Rozdział 4

26 5 0
                                    

Pov Leon

Siedziałem w swoim gabinecie, jak każdego wieczoru, przy tym samym dębowym biurku, które było niemym świadkiem wielu moich interesów. Stare, mocno rzeźbione drewno, którym biurko było wyłożone, nie nosiło żadnych śladów zużycia, mimo że dziesiątki rąk przeszło po nim w trakcie podpisywania umów, wymiany pieniędzy czy... eliminacji problemów, nie wspominając nawet momentów, gdy na jego blacie posuwałem Caroline.

Miałem przed sobą rozłożone dokumenty, które należało przejrzeć, ale nie mogłem skupić się na nich. Wciąż tkwiła we mnie ta głucha, nieznośna pustka, która narastała, odkąd dowiedziałem się, że pojawił się nowy prokurator w Nowego Jorku.

Usłyszałem ciche kroki Caroline za plecami, zanim zdążyła się odezwać. Wiedziałem, że coś ma mi do powiedzenia, bo jej krok był wolniejszy, jakby ważyła, jak mi to przekazać. W takich chwilach byłem bardziej wyczulony na każdy sygnał, który mógłby zdradzić jej intencje.

Mój zmysł obserwatora, który latami doskonaliłem, działał automatycznie. Czasem zastanawiałem się, czy Caroline zdaje sobie sprawę, że jej ruchy zdradzają więcej, niż mówi jej wyćwiczony, spokojny głos.

– Leon – jej aksamitny głos przeciął ciszę gabinetu. Stała w progu, oparta o framugę drzwi. Wyglądała kurewsko seksownie, jak zawsze. W ciemnym, eleganckim kombinezonie, z perfekcyjnie ułożonymi włosami, była kwintesencją zimnej elegancji.

Uniosłem głowę, a nasze spojrzenia się spotkały. W jej oczach zobaczyłem coś, co natychmiast mnie zaniepokoiło. Czułem, że coś się spierdoliło, a ja wiedziałem, że miała dla mnie wiadomości. Złe wiadomości.

– Co się stało? – zapytałem, choć ton mojego głosu bardziej przypominał polecenie niż pytanie.

Nie byłem w nastroju do gier ani wyczekiwania. Caroline podeszła bliżej, kładąc na moim biurku delikatną dłoń. Zawsze była ostrożna, zawsze wybierała słowa z precyzją chirurga, co tym razem szczególnie mnie drażniło. Nie potrzebowałem jej subtelności, potrzebowałem odpowiedzi.

– Ona wróciła – powiedziała cicho, ale pewnie.

Zadrżałem. Wiedziałem, o kogo jej chodzi, zanim zdążyła dokończyć. Marita. Jebana Marita Zenere. Imię, które wciąż było niczym trucizna na moich ustach. Tak długo unikałem tego tematu, próbując przekonać samego siebie, że ona jest przeszłością. Teraz jednak rzeczywistość wracała z całą swoją brutalnością.

– Skąd to wiesz? – spytałem, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo te słowa wytrąciły mnie z równowagi, a jednocześnie wkurwiały.

Caroline uśmiechnęła się lekko, ale to nie był uśmiech zadowolenia, raczej pewności siebie, która świadczyła o tym, że miała pod kontrolą informacje, których ja kurewsko potrzebowałem. Zawsze była tą, która potrafiła dostarczyć odpowiednie wiadomości w odpowiednim czasie. I za to ją kurewsko ceniłem. Ale w tej chwili nie czułem wdzięczności – czułem, że coś jest nie tak.

– Byłam na wyścigu – zaczęła, zaskakując mnie tą informacją. Caroline rzadko uczestniczyła w takich widowiskach, wolała bardziej wyrafinowane rozrywki. – Widziałam ją. Czarną Wdowę.

Wszystko zatrzymało się na moment.

„Czarna Wdowa". Słyszałem tę nazwę już wcześniej. W podziemnych kręgach wyścigowych szeptano o niej od miesięcy, o tajemniczej kobiecie, która zawsze wygrywa, która nigdy nie odsłania twarzy, zawsze w masce. Ale nigdy nie łączyłem tej postaci z Maritą.

A teraz... wszystko zaczęło nabierać pierdolonego sensu. Poczułem, jak fala wkurwienia powoli narastała we mnie. Przyjebałem pięścią w biurko, nie mogąc powstrzymać emocji. Drewno zadrżało pod moim uderzeniem, a kilka dokumentów ześlizgnęło się na podłogę.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 3 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Przeznaczeni +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz