Akt 1: Narodziny Francuza

52 4 1
                                    


Jego życie rozpoczyna się od momentu narodzin. Nie jest to jednak zwykłe przyjście na świat, gdyż obecna była w nim boska ingerencja, albowiem powstał on z fotosyntezy, odbywającej się na prezerwatywie, porzuconej na gałęzi wysokiego dębu w sposób obrażający wartości poszanowania życia ortodoksyjnych ludzi wiary katolickiej.
Nim jego oczy zostały powitane po raz pierwszy przez promienie biegnące ze słońca górującego w zenicie, chodź jego masa, jak na niemowlaka nie była dość imponująca, stare i spruchniałe drzewo dało po sobie znaki wiekowości, a jego gruby pęd będący płaszczyzną dla lateksowego gniazdka, nie wytrzymał, spadł razem z noworodkiem.
Upadawszy ranił w głowę, człowieka ulicy, koczującego w haszczach wraz ze swoim stadem ubóstwa, żyjących od monopolowego do monopolowego. Większość z nich była w alkoholowym śnie, jednak dwójka z nich została przy kontakcie z rzeczewistością mimo, że większość z nich nie dotrwała do południa.

-O kurwa! Małpa mnie zaatakowała! - krzyknął przerażony bezdomny.
-Gracek, odsuń się od niej bo może mieć pchły. - Powiedział roześmiany Albert.
-Albert kurwa patrz jaka brzydka ta małpa. - Odparł uspokojony poszkodowany, zdający sobie sprawę, z braku zagrożenia ze strony tej istoty.
-To jest jakieś dziecko, a nie małpa! - spostrzegł pijackim wzrokiem Albert.
-Ale patrz jaka powykręcana, to chyba po upadku.. Musimy go wychować. W sumie zawsze chciałem mieć dziecko. - podjął decyzje mianując się na pełnoprawnego opiekuna.
-Gracek! Ty go wychowasz?! Co powiedzą inni nasi bracia? Przecież oni go sprzedadzą za krate wódki. - stwierdził zapijaczony kolega, analitycznie podchodząc do sytuacji.
-Muszę z nim odejść, nie wybudzając naszych braci z alkoholowego letargu.. - powiedział pełen dumy, patrząc się prosto w bezchmurne niebo.

Po tych słowach, nie zamierzał się pytać o zdanie, wiedział jaką decyzje ma podjąć i zdawał sobie sprawę z konsekwencji rodzicielstwa. Serce bezdomnego zostało napełnione poczuciem odpowiedzialności za to niepełnosprawne dziecko.
Udał się w podróż, w poszukiwaniu schronienia, przemierzał lasy, rzeki i doliny, ale tylko tymi drogami, gdzie mógł odnaleźć upragniony sklep monopolowy pozwalający przeżyć następny dzień i znieczulić ból egzystencjonalny.
Po kilkunastu dniach tułaczki w biedzie i ubóstwie, postanowił się zatrzymać zregenerować siły przez nieprzespane noce i długotrwały wysiłek fizyczny. Ręce opiekuna nie wytrzymywały od ciągłego noszenie noworodka.

-Szkoda, że jeszcze mówić nie umiesz. Ale nic dziwnego, młody chłop jeszcze z ciebie! Ale może chociaż się napijesz. - Westchnął rodzic, wyciągając żubra.

Usłyszawszy te słowa, oczy kilkudniowego dziecka zaświeciły się odbijając czerwoną poświatę z szyldu monopolowego, oraz żółte światło z okolicznych latarnii. Jego intensywnie brązowe oczy przypominały kule do kręgli, pozbawioną otworów na palce, a źrenice wypełniały niemalże całą gałkę oczną. Wyraz jego twarzy emanował ekscytacją. Żul patrzący na tego bękarta poczuł ogromną więź, niesposób było oderwać wzrok od pełnej miłości twarzy, która była powodem litości bezdomnego. Po chwili usta dziecka się otworzyły.

-Żu..Żu... ŻUBL! - Wykrzyknęło niemowlęcie spędzając sen z powiek biologom, oraz uczonym.

Gracek, miał to w chuju, że nie mając nawet roku, jego podopieczny wypowiedział pierwsze słowo. Zamiast tego zaczął się śmiać i przedrzeźniać dziecko.

-Naucz się mówić R i wyjmij chuja z mordy. Chyba cię nazwę Francuz. - Odparł mając ubaw po pachy z niepelnosprawnego bękarta.

Od tego momentu chłopiec zrodzony z fotosyntezy o imieniu Francuz dorastał wśród meneli nabywając ich nawyki i zdobywał umiejętności przetrwania w miejskiej dżungli. Dzieciństwo dla niego nie było proste, ale ukształtowało go na silnego człowieka, mającego na karku nie tylko garba, ale też ogromne doświadczenie życiowe...

Koniec aktu 1.

Biografia Francuza : Śremskie Kroniki.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz