#gzsNZ
ISADORA
Ze wciśniętymi do kieszeni kurtki dłońmi zatrzymałam się przed Archibaldem, który siedział na jednej z ławek. Nikogo więcej znajomego nie widziałam w pobliżu. Chłopak uniósł na mnie wzrok. Był zamglony, co pozwoliło mi sądzić, że był już nieźle wstawiony. Resztki cieczy w kieliszku, który trzymał sprawiły, że nie miałam wątpliwości.
Nie kazał mi odejść, co potraktowałam za zgodę na to, bym się przysiadła.
– Dzieci cenionych w kraju prawników, lekarzy, polityków... – wymieniał bełkotliwie, smętnym wzrokiem omiatając tańczących oraz rozmawiających ze sobą niedaleko nastolatków. – Są przekonani, że świat stoi dla nich otworem, leży u ich stóp – prychnął niemal z pogardą. – Że wszystko im wolno.
– Myślałam, że twoja rodzina również jest zamożna. – Nie był to zarzut, raczej zwykła chęć lepszego zrozumienia tego, co próbował mi przekazać.
– Owszem, jest. Nie mogę narzekać – odrzekł. – Ale to nie oznacza, że się za mną wstawi, gdy coś odwalę. Nie będą brać odpowiedzialności za moje czyny. Będę musiał radzić sobie sam, bez niczyjej pomocy. Po części ich rozumiem. – Uniósł przed siebie wskazujący palec, by zaakcentować kolejne słowa. – Ale tylko po części. Pozostała część czuję do nich żal, bo przecież jestem tylko głupim nastolatkiem. Popełnianie błędów to część tej ciężkiej drogi zwanej dorastaniem, czyż nie?
Uśmiechnął się bez wesołości, a moje poczucie winy wróciło ze zdwojoną siłą.
Kwestia poczucia żalu do rodziców nie była mi obca. Znałam to uczucie zdecydowanie zbyt dobrze niż bym sobie tego życzyła.
Był okres, w którym byłam przekonana, że zostałam bezpowrotnie obdarta z empatii. Cierpienie innych osób było mi w pełni obojętne. A przynajmniej to mi wmawiano, a ja zaczęłam w to wierzyć. Ale teraz, przy tych ludziach czułam, że powoli wracała osoba, która zniknęła na wiele miesięcy. Nie miałam pewności, czy byłam gotowa na jej powrót, czy chciałam stanąć z nią twarzą w twarz, ale nie zamierzałam znów się od niej oddalać.
Archie próbował wychylić pozostałą zawartość kieliszka, ale zdołałam zabrać mu go z dłoni i bezpiecznie odłożyć na bok. Zrobił niezadowoloną minę, niczym obrażony pięciolatek, ale nie protestował.
– Słuchaj, naprawdę przepraszam za wcześniej. Nie chciałam, by tak wyszło.
Machnął lekceważąco ręką, jakby nieudolnie próbował odgonić muchę.
– Jest naprawdę w porządku. Nie jestem na ciebie zły, Isa – wyznał, na co mimo woli kącik moich ust się uniósł. – Nie zaprzątaj sobie tym głowy. To ja trochę przesadziłem.
Poczułam delikatną ulgę. Nie do końca siebie rozumiałam. Niektórych rzeczy jakbym uczyła się na nowo. Wiedziałam jednak, że nie zależało mi na tym, by ich zawodzić.
– Wiesz, dlaczego wszyscy tu patrzą na nas z drwiną? Jakbyśmy zawiedli nie tylko ich ale i cały świat, choć nawet ich znamy?
– Nie musisz. – Potrząsnęłam głową. To nie tak, że mnie to interesowało. Po prostu niczego to nie zmieniało, nie musiałam poznawać powodów.
– Odstajemy od nich – zaczął bezwiednym tonem, którego nie potrafiłam przypisać do żadnej konkretnej emocji. – Lilith wraz z Phillipem uczą się tutaj jedynie dzięki stypendium. Gdyby nie one, gniliby w niczym niewyróżniającym się, publicznym liceum, bez większych szans na świetlaną przyszłość. Muszą uważać na każdy krok bardziej niż inni, bo ta błoga wizja może runąć w każdej chwili.
CZYTASZ
Gdzie zachodzi słońce
Teen FictionDwa tysiące dwunasty rok. Isadora Reyes ma problem z odnalezieniem się w otaczającej ją rzeczywistości, która przytłacza ją każdego dnia. Kiedy po raz kolejny zostaje wyrzucona ze szkoły, jej matka podejmuje radykalne kroki. Od tej pory dziewczyna u...