła docierała do połowy długości drzew, niknąc we wręcz nienaturalnie gęstym mroku.

Włączyłam latarkę. Zdałam sobie sprawę, że oświetla mniejszą powierzchnię, niż jeszcze chwilę temu.

„To tylko wyobraźnia" - uspakajałam się - „za dużo horrorów, laska, daj sobie na wstrzymanie"

- Myślałam, że jak się wzrok przyzwyczai... zresztą nieważne, chodźmy.

Każde słowo, które wypowiadałam, kosztowało dużo energii. Dyszałam - ku mojej złości - ze strachu.

- Czekaj.

Marek wyjął swojego smartfona. Mrużąc oczy, ponaklikał w bliżej nieznane mi opcje. Niespodziewanie tylna lampka się zapaliła. Ostre światło oślepiło mnie.

- Wolę sam sobie świecić, bo z tobą to nigdy nic nie wiadomo.

- Mhm - mruknęłam, stawiając krok - no chyba z...

Potknęłam się i upadłam w gąszcz pokrzyw. Zirytowałam się. Tym bardziej, że ucierpiało moje lewe ramię. Tym bardziej, że Marek ledwo powstrzymywał się od wybuchu śmiechem. Wstałam, z jego pomocą. Poparzona i zirytowana powiedziałam:

- Szczerze to nie wiem czy chcę iść dalej.

Marek spojrzał na mnie. Wyobraziłam sobie zaskoczenie na jego twarzy.

- Daj spokój, jeszcze chwila i będziemy na miejscu. Oczywiście jeśli to tutaj.

- Pierdolę ją. Niech ta dzikuska gnije w krzakach.

- Wika - Westchnął - fajnie jest. Ból to element przygody.

Prychnęłam. Kopnęłam go w nogę, na co, zamiast skakać w miejscu, popłakał się ze śmiechu.

- Że też z tobą chodzę - wyrzuciłam.

- Daj już spokój i buziaka - powiedział po pozbieraniu się do kupy.

Zbliżył się do mnie. Udałam pożałowanie. Mimo wszystko pocałowałam go.

Im dalej w las, tym nocne stworzenia zdawały się zuchwalsze. Zdarzały się pojedyncze szelesty, które na moment podnosiły ciśnienie. Parę razy prawie umarłam na zawał, gdy pojawiły się ślepia zwierząt, znajdujących się zaskakująco blisko nas. Poza tym ciężko było oderwać wzrok od padających prześwitów blasku księżyca, ciągnących się niezwykle daleko. Daleko jak na tak gęsty las, z tak gęstym mrokiem.

Biblia KoszmarówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz