1.

262 58 59
                                    

Melody

Zabiją mnie...

Oskórują.

Oskalpują.

Wyrzucą w dzicz i każą radzić sobie samej.

Rzucą na pożarcie Arizonie – żądnej krwi, starej, mięsożernej kobyle.

Będą zawiedzeni.

Rozczarowani.

Wściekli...

– Nie, nie będą. Kochają mnie. Zrozumieją – odpowiadam cicho na swoje złowieszcze myśli.

Mama zawsze powtarzała, że nieważne, że czasem się nie udaje, grunt, że się próbowało.

Próbowałam. Naprawdę. Chciałam. Ba! Marzyłam o tym. Nieważne, że zamarzyłam studiować architekturę dopiero rok przed ukończeniem szkoły, a wcześniej upierałam się, że nie muszę się wybitnie dobrze uczyć, aby dostać stypendium, bo nie mam zamiaru iść na żadne studia. Właściwie to sama nie wiedziałam, co będę robić po ukończeniu szkoły. Ciągnęło mnie, żeby pojechać w podróż w nieznane na końskim grzbiecie. A co, nie mogłabym?! Albo roczny lot balonem dookoła świata...

 W zasadzie zmieniałam swoje plany w zależności od kierunku wiatru. Prawda jest taka, że nie potrafiłam  znaleźć czegoś, co zakotwiczyłoby mnie w czymś konkretnym. Decyzja o studiowaniu architektury była spontaniczna – lubię rysować, jestem w tym naprawdę dobra. Chciałam projektować ludziom domy marzeń, wzniosłe budowle, renomować zapomniane budynki z duszą, odkrywać na nowo ich dawną świetność .

Ale uwielbiam też fotografować – zatrzymywać chwile i wyciągać z nich, jak najwięcej, aby piękno, które dostrzegam zostawało na zawsze. Zdjęcia są ważne. Przy odpowiednim świetle, z dobrym okiem obserwatora można uchwycić niezapomniane chwile. W szkole byłam odpowiedzialna za tworzenie kronik, upamiętnianie cudownych momentów, a także moje zdjęcia były wykorzystywane do miasteczkowej gazety. Wiele ludzi mówiło, że powinnam się tym zająć zawodowo. Mogłabym być fotoreporterką, podróżować po świecie i przekazywać niezwykłe, poruszające serca historie.

Kocham również konie – pracę z nimi, to wszystko czego nauczył mnie tata, jak z nimi rozmawiać, rozumieć, jak zaleczyć ich rany, aby znowu beztrosko galopowały po łąkach bez strachu, że zostaną skrzywdzone. Zawsze właśnie to uważałam za najpiękniejszy i najbardziej niesamowity aspekt jego pracy.

I muzyka. Muzyka jest nieodłączną częścią mojego życia. Chodziłam na zajęcia muzyczne, które moja mama prowadzi z wujkiem Rossem, nadal cieszą się dużym zainteresowaniem wśród młodzieży w Pine Hollow. Nie gram tak wybitnie na pianinie, jak mama, ani na gitarze nie wywijam jak wujek Ross – czasem dawali razem takie popisy, że byłam pewna, że chcę iść w ślady mamy i dostanę się na Julliard.

Gwiazdą rocka też chciałam być, ale jednak talentu wokalnego matka natura mi poskąpiła. Brzmię jak kot zaplątany w drut kolczasty, do tego gwałcony przez jeżozwierza.

Aż ostatecznie doszłam do wniosku, że po prostu chcę wyrwać się z Pine Hollow, zobaczyć trochę świata, zaznać nieco innego życia, wyfrunąć spod opiekuńczych skrzydeł rodziców i poczuć trochę wolności. Studia tak na dobrą sprawę były tylko pretekstem do wyjazdu.

I zrobiłam to!

No i co?

No i wracam do domu po dwóch latach, stwierdzając, że to nie to, czego szukałam.

Porażka.

Tak się czuję, jakbym zaznała porażki. Moi znajomi są zadowoleni z kierunków, które obrali, żadne nie twierdzi, że się pomyliło, a ja z dnia na dzień porzuciłam prawie dwa lata nauki, stwierdzając, że to jednak nie to.

You broke me firstOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz