PROLOG

279 32 14
                                    

https://www.youtube.com/watch?v=9h6ZXKHv19A


Nie rób tego.

- Zamknij się.

Kiedy to zrobisz, ja też umrę.

- Nie obchodzi mnie to.

W odpowiedzi usłyszał tylko cichy śmiech, rozbrzmiewający gdzieś we wnętrzu jego głowy. Starał się go zignorować, ale on wciąż wracał i wracał, wręcz wwiercając mu się w mózg. Po chwili poczuł ból głowy, jakby ktoś z całej siły uderzał w nią młotkiem.

William wziął głęboki oddech i policzył do dziesięciu. Wrócił do przerwanej pracy. Powoli wiązał pętlę, ale ręce trzęsły mu się tak bardzo, że już kilka razy musiał zaczynać od nowa. Wcale nie chciał tego robić. Ale po tym jak wszystko co próbował naprawić legło w gruzach, nie widział już innego wyjścia. Był przerażony.

Już kilka razy próbowałeś. Nie wyszło ci. Nawet zabicie się ci nie wychodzi.

W końcu mu się udało. Stanął na krześle, na którym jeszcze przed chwilą siedział i kilkoma ruchami przywiązał sznur do solidnie wyglądając rury pod sufitem. Pociągnął mocno za pętle, sprawdzając wytrzymałość. Powinno dać radę. Poza tym nie był bardzo ciężki. Przez ostatnie wydarzenia znowu schudł kilka kilo. Zszedł z krzesła i podszedł do brudnego, małego okna, które było jedynym źródłem światła w tym niewielkim, prawie całkowicie pustym pokoiku. William kiedyś bez wyraźnego celu spacerował po ulicach, aż w końcu znalazł ten opuszczony blok. Na niższych piętrach mieszkało sporo bezdomnych, ale do tego pokoju nigdy nikt się nie zapuszczał. O ile w poprzednich można było znaleźć jakieś zapleśniałe, stare łóżka to w tym oprócz starego, chyboczącego się krzesła i brudnego okna nie było nic więcej. Okno wychodziło na niezbyt ruchliwą ulicę, więc było tu dość cicho. William zazwyczaj przysuwał krzesło bliżej okna i godzinami przez nie patrzył, wypalając jednego papierosa za drugim.

A teraz to miejsce miało być jedynym świadkiem jego śmierci. Oparł się o ścianę koło okna i wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni znoszonych dżinsów. Zapalił, zaciągnął się. Powoli wypuścił dym z ust. Delektował się tym momentem. Czuł się jak skazaniec, którego ostatnim życzeniem przed egzekucją było zapalenie papierosa. Opuścił głowę w dół. Kątem oka zobaczył, że pod paznokciami nadal miał krew. Nie zdążył dokładnie umyć rąk. Zaczął się trząść jakby ktoś wylał na niego wiadro lodowatej wody. Miał ochotę wrzeszczeć. Niedopałek papierosa wypadł mu z ust, a on sam osunął się na podłogę i zwinął się w kłębek. Chciał płakać, ale nie potrafił się do tego zmusić. Brzmiało to idiotycznie ale czuł się pusty.

Wstawaj nieudaczniku i weź się w garść. Mamy jeszcze dużo rzeczy do roboty.

Przez dłuższą chwilę William nie podnosił się. Przestał się ruszać. Sprawiał wrażenie, jakby spał. Lub umarł. W końcu usiadł, schował głowę w dłoniach i pociągnął nosem. Tak, musi wziąć się w garść. Musi dokończyć to co zaczął. Wstał i ostatni raz wyjrzał przez okno. Dopiero co świtało. Przynajmniej takie miał wrażenie, bo prawie cały widok dookoła zasłaniały mu wysokie, wielopiętrowe budynki. W każdym razie robiło się mniej czarno, a bardziej szaro. W żadnym z okien nie świeciło się światło. Świat spał, nic nie robiąc sobie z Williama i jego planów. Nikt nie przyszedł, żeby go pożegnać. Był tylko on i głos w jego głowie oraz chłodne, poranne powietrze przesycone odorem smogu. Uderzył go spokój tego miejsca. W dzielnicy, w której on sam mieszkał nawet o tej godzinie było głośno. Ludzie przekrzykiwali się wzajemnie, pijacy śpiewali, ćpuny kłóciły się ze swoimi dilerami, słychać było warkot motocykli i płacz dzieci. Był przyzwyczajony do tych hałasów, więc cisza dzwoniła mu w uszach. Ale z drugiej strony było to przyjemne. Nic go nie rozpraszało. Złapał się na myśli, że ludzie w tych wszystkich mieszkaniach wcale nie muszą spać. Mogą leżeć martwi, w kałużach krwi. I że to znowu jest jego winą. Poczuł się brudny. Skażony. Musiał to zrobić, nie ma innego wyjścia. Ten i tak już zepsuty i zdegenerowany świat będzie bez niego odrobinę lepszy.

Oderwał wzrok od okna. Przeczesał palcami czarne włosy i podszedł do krzesła. Stanął na nim. Był zdeterminowany, żeby skończyć to co zaczął. Założył pętlę na szyję. Dotyk szorstkiego sznura był dziwnie kojący. Już kiedyś chciał to zrobić, był naprawdę blisko, ale wtedy ktoś zdążył go uratować. Ktoś kogo teraz przy nim nie było. I już nigdy nie będzie.

Przełknął głośno ślinę. Był gotów, żeby zeskoczyć z krzesła. Zamknął oczy. Powoli przechylił się do przodu.

Jego ciało zesztywniało. Cofnął się o krok. Tym razem William naprawdę chciał doprowadzić sprawę do końca. I zrobiłby to. Rzecz w tym, że teraz nie miał już na nic wpływu.

Ściągnął pętle z szyi, zszedł z krzesła. Przeciągnął się jak po udanej drzemce i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, który nie należał do niego. William od dłuższego czasu nie potrafił się uśmiechać. Usiadł na krześle, zapalił papierosa.

- Myślałeś, że ci na to pozwolę? Jesteś tylko małą, żałosną gnidą – powiedział i zachichotał piskliwie. - Jeszcze nie, jeszcze nie... Mam co do ciebie większe plany, dzieciaku. A później? Później możesz zrobić ze sobą co zechcesz – Zgasił papierosa o oparcie krzesła. Wstał, wsadził ręce do kieszeni dżinsów. Wyszedł z pokoju cicho pogwizdując wesołą melodię.

Zapowiadał się piękny dzień.


To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 30, 2015 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

LegionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz