kilka dni później..
Kolejna nieprzespana noc, kolejny dzień, który sprawia tylko cierpienie egzystencjonalne i pytania "kim ja na prawdę jestem?". Francuz postanawia wrócić tam gdzie wszystko sie zaczęło, gdzie Gracek go przygarnął. Dużo mu opowiadał o tym miejscu. Nie była to długa podróż, przed oczyma chłopaka ukazało się zalesienie. Postanowił podejść bliżej. Ujrzał namioty zrobione z dywanów i materacy, a w nich wiele zaszczanych bezdomnych. Dojrzewał wśród meneli, więc zatracił zmysł węchu, dzięki czemu mógł spokojnie przebywać w ich towarzystwie.
-A więc stąd pochodzę.. - pomyślał Francuz, widząc ogromną wioskę.
Nagle ktoś go złapał od tyłu i stracił przytomność. Kiedy odzyskał świadomość widział tylko ciemność.
-Czekałem na ciebie.. - powiedziała tajemnicza osoba.
-Kim jesteś? - zapytał przestraszony.
-Tym, który ocali twoją duszę. Jestem szamanem. - odparł niepokojąco przechlanym głosem, po czym odwiązał przepaskę na oczach chłopaka.Gdy dojrzał światła dziennego, zorientował się, że znajduje się w jednych z konstrukcji, w których żyją ci ludzie. To co przykuło jego uwagę było wiadro z przeciętą górą od butelki po wodzie, w jej nakrętkę była wbita śmieszna szklana rurka z poszerzeniem u góry. Następnie spojrzał na menela, który był jego oprawcą; niczym się nie różnił od jego ojca.
-Nazywam się Albert. Byłem przyjacielem Gracka, wszystko wiem co się wydarzyło. - oznajmił stanowczo jednocześnie zachowując spokój.
-A ty nie wyjechałeś w podróż? - zapytał zdezorientowany.
-Jestem cały czas w podróży. Nie każda wędrówka musi być fizyczna, ja się przemieszczam mentalnie. Ty wkrótce uzyskasz ten stan. - przemówił, wkładając coś przypominającego temat, który sprzedawał dla Batona, do szklanej lufki i dodał. - Musisz zajebać wiadro ze świętego chemola, twoja dusza się odłączy od ciała, kupiłem go za pięć dych, które znalazłem na ulicy.
-Myślałem, że to tylko legendy.. - przeraził się chłopak.
-Nie pierdol. - przerwał Albert.Góra od plastikowej butelki została wypełniona dymem, bezdomny szaman spojrzał się na niego, by zobaczyć czy w jego oczach jest błysk gotowości. Odkręcił nakrętkę, a cała objętość dymu znajdowała się już w płucach Francuza.
-Ten temat coś nie kopie. - stwierdził chłopak.
-Chujowy, nie? - powiedziało drzewo.
-Garbaty, garbaty, garbaty! - zaśmiały się chmury.
-Zabij się. - oznajmił ufoludek i odleciał.
-Albert gdzie ty jesteś! - zaniepokoił się.
-Wyjdź z namiotu. - zawołały kolory.Po wyjściu, Francuz został powitany przez uśmiechnięty żyrandol zwisający z galaktyki, gdzie gwiazdy wirując tworzyły obraz twarzy Chrystusa. Nagle jego ciało zaczęło się unosić porywane przez czarną dziurę, towarzyszyło mu uczucie wszechobecności, czuł się jakby był w każdym miejscu na świecie i w umyśle każdej osoby która kiedykolwiek istniała. Jego umysł nie wytrzymywał nagłego zastrzyku informacji, a dusza zatrzymała się w chronologii świata, czas przestał mieć dla niego znaczenie, upadł, a nim się obejrzał znajdował się w melinie, w której leżał najebany żul.
-Nareszcie, stulecia czekałem, aż się narodzisz. Jezus był tylko prorokiem. - powiedział dopijając ostatnie resztki janosika.
-To trzeba było dwanaście lat temu się skontaktować ze mną. - odparł drwiąc z menela.
-Nie, ty jeszcze sie nie narodziłeś. - odrzekł szorstkim głosem.
-Co ty pierdolisz i kim kurwa jesteś. - wyśmiał mężczyznę.
-Dowiesz się w swoim czasie, na razie skup się na tym kim ty jesteś. To ja cię stworzyłem i ciąży na tobie fatum, które sprawi w twoim życiu tylko cierpienie, ale ludzkość zyska na twych heroicznych czynach . Poki co jesteś za słaby, zajmij się przyziemnymi sprawami i zbuduj potęgę i zmień dotychczasowy ład, napisz Ewangelie na nowo. - podzielił się swoim monologiem, który brzmiał jakby był w głowie chłopaka. Ruch ust menela był niemalże niewidoczny.Po tych słowach Francuz przeniósł się w czasie gdzie mógł poznać prawdziwą historię narodzin Chrystusa.
Był w rzeczywistości wędrownym handlarzem z Indii, przewoził wyroby z konopii i rozprzestrzenił je w tych terenach do których dotarł. Nazwa związków pochodzących z tej rośliny - kannabinoidy, pochodzi od ziemi obiecanej Kanaan, znajdującej się przy wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego. Rosło tam wiele konopii, oraz palono nimi w kadzidłach w kościołach i w wielu świątyniach, za czasów Chrystusa. On sam nie dokonał przemiany wody w wino, lecz, mając ogromną wiedzę na temat roślin, wlał do wody wywar z marihuany. Był zielarzem i zarazem jego istnienie było proroctwem przyjścia na świat osoby która poraz kolejny złączy człowieka z Bogiem przy pomocy natury.
Po doświadczeniu oświecenia Francuz został wybudzony z boskiego letargu, a jego fizyczna powłoka i mentalna manifestacja ponownie stały się jednością. Wstał zarzygany w namiocie.
-Teraz znasz swoje przeznaczenie. - powiedział Albert.
-Wiem co mam zrobić.. - pewnie pokiwał głową.
-Podążaj swoją ścieżką, będę ci towarzyszyć, jednakże musisz zebrać ekipę. Zaprowadzę cię do naszych najpotężniejszych wojowników wódy.Przyprowadził go do najbardziej menelskiej dzielnicy, gdzie nawet namioty w całości były pokryte wymiocinami, nawet robactwo nie chciało egzystować w tamtym rejonie. Było to miejsce zapomniane przez Boga z powodu mieszkających tam dwóch osób.
Nagle wyszedł najbardziej obleśny bej jakiego dotąd widział, a zaraz za nim wyczołgał się drugi, ale żeby opisać jego stan bezdomności, aż brakuje słów.
Albert przedstawił dwóch panów. Pierwszy z nich zwał się Oskarson, był to wysoki, ścięty na krótko chłopak o czarnych włosach, o pijackich ruchach, przypominający troche jakby po wyjściu z pierdla nurkował w szambie. Drugi zwał się Dżony, ten pojeb o długich włosach i ruchach nie przypominających już człowieka. Z mordy biło od niego pedofilią i budził pogrom wśród dziewczyn, pomimo że do żadnej się nigdy nie zbliżył bliżej niż na trzy metry. Zasłynął tym, że w wieku dziewięciu lat wyzerował denaturat. Spał przez pięć dni, oraz sześć godzin, jednak przed tym wpadł w alkoholowy szał niszcząc pół wioski. Mieszkańcy boją się go eksmitować, więc Albert stwierdził, że dołączy do ekipy Francuza.-Siema jestem Oskarson, a to mój ziomal Dżony. - powiedział jeden z żuli.
-Widziałeś, eee, kurwa, gdzie jest ten.. romper? Zara sie zrzygam. - zapytał nie zwracając uwagi na nową osobę.
-Rodzina... - stwierdził chłopak, pokładając w nich pełną nadzieję.
-Jutro rozpoczynamy trening, nie jesteście jeszcze gotowi. - oznajmił Albert.Tak o to powstała drużyna i wieloletnia przyjaźń. Nauki ich nowego mistrza trwały dwa lata, gdzie nabywali swój potencjał po to by stworzyć wielkie imperium i dopełnić przeznaczenie. Nie jest to przypadek, że ich drogi się połączyły. Wkrótce staną razem w walce o pomstę Gracka, a bitwa zostanie uwieczniona w kartach historii.
"Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę"
Koniec aktu 4.
CZYTASZ
Biografia Francuza : Śremskie Kroniki.
Non-FictionOpowiada przygody młodego ambitnego chłopaka wychowanego przez bezdomnych, pokaranego przez życie nad którym rozlega się bolesne fatum, począwszy od jego narodzin.