Jego dziewczyna odeszła z powodu nowotworu, a jej chłopak utonął na wyspie Jeju. Oboje nie potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości, czując ciągły bezsens i pogłębiającą się pustkę, której nie są w stanie niczym zapełnić.
Ból zbliża ich do siebi...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
──────────
CHAPTER THIRTEEN : FALLING & RISING
[ 1,7k words ]
⠀⠀⠀⠀⠀Dźwięk alarmu rozniósł się po całej sypialni, budząc nie tylko Chae, ale i Yonga. Ten zjeżył się, kiedy usłyszał charakterystyczną, irytującą melodię, po czym wskoczył na brzuch dziewczyny.
Niechętnie wyciągnęła dłoń spod ciepłej kołdry i na ślepo wyłączyła budzik. Telefon wskazywał piątą trzydzieści. Przeciągnęła się, wstała z łóżka, równocześnie opatulając się kocem, i wsunęła na stopy puchate kapcie.
Miała w głowie tylko jedno: zreperować bransoletkę Jay'a.
Poprzedniego dnia Park opuścił jej dom przed dziesiątą wieczorem, toteż dziewczyna nie miała czasu na naprawę. Do późna omawiali genetyczne zagadnienia, naprzemiennie rozmawiając o swoim samopoczuciu, aż w końcu wspólnie stwierdzili, że już stracili siły na więcej.
Musiała przyznać, że było miło. Z pewnością nie były to jedynie korepetycje, ale i również prawdziwe sesje terapeutyczne. Kiedy dzielili się ze sobą wspomnieniami i rozterkami, opowiadali o swoim smutku i przytłoczeniu, czuli jak ten ciężar, z którym zmagali się każdego dnia, staje się lżejszy.
I pomimo ciepła, które kotłowało się w jej sercu, na samą myśl o ich wspólnych rozmowach, nadal nie potrafiła wyrzucić z umysłu widoku pękającej bransoletki. Było jej tak głupio, czuła się winna, choć wiedziała, że był to zwykły wypadek. Myślała, że zapadnie się ze wstydu pod ziemię, zabierając ze sobą psotnego Yonga.
Pamiętała, jak Jay spokojnie potraktował całą sytuację, jakby była to jedynie drobnostka. Jednak dla niej było to coś, co musiała jak najszybciej, bezwzględnie naprawić.
Zeszła do kuchni, starając się nie narobić hałasu. Otworzyła puszkę z kocim przysmakiem, po czym nałożyła zawartość do jego miseczki. Sobie natomiast zrobiła kawę z dużą ilością owsianego mleka. Nigdy nie pijała jej tak wcześnie rano, jednak obawiała się, że bez kofeiny zaśnie w trakcie nawlekania koralików na żyłkę.
Przygotowała napój w ulubionym różowym kubku, który dostała kiedyś od babci, pogładziła kota po łebku i w końcu pognała na piętro. Usiadła przy biurku, włączyła małą lampkę i przysunęła do siebie miseczkę z pozbieranymi koralikami.
Znała się bransoletkach, bo za dzieciaka hobbystycznie tworzyła zarówno paciorki, jak i te z muliny. Sięgnęła do szuflady w poszukiwaniu odpowiedniej elastycznej żyłki, która powinna być gdzieś na dnie. Przesuwając najróżniejsze szpargały, natrafiła na zapomniany plik polaroidowych zdjęć.
Wzięła je w dłoń, przeglądając każde po kolei. Były sprzed półtora roku, z początków jej związku z Hyukiem. Zakupiła wtedy Instaxa — poręczny aparat, który w kilka sekund drukował zdjęcia. Planowała wieszać je klamerkami na sznurku, w kącie nad łóżkiem.