– Będę wam wysyłała synogarlice – obiecała Konwalia. Stała przed Bramą Porcelanową otulona kaszmirową narzutką, teraz już chyba za ciepłą, ale wielce zdobną, w asyście kilku dam dworu, a wszystkie ściskały w bielutkich dłoniach chusteczki, którymi miały machać odjeżdżającym królewiczom na pożegnanie.
– Synogarlice? Wyborny pomysł. – Anemon poprawił się w strzemionach. – Choćby sokoły nic lepszego nie upolowały, nadal będą miały co jeść.
– Skoro tak, poślę gońca. – Ściągniętymi brwiami Konwalia dawała znać, że bardzo kocha swoje ptaszyny i nie życzy sobie podobnych dowcipów. Rozumiałam ją jak nigdy. Na samą myśl o mojej biednej Gruszce bolało mnie serce.
– Znakomicie. Przyda mu się trochę ruchu. Ale do Białej Sowy dotrze, gdy my zdążymy wrócić na dwór.
– Przynajmniej się chłopak dotleni. – Oleander parsknął śmiechem. – Pooddycha sobie górskim powietrzem.
– Nie to nie.
– Zaraz będziemy z powrotem, gwiazdeczko. – Oleander zeskoczył z konia, podszedł do Konwalii i przytulił ją mocno. – Szybko zleci. Uważajcie na siebie. – Poklepał Pokrzywę po ramieniu. – A ty nie rozrabiaj, nicponiu mały. – I poczochrał mnie po włosach.
– Żadnego grzebania w mojej pracowni – burknął Anemon.
– On się boi, że mu tam jakichś swoich robali nawpuszczasz – wyjaśnił Oleander. I mrugnął.
Szakłak i Piołun obserwowali moich braci czujnie, gotowi bronić mnie przed ewentualnymi docinkami, a Dracena i Monstera chciały wiedzieć, czemu zostałam „nicponiem", i były bardzo zawiedzione, gdy usłyszały, że to tylko żart.
Szalej wdał się w rozmowę z koniem. Tak to przynajmniej wyglądało z boku – patrzył na złoto umaszczonego wierzchowca z niekłamanym podziwem, a kiedy bystre zwierzę poczuło jego wzrok i odwróciło się, zaczął robić do niego miny. Koń chyba próbował naśladować nieoczekiwanego kompana, bo odsłaniał szerokie zęby, rozdymał chrapy, mrużył błękitne ślepia... Jego właściciel patrzył na ten niemy dialog z narastającą konsternacją.
Szafirek napiekła dla wszystkich ciasteczek orzechowych z płatkami owsianymi, bardzo starannie zabezpieczyła je lnianą chustą w polne bratki, wepchnęła to zawiniątko oniemiałemu Anemonowi, a potem schowała się za Konwalię. Młodszy z królewiczów chwilę ważył pakunek w rękach. Chyba próbował ocenić, czy w środku nie jaja bazyliszka, ale ostatecznie burknął podziękowania i przekazał je jakiemuś postawnemu elfowi ze swojej kompanii, siedzącemu na brązowym koniu z jasną grzywą zakrywającą ślepia. Rycerz miał na sobie pełną zbroję, a spod podniesionej przyłbicy wystawała zaskakująco podobna do tej końskiej grzywka. Chwilę potem oberwał od Anemona po łapach, bo zaproponował, że spróbuje, czy ciasteczka dobrze wyrosły...
– Połowa jest dla niego, Roztrzepin. – Młodszy z królewiczów wskazał wzrokiem starszego.
Trudno mi było nie uśmiechnąć się, gdy na twarzy Oleandra ujrzałam najprawdziwszą ulgę. Duże dzieci, pomyślałam.
– A połowa mojej połowy dla niego. – Oleander pokazał na Harcika, który manewrował między końskimi kopytami, starając się być jak najbliżej swego pana. Biały w beżowe łaty, przypominał zagubione cielątko, tylko smukła sylwetka ujmowała mu trochę nieporadności. – Bo to jak członek rodziny! – dodał pośpiesznie, widząc smutek w oczach Szafirka.
– Ale ja nadzienie zrobiłam z czekolady... – Szafirek podniosła na królewicza złote oczy okolone granatowymi rzęsami. – Pieski chyba nie powinny tego jeść, bo im szkodzi.
– Ajajaj. Wybacz, przyjacielu. – Oleander pogłaskał psa po płaskim łebku. – Czekolada.
– Dla Harcika mam takie... ze słodkich ziemniaków, oliwy i sera...
CZYTASZ
Odtrutka na szczury Tom II Piękni i bestie
FantasyNie każda elfia panna marzy o księciu z bajki. Księżniczka Kruszyna wolałaby zajmować się czytaniem traktatów botanicznych, nauką wymarłych języków i obserwowaniem żuków. Poza tym w bajkach książęta zwykle nie mają rogów, kłów, pazurów czy ogonów. A...