Prolog: Maddox

2.2K 288 21
                                        

Edmonton, 2013 r.

Say your prayers, little one. Don't forget, my son, to include everyone.

Słyszę w tle pierwsze takty Enter Sandman Metalliki i choć płyta się zacina i pewnie dostaniemy niezłą burę za sięgnięcie po winyl pana Russela, nie żałuję.

Nie byłbym w stanie żałować niczego, kiedy gdzieś za sobą słyszę śmiech mojej najlepszej przyjaciółki, słońce grzeje mi kark, po którym od wysiłku spływa pot, a przede mną między dwoma drzewami czeka upragniony cel.

– Dawaj, McCrae, chcemy ten puchar! – dobiega mnie jej głos i zaczynam się szczerzyć jak ostatni wariat.

– Trzynaście sekund do końca trzeciej tercji! – wydzieram się. – Jordan Eberle przejmuje krążek i już pędzi przed siebie. Podaje do Tylora Halla, a ten od razu puszcza go dalej do... Maddoxa McCraea, a ten... – Biegnę dalej, a kij obija mi się o łydkę. Mimo to nie zwalniam, uderzając w piłkę z całą siłą, jaką mam. – Strzela! Strzela i swoją mocą przerywa siatkę! Niesamowite! Nafciarze wygrywają Puchar Stanleya cztery do jednego!

Z uniesionymi rękoma robię kółko wokół drzew, a gdzieś w oddali rozlegają się chichot i brawa. Śmieję się i pędzę wprost do Kay, aż opadam tuż obok niej na trawę. Dyszę wściekle ze świadomością, że muszę popracować nad kondycją, ale kompletnie mi to nie przeszkadza w tym, by dalej się śmiać.

– Ciągle kibicujesz Nafciarzom, nawet jeśli w rzeczywistości nie wygrywają – słyszę i czuję, że Kay szturcha mnie w ramię.

– Jestem lokalnym patriotą, nic na to nie poradzę. – Unoszę się na łokciu i spoglądam w jej roześmianą twarz. – I zobaczysz... Kiedy już do nich dołączę, poprowadzę ich do finałów i własnoręcznie uniosę puchar.

Uśmiecha się do mnie pięknie, a zaraz potem mówi coś, w co wierzę całym sercem, nawet jeśli mamy po dziesięć lat i siano w głowie.

– Zrobisz to, Maddy. – Pewność w jej głosie sprawia, że szczerzę się jeszcze mocniej.

– A ty będziesz tam ze mną, Kayland Russel – odpowiadam, unosząc brew, a ona jak zwykle mruży wściekle oczy, bo nie cierpi, kiedy zwracam się do niej pełnym imieniem, tak jak robi to jej ojciec. – Dobra, poprawka... – Uśmiecham się. – A ty będziesz tam ze mną, Brawurko.

Kay trzepie mnie w ramię, ale drga jej kącik ust, więc wiem, że tak naprawdę nie jest zła.

– Nie cierpię cię – mówi, a ja wybucham śmiechem i z powrotem kładę się na plecach.

– Nieprawda, Bra...

– Och, zamknij się już!

Chichram się cicho, ale po chwili się uspokajam i wypuszczam głośne westchnienie z gardła. Gdzieś za nami kończy się piosenka, a gramofon jej ojca wydaje ten specyficzny dźwięk, ale nie jest on jednak drażniący. Wręcz przeciwnie: sprawia, że czuję, jakby wszystko znalazło się na swoim miejscu.

Zerkam w bok i dostrzegam, że Kay leży wpatrzona w niebo. Jestem pewien, że lada moment jej myśli, niczym te obłoki nad nami, popłyną w zupełnie nieodpowiednie rejony – zawsze tak się dzieje, a ja zawsze ją wtedy stamtąd wyciągam.

– Dlaczego myślisz, że będę z tobą, kiedy odbierzesz Puchar Stanleya? – pyta mnie nagle.

Z pewnością czuje na sobie moje spojrzenie, jak zawsze, ale teraz na mnie nie patrzy, choć chciałbym, żeby to zrobiła. Wtedy zobaczyłaby szczerość w moich oczach.

– Bo jesteś moją przyjaciółką, Brawurko – odpowiadam pewnie. – I cokolwiek się nie wydarzy, zawsze nią będziesz.

– Nie znasz przyszłości, Maddy – szepcze.

– Ale znam nas. – Nie waham się ani chwili, a te słowa prawie same wypływają z mojego gardła. – I to mi wystarcza.

Na twarzy Kay błąka się uśmiech, a kiedy słońce przebija się pomiędzy chmurami, rozjaśnia jej blade policzki. W końcu odwraca głowę i spogląda na mnie tymi swoimi prawie czarnymi, lekko skośnymi oczami.

– Powiedz prawdę, McCrae – mówi cicho. – Po prostu wiesz, że ktoś będzie cię musiał poskładać i dlatego mnie potrzebujesz.

Wyszczerzam się po raz kolejny.

– Oczywiście, Brawurko, tylko o to mi chodzi – kłamię, a ona prycha pod nosem.

Chwilę później wraca do obserwowania nieba, a ja wsuwam przedramię pod głowę i przymykam oczy. Wokół nas jest cicho i spokojnie i choć wiem, że to nie potrwa wiecznie, cieszę się tym, co mam.

– Spełnimy nasze marzenia, Kay – mamroczę po jakimś czasie. – Ja doprowadzę Edmonton Oilers do finałów, a ty zostaniesz światowej sławy chirurgiem.

– Właśnie to zrobimy, Madd – odpowiada. – Bo zwycięża się siłą, a my jesteśmy silni, prawda? – dodaje cicho. Tak cicho, że ledwie ją słyszę.

– Zwycięża się siłą – powtarzam, cytując ulubioną bajkę. To właśnie dlatego zacząłem ją nazywać Brawurką i to już chyba nigdy się nie zmieni. Mimo tego sentymentu cały się spinam, bo dobrze wiem, co pobrzmiewa w jej głosie, i jak zawsze czuję wściekłość. Wściekłość, którą muszę opanować, bo jestem tylko gówniarzem i jedynym, co mogę zrobić, jest zostać przy Kay, kiedy mnie potrzebuje.

Nagle czuję jej dotyk na mojej dłoni leżącej między nami. Kay splata nasze palce, a ja bezwiednie lekko zaciskam swoje.

– A jeśli ci jej zabraknie – zaczynam – to możesz wziąć trochę mojej siły.

– Wtedy nie będziesz już tym dużym i mocarnym hokeistą, Madd – śmieje się i szturcha mnie łokciem.

– Mojej siły wystarczy na nas dwoje, Brawurko – obiecuję, a gdzieś z oddali dobiega mnie trzask drzwi. – Pamiętaj o tym, dobrze?

Rozchylam powieki i zerkam w bok, by dostrzec, że Kay już wbija we mnie spojrzenie. Uśmiecha się lekko, niepewnie, a potem otwiera usta. Nie zdąży jednak nic powiedzieć, bo w tej samej chwili słyszymy niski i dudniący głos jej ojca.

– Kayland! Ile razy ci powtarzałem, że masz nie dotykać gramofonu!

Uśmiech na jej twarzy gaśnie jak zdmuchnięta zapałka, a ja zaciskam zęby, bo zupełnie nad tym nie panuję.

– Lepiej już idź.

– Jesteś tego pewna?

W jej oczach widzę, że nie, a mimo to kiwa powoli głową. Tak będzie lepiej. Wydaje mi się, że właśnie te słowa posyła mi samym spojrzeniem. Czasami nie potrzebujemy więcej, tak dobrze się znamy.

Wzdycham.

Teraz może i tak będzie lepiej.

Ale nadejdzie taki dzień, kiedy nazbieram wystarczająco dużo siły, że nie zostanę zmuszony uciekać od mojej najlepszej przyjaciółki, gdy wszyscy zrozumieją, że nic i nikt nie zdoła nas rozłączyć.

– Czasami zwycięża się rozumem, Madd – szepcze jeszcze Kay, a ja kręcę głową.

– To słowa Bójki, a nie twoje – mruczę niezadowolony, a mimo to ona posyła mi uśmiech.

Nienawidzę tego uśmiechu. Nienawidzę, że jest tak bardzo przygaszony, tak... poprawny. Właśnie tak Kay ma się uśmiechać przy ojcu – powściągliwie. A ja uwielbiam, kiedy śmieje się w głos, kiedy od tego boli ją brzuch, a z jej oczu płyną łzy.

– Zobaczymy się jutro? – pytam, choć znam odpowiedź.

Kay kiwa głową i wstaje z trawy, a ja idę w jej ślady. Za nami słychać odgłosy dobiegające z wnętrza domu i gdy zerkam za siebie, widzę, że moja najlepsza przyjaciółka wchodzi do środka ze zwieszoną głową. Zaciskam zęby mocniej i podbiegam do wysokiego płotu odgradzającego domy naszych rodziców, a potem wspinam się na niego z odrobinę mniejszym wysiłkiem niż kiedyś. Nigdy nie przyznałbym się Kay, że ćwiczę podciąganie tylko po to, by móc uciekać z jej podwórka i wracać na nie sprawniej i szybciej.

Nigdy nie przyznałem się jej do wielu rzeczy.

Ale mamy przed sobą całe życie, a ja w końcu znajdę sposób, by jej ojciec zaczął mnie akceptować. W końcu zasłużę na jego przychylność.

Bo nikt i nic nie może sprawić, że ja i Kay przestaniemy się przyjaźnić. 

Hurtless (premiera 8.01.2025)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz