Rozdział 4 "Mój brat Apollo"

363 21 0
                                    

Ostatni raz omiotłam wzrokiem dom, zanim wsadziłam walizkę do bagażnika samochodu i zajęłam miejsce z tyłu. Wcale nie chciałam rozstawać się z tym miejscem, a zwłaszcza z rodziną, ale wyglądało na to, że nie miałam w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia. Zeus wysłał matce list, z poleceniem, bym stawiła się na Olimpie, więc muszę to zrobić. Pocieszał mnie jedynie fakt, że mój los podzielało kilka innych osób (ściślej mówiąc półbogów, ale wciąż ciężko mi się przyzwyczaić, że ktoś taki jak „półbóg" w ogóle istnieje).

Mama włożyła kluczyk do stacyjki, przekręciła go i samochód ruszył. Gdyby ktoś miał wątpliwości to... nie, nie jadę na Olimp samochodem matki. W liście dokładnie wyznaczone było miejsce spotkania (bodajże Olimp Express Station... cokolwiek to jest!), z którego Apollo miał nas zabrać do kraju bogów. Wiem... to brzmi... niewiarygodnie. Ja też jeszcze nie do końca wierzę w to, co usłyszałam wczorajszego wieczora.

Po jakichś dwudziestu minutach drogi dotarliśmy na niewielki plac na jakimś odludziu w lesie. Choć w tej chwili nie wyglądało to na takie znów odludzie, bo stała tam całkiem spora grupa – jak się domyśliłam, moi nowi półboscy towarzysze i ich rodziny. Mama zaparkowała samochód na pierwszym lepszym wolnym miejscu i pomogła mi wyjąć z bagażnika walizkę.

Stanęłam razem z grupą, zgromadzoną na niewielkim placu i przyglądałam się osobom, które miały jechać ze mną. Był tam jasnowłosy chłopak, ściskający w ręku gitarę; dziewczyna o czarnych włosach, ubrana na ciemno (swoją drogą, chyba przedawkowała tusz do rzęs...); wystrojona w drogie ciuchy blondynka, ciągnąca za sobą aż trzy walizki; chłopak o czarnych, krótko przystrzyżonych włosach, stojący obok dziewczyny w dredach, która wyglądała, jakby urwała się z wojska oraz wysoki brunet z lekkim szaleństwem w oczach.

- No... będzie wesoło, nie ma co! – mruknęłam do siebie. - Mam chociaż nadzieję, że... - urwałam wpół zdania, ponieważ nagle rozległ się głośny warkot silnika i na placu, obok tablicy z napisem „Olimp Express Station" zmaterializował się niewielki bus. Po chwili wysiadł z niego, wyglądający na jakieś osiemnaście – dziewiętnaście lat chłopak. Jego złote włosy lśniły w promieniach porannego słońca zielone oczy błyszczały z podniecenia a na jego nieskazitelnie białej koszulce widniał napis: „Keep calm and go to Greece".

- Witajcie! – zawołał wesołym głosem. – Salve, jak to mówili starożytni Rzymianie. Jestem Apollo – przedstawił się, wykonując teatralny ukłon. – Mam przyjemność ogłosić, że po tym, jak Hermes opowiedział się po stronie Posejdona, przejąłem firmę Olimp Express! I to ja mam ten zaszczyt zabrać naszych ostatnich potomków do królestwa bogów – rozejrzał się po zebranych, jakby spodziewał się oklasków, nikt jednak nie zareagował. No... może oprócz chłopaka z gitarą, który na te słowa pokręcił głową z politowaniem (czyżby jego ojcem był właśnie Apollo?).

- No... dobra... - odezwał się ponownie bóg sztuki, najwidoczniej nieco przygnębiony faktem, że nie ma co liczyć na aplauz. – Otworzę wam luk bagażowy, załadujcie spokojnie wszystkie swoje graty, pożegnajcie się z rodziną i co tam jeszcze chcecie, byle szybko bo przed nami długa droga.

Podeszłam do matki i uścisnęłam ją, za wszelką cenę starając się nie rozpłakać (z resztą rodziny pożegnałam się w domu). Nie mogę uwierzyć, że nie zobaczymy się przynajmniej przez kilka najbliższych lat... następnie udałam się z moją walizką w stronę busa, kiedy na drodze stanął mi Apollo.

- Pozwól kochana, że ci pomogę – powiedział, wyjmując mi z rąk walizkę.

- Dzięki... - odparłam zaskoczona. – Ale tamta dziewczyna chyba bardziej potrzebuje pomocy – dodałam, wskazując na blondynkę, szarpiącą się ze swoim bagażem.

Apollo wzruszył ramionami.

- Jej walizkę też mogę wziąć. A ty, siostrzyczko idź zająć sobie miejsce i o nic się nie martw!

W odpowiedzi uśmiechnęłam się do niego, po czym weszłam do busa i zajęłam jedno z miejsc przy oknie. Ale... zaraz... Jak on mnie nazwał? „Siostrzyczką"...? Pozostawało to dla mnie zagadką, dopóki nie przypomniałam sobie, że Apollo tak jak ja jest dzieckiem Zeusa.

Po chwili do olimpijskiego pojazdu weszła blondynka, dziewczyna w dredach oraz czarnowłosy chłopak i zajęli miejsca gdzieś za mną. Postanowiłam wykorzystać panujący tu (póki co) spokój, żeby pomyśleć o paru rzeczach. Zaczęłam od powtórzenia sobie jak największej ilości informacji o bogach greckich. Próbowałam właśnie przypomnieć sobie, jakiej dziedzinie patronowała Nemezis, gdy nagle dostałam czymś w głowę. Potem usłyszałam kłótnię:

- Chris!!! Co ty na litość wszystkich bogów robisz?!!!

- Próbuję rozpętać Trzecią Wojnę Światową.

- A za amunicję służą ci cukierki?!!! No nie! Zachowujesz się gorzej niż dzieci z podstawówki!!!

- Ty na żartach się nie znasz?

Odwróciłam się i zobaczyłam zbliżającą się do mnie dziewczynę w dredach.

- Hej – powiedziała, siląc się na uśmiech. – Mogę się dosiąść?

Ostatni półbogowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz