Tsurugi KyousukeNie mogłem się tam popłakać. Nie teraz.
Z bólem serca wchodziłem do środka.
Wszyscy patrzyli na mnie.
Tylko, kurwa, na mnie.
Odetchnąłem, ale i tak poczułem pieczenie oczu. Każdy kolejny oddech przynosił trudność. Obraz był rozmazany w chuj. Spuściłem wzrok i starałem się nie patrzeć na nich.
Widzieli moje rany.
Widzieli moje jebane blizny.
Uniosłem wzrok i popatrzyłem po nich. Widziałem ból w ich oczach. W szatni panowała głucha cisza.
Podszedłem do szafki i otworzyłem ją. Chciałem się tylko przebrać na trening, ale moje spojrzenie mimowolnie powędrowało w lustro. Widząc swoją bladą twarz miałem ochotę coś sobie zrobić.
Usiadłem pod ławką i oparłem przedramiona o zgięte kolana, chowając w nich twarz.
Miałem dość.
Tu i teraz po prostu dość.
Po prostu chciałem być normlany.
Taki jak oni.
Oni byli normalnymi ludźmi.
Ja byłem jakiś zjebany.
Poczułem pierwsze łzy na policzkach. Każdy oddech bolał, serce szaleńczo mocno biło mi w piersi.
Ja nie chcę teraz.
Nie, błagam.
Proszę.
Kurwa, nie.
Po sekundzie poczułem jak obejmują mnie ramiona Kirino.
Kochałem go.
Tak strasznie mocno go kochałem.
Potem poczułem jak Haku obejmuje mnie ramieniem.
Mam najlepszego przyjaciela pod słońcem.
Uwielbiam ich.
Pierwszy szloch.
Rozrywający.
Drugi.
Bolesny.
Trzeci.
Nie mogę, kurwa, oddychać...
Ja się dusiłem.
Łzami.
Rozpaczą.
Życiem.
Dusiłem się tym cholernie ciężkim życiem.
Nie mogłem dłużej żyć.
Nie bez brata...
Chciałem złapać się czegoś i wypłynąć na powierzchnie, ale prawda była taka, że byłem skazany na samo dno.
Załkałem.
Kolejny raz musiałem płakać.
Nie mogę płakać!
Niszczę siebie, niszczę innych.
Jestem okropny.
Zepsuty.
Zjebany.
— Kyou? — zaczął cicho Ranmaru. — Spokojnie, nic się nie dzieje słońce...
— Ja nie chcę tu być...
— Wiemy — szepnął Hakuryuu. — Dlatego Cię stąd zabierzemy. Wrócisz do domu.
— Ja chcę wrócić z Kirino...
— Tak, wrócisz z nim, pomożemy Ci dojść.
— Kto?..
— Ja, Kirino i Kishibe — odpowiedział Hakuryuu. — Spokojnie, nic się nie dzieje...
Pokiwałem głową. Wstałem, a Haku objął mnie ramieniem. Kirino natomiast objął mnie w talii, a Kishibe szedł obok białowłosego, gdyby jemu było zbyt ciężko.
Szliśmy w stronę domu Kirino. Dobrze, nie chciałem wracać do siebie, nie po jego śmierci...
— Kyousuke — szepnął mój chłopak. — Nic się nie dzieje, kochanie...
— Wiem, jest... Jest dobrze... — mruknąłem cicho i uśmiechnąłem się wiarygodnie do chłopaka.
Nie mogę płakać!
Doszliśmy do domu Ranmaru. Ten otworzył drzwi i wpuścił nas wszystkich do środka. Wszedłem z pomocą Kishibe i Haku, jak i również z ich pomocą usiadłem na kanapie, oparty o białowłosego.
Popatrzyłem na Kirino, który krzątał się po kuchni. Po chwili wrócił do nas z jakimiś lekami i wodą.
— Na ból głowy. — Podał mi tabletki. — Poczujesz się lepiej.
Mówiąc to, usiadł obok mnie i złapał moją dłoń splatając nasze palce. Połknąłem tabletki i popiłem wodą. Ściągnąłem lekko dłoń Kirino, a on uśmiechnął się do mnie słodko.
Uroczy...
Po chwili poczułem, że zaczynam odlatywać. Moje ciało słabło.
★★★
Od razu podniosłem się do siadu na łóżku i rozejrzałem się w poszukiwaniu Ranmaru. Ten stał przy szafie. Gdy rzucił mi spojrzenie, uśmiechnął się.
— Cześć, kochanie, dobrze spałeś? — spytał.
I wtedy już wiedziałem, że znalazłem się przy właściwej osobie...
CZYTASZ
Krótka Wena ~ Inazuma Eleven
Short StoryZajrzyjcie, przekonacie się co to u mnie wewnętrzna pustka