Rozdział 17

651 76 5
                                    

CALUM'S POV

Patrzyłem w jej piękne, zielone oczy. Nie zasługiwałem... nie zasługiwałem na to by móc je oglądać. Susan stała przede mną jedynie owinięta ręcznikiem... a ja? Ja nie byłem w stanie oderwać oczu od jej źrenic, które lustrowały moją twarz aż zatrzymały się na ustach, które momentalnie znalazły się przy jej wargach. Delikatnie musnąłem jej usta. Odpowiadało jej to, więc uśmiechnąłem się pod nosem po czym pogłębiłem pocałunek.

- Hood nie rób dziewczynie nadziei. – Luke opierający się o otwarte drzwi do pomieszczenia patrzył na nas z założonymi rękami. – Jeszcze uwierzy, że ci na niej zależy.

- Zamknij się Hemmings. – warknąłem i odszedłem od Sue po czym odepchnąłem Luke'a i zamknąłem drzwi, aby blondynka mogła w spokoju się ogarnąć.

- Co się dzieje między wami? – Luke stąpał za mną, gdy szedłem w głąb korytarza następnie skręcając do dużego pokoju.

Wyglądał jak zawsze. Niepościelone łóżko, trochę kurzu na meblach, skarpetki bez swoich par porozwalane po ciemnej, drewnianej podłodze.

- Ja... coś do niej czuje. – stwierdziłem odwracając się na pięcie w stronę blondyna.

- Nigdy nie byłeś w poważnym związku. Chcesz powiedzieć, że nagle się dowiedziałeś czym jest prawdziwe uczucie? – zapytał przeczesując swoje włosy. – Nie zrań jej. Widać, że jest inna. Inna niż te wszystkie laski, z którymi spędziłeś pojedynczą noc. Ona nie zasługuje na taki ból.

- Nie mógłbym jej zranić bracie. – powiedziałem cicho. – Masz rację jest inna.. całkowicie inna.

- Obiecaj, że tego nie zrobisz. – słowa Luke'a popędziły w moją stronę na co przygryzłem wargę zastanawiając się nad tym co powinienem odpowiedzieć. – Obiecaj...

- Nie mogę tego... – zacząłem, ale patrząc na jego minę szybko dodałem. – Obiecuję.


****


SUSAN'S POV

Wyszłam z łazienki ubrana w luźny top z motywem graffiti i krótkie, dresowe szorty. Włosy związane w kucyk łaskotały mój kark, który jak reszta mojego ciała był poharatany. Miałam już schodzić na dół, gdy usłyszałam rozmowę z pokoju obok.

- Ja... coś do niej czuje. – słowa Caluma sprawiły, że serce zaczęło szybciej bić.

- Nigdy nie byłeś w poważnym związku. Chcesz powiedzieć, że nagle się dowiedziałeś czym jest prawdziwe uczucie? – drugą osobą angażującą się w rozmowę okazał się Luke. – Nie zrań jej. Widać, że jest inna. Inna niż te wszystkie laski, z którymi spędziłeś pojedynczą noc. Ona nie zasługuje na taki ból.

- Nie mógłbym jej zranić bracie. – ciemnowłosy mówił cicho, niemal szeptał. – Masz rację jest inna.. całkowicie inna.

- Obiecaj, że tego nie zrobisz. – zrobiłam niepewnie krok do przodu i spojrzałam przez szparę, między drzwiami, a futryną, aby zobaczyć twarz Caluma. – Obiecaj...

- Nie mogę tego... – był zmieszany, patrzył w podłogę po czym szybko spojrzał na twarz Luke'a i powiedział pewnie. – Obiecuję.

Nie wierzyłam w to co usłyszałam. Kiedy ich rozmowa się zakończyła zrobiłam krok w tył i pobiegłam w dół schodów. Stąpałam po zimnych panelach rozglądając się po domu. W pewnym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. W tym momencie podskoczyłam, aby potem zbliżyć się do źródła dźwięku. Otworzyłam drzwi i od góry do dołu zmierzyłam wzrokiem wysoką, szczupłą blondynkę stojącą przede mną.

- Gdzie jest Ash?! – krzyknęła przeciskając się obok mnie tym samym trącając ramieniem. – Nie odbiera ode mnie telefonów.

Patrzyłam zdziwiona po czym odważyłam się odezwać.

- Kim ty... jesteś? – zapytałam niepewnie.

- No tak. Gdzie moje maniery? Jestem dziewczyną Ashtona. – uśmiechnęła się podając mi rękę. - Bethany, miło mi.

Była co najmniej głowę wyższa ode mnie. Długie blond włosy znajdowały się na jej ramionach. Ciemne oczy lustrowały moją twarz oczekując, aż ja również się przedstawię. Miała na sobie koronkowy, biały Crop Top z głębokim dekoltem, do tego dopasowała bardzo krótkie jeansowe spodenki z ciut wyższym stanem i spory, złoty naszyjnik. Wyglądała jakby to ująć.. dość wulgarnie chociaż nie powiem, ubrana bardziej stonowanie nie wyglądałby jak ona.

- Susan. – powiedziałam wymuszając uśmiech.

- Wyglądasz strasznie. Coś ty w krzaki wpadła? Jesteś cała poharatana! – krzyczała chodząc w około mnie i oglądając moją skórę. – Te ubrania... też nie ciekawie wyglądają.

- Em... miałam mały wypadek. Ja... – usłyszałam kroki za mną zwiastujące, że za chwilę zostanę uratowana.

- Beth po co przylazłaś? – głos Caluma sprawił, że odetchnęłam głośno pi czym nieco się wycofałam.

- Tylko szukałam Ashtona. – fuknęła krzyżując ręce na piersiach.

- Wyszedł gdzieś. Idź go poszukać. – zaśmiał się, ja zareagowałam tak samo, gdy zauważyłam rozczarowanie na twarzy blondynki.

- Coś ty taki oschły Cal? – zapytała. – Nie chciałbyś żebym została na dłużej? – poprawiła włosy i zwróciła się ku mnie. – Czy wy? Ohh... przepraszam najmocniej. Miałam tylko nadzieję...

- Wyjdź. – chłopak przerwał zamykając oczy. – Spieprzaj stąd...

Mina Bethany gwałtownie się zmieniła. Wyglądała na nieco wkurzoną. No dobra mega wkurzoną. Obawiam się, że gdyby usłyszała jeszcze jedno słowo od Caluma mogłaby jej wyjść jakaś żyłka na czole. Dziewczyna nie odezwała się. Tylko podle się uśmiechnęła obracając się na pięcie i podążyła do drzwi po czym mocno nimi trzasnęła.

- Suka. – prychnął ciemnowłosy kierując się do kuchni.

Stałam zaskoczona lustrując przed chwilą zamknięte drzwi po czym również skierowałam się do kuchni.

- Mogę wiedzieć... co się stało Ashtonowi? – zapytałam siadając na szafce kuchennej i patrząc jak chłopak bierze jabłko, aby za kilka sekund je ugryźć.

- Nie ważne. – stwierdził po czym wziął następny kęs.

- To przez mnie? – domyśliłam się zapychając pasmo włosów, które opadło na moją twarz za ucho.

- Nie. – zaprzeczył. – Jego brat miał wypadek. Niedawno i ciężko to przechodzi. – dodał patrząc na mnie.

- Zmarł? Ile miał lat? Jak to się stało? – zaczęłam wypytywać chłopaka.

- Został porwany. Kiedy jego uprowadziciel, gdzieś go wiózł wpadł w poślizg, uderzył o drzewo, a brat Ash'a nie miał zapiętych pasów... zmarł na miejscu. A ten skurwiel zwiał. – zacisnął zęby.

- O Boże... – zakryłam usta. – Nie wiem co powiedzieć.

- Nic nie mów.

- Kiedy to się stało? – spytałam.

- Kiedy byliście w Sydney. Irwin ma teraz sobie za złe, że nie było go przy młodym, obwinia się za jego śmierć.

- Ale to przecież nie jego wina!

- Owszem, ale on tego nie może zrozumieć. – powiedział po czym wstał i wyszedł z pomieszczenia zostawiając mnie samej sobie.

____________________________________

Czekam na opinię w komentarzach :D Każdy komentarz, głos motywuje mnie do dalszego działania.

Hard //c.hOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz