3. Ciało bez przymiarki. Głowa bez namysłu.

48 12 9
                                    

Długo się okłamywała, że zrozumienie przyjdzie z czasem. Czas przynosił co najwyżej więcej trosk, a wieczna niepewność była zaledwie częścią problemów, z którymi musiała się zmagać. A przecież jeszcze nie tak dawno temu słyszała, że niepewność bywała piękniejsza.

Nie tak dawno. W poprzednim życiu. Prawdziwym życiu.

Dni mijały i chociaż pragnęła zatrzymać wskazówki zegara, te i tak odmierzały czas od momentu, kiedy została zamknięta w komnacie Barbary Radziwiłłównej. Mikołaj Radziwiłł o twarzy jej brata, głosie jej brata, zachowaniu jej brata zamknął ją do momentu, aż nauczy się zachowywać. Czyli jak? Nie wiedziała.

– Ale o co ci chodzi, siostro? – pytał Mikołaj, przynosząc jej posiłek na tacy.

– O nic.

Lina nie poruszyła się. Siedziała akurat na środku pokoju w siadzie skrzyżnym. Musiała bardzo mocno się skupiać, by nie widzieć w mężczyźnie stojącym przed nią jej brata. Nie było to łatwe, skoro absolutnie każdy kawałek jego ciała należał właśnie do Marcela. A już zwłaszcza nie było to łatwe, gdy spojrzał na nią tak, jak zawsze patrzył na nią jej brat – z tym niedowierzaniem połączonym z rozbawianiem.

– Dlaczego zabijasz mnie wzrokiem, podczas gdy ja dbam o ciebie lepiej niż o samego siebie?

– Wypuść mnie – zażądała.

On jedynie westchnął, po czym postawił tuż przed nią blaszaną miskę z obiadem.

– Z przyjemnością. Gdy tylko poczujesz się lepiej.

– Czuję się dobrze. Wręcz za dobrze! – uniosła głos w bezsilności. – Nawet jednego zadrapania nie mam. Po wypadku samochodowym! Rozumiesz?

Nie, on nie rozumiał. Przede wszystkim nie rozumiał słów, które do niego wypowiadała.

– I dlatego właśnie zamykam cię na klucz – wyjaśnił bardziej zmęczony niż zirytowany. – Po śmierci twojego męża jestem w pełni za ciebie odpowiedzialny. Poza tym masz tutaj wszystko, czego ci potrzeba. Jedzenie...

– Okropnie tłuste.

– ...toaletę...

– To wiadro w kącie?

– ...książki...

– Nie znam łaciny.

– ...świece...

– Grzecznie poczekam na elektryczność.

– Możesz przestać?! – Nie wytrzymał. Oddychał ciężko, jakby dosłownie bolało go serce. – Czy ty naprawdę nie widzisz, ile mnie to nerwów kosztuje? Ile trosk? Jestem mężczyzną, na miłość boską! Mężczyźni nie powinni się troszczyć o kobiety! Przynajmniej nie w ten sposób! – Zaczął krążyć po komnacie, jakby w poszukiwaniu miejsca, na którym mógłby się usiąść. Z braku pomysłów po prostu usiadł naprzeciwko niej. – Dlatego właśnie mężczyźni wolą jeździć na wojny.

Jeżeli oczekiwał zrozumienia, musiał się gorzko rozczarować. Dziewczyna, którą obecnie nazywał Barbarą, miała aż za dużo własnych strapień, by dodawać sobie kolejnych.

– Wypuść mnie – zażądała ponownie.

– Po co?

– Muszę znaleźć drogę powrotną do domu.

– Chcesz, żeby jakieś biesy cię porwały i zabrały do piekieł?! – Ostatnie pytanie krzyknął stanowczo za głośno. Zreflektował się, zerkając w stronę drzwi. Zniżył głos. – Dopóki nie zaczniesz mówić jak człowiek, nie ma mowy bym pozwolił ci trafić do piekła!

Your Names TellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz