Rozdział 3

30 1 0
                                    

      Mieszkam w Soldiers Town już od kilku dni. Moja relacja z Robertem jest specyficzna. Po ostatniej rozmowie nie mówimy sobie nic po za zwykłym "cześć". Z jego rodzicami układa mi się znacznie lepiej. Są bardzo mili. Pokazali mi trochę miasto oraz oprowadzili po swoim ogrodzie. Okazało się, że za domem znajduje się sad. Pan Adam często prosił mnie o pomoc z owocami.
      Dzisiejszego poranka również poszłam pomóc Panu Evening w pracy przy zrywaniu jabłek.
      - Chodź, zrobimy sobie przerwę. - powiedział po paru godzinach wysypując zawartość swojego wiadra do skrzyni. Ja swoje postawiłam na ziemi i ruszyłam za gospodarzem. Adam zaprowadził mnie do dalszej części ogrodu. Minęliśmy niewielki staw otoczony z jednej strony trzciną, która tworzyła naturalne ogrodzenie wody od rozległej łąki znajdującej się tuż za sadem. Wyglądało to przepięknie. Odetchnęłam głęboko zaciągając się wonią wody i świeżego powietrza. Spacerowaliśmy jeszcze chwilę, aż Pan Evening zatrzymał się przed niewielką altanką. Znajdowała się ona w otoczeniu nielicznych drzew. Miała śnieżnobiały kolor, a w jej środku znaleźć można było dwie pięknie zdobione ławki i niewielki stolik. Weszliśmy do środka. Adam usiadł na jednej z ławek i wskazał gestem na drugą, znajdującą się na przeciwko. Zajęłam wskazywane miejsce i wygodnie oparłam się na poduszkach.
      - Chciałbym z Tobą porozmawiać Lucy – odparł mężczyzna. Wyraz jego twarzy był bardzo poważny.
      - Dobrze. - zdziwił mnie oficjalny ton rozmowy. - W czym problem?
      - Chodzi o Roberta... Zaczął się dziwnie zachowywać po Twoim przyjeździe tutaj. To trochę niedorzeczne pytanie, ale może mówił Ci o czymś?
      - Zaskoczył mnie Pan... Naprawę nie wiem co może się z nim dziać. Odkąd tylko go zobaczyłam wydawał mi się zamknięty w sobie. Rozmawialiśmy tylko raz, więc nie za wiele wiem o Robercie.
      - Rozmawialiście? O czym? - brwi mężczyzny zbliżyły się do siebie, a na czole wystąpiły zmarszczki.
      Tego tematu wolałam nie poruszać. Dzięki poradzie nowego znajomego zdecydowałam się, wyprzeć Artura z mojego serca. Okazał się dupkiem i nie mam zamiaru tracić łez na niego. Nie jest tego warty.
      - Wie Pan... Miałam pewien problem i Robert świetnie poradził sobie z jego rozwiązaniem. Wolałabym do tego nie wracać. To bardzo trudne... - tylko tyle zdołałam wydusić.
      - No dobrze... Jak wolisz. Ale jeżeli coś będzie się działo, to zawsze możesz z tym przyjść do mnie lub Prissy.
      - Dziękuję.
      - Gotowa na nową szkołę? - Pan Evenig postanowił zmienić bieg rozmowy.
      - Chyba... - zaśmiałam się. Liceum zaczyna się za parę dni. Boję się jak nie wiem co. Oby tylko ludzie byli milsi i lepiej mnie przyjęli niż w mojej starej szkole. - Tak naprawdę to mam stracha. Całkiem nowe otoczenie.
      - Nie masz się czym denerwować. - mężczyzna starał się uspokoić mnie. - Dla wielu osób będzie to świeży start. Tak jak dla Ciebie.
      - Mam taką nadzieję.
      - Wszystko będzie dobrze. Mogę to zagwarantować. - Adam uśmiechnął się wesoło i wstał. - Musimy już wracać. Jabłka same się nie zerwą.
      - Uff... - jęknęłam. Ociężale podniosłam się z wygodnego siedziska. - No dobrze...
Szliśmy chwilę w milczeniu, kierując się w stronę sadu. Nagle mężczyzna odezwał się.
      - Lucy? Jak zauważysz coś niepokojącego w Robercie, albo będzie mówił jakieś dziwne rzeczy, to proszę powiedz mi. - miał zatroskaną minę.
      - Nie ma sprawy. Może Pan na mnie liczyć. - powiedziałam to co mogłam, ale w rzeczywistości prośba mojego gospodarza mocno mnie zaskoczyła. Rodzice chłopaka musieli bardzo się o niego martwić. Tylko dlaczego? Przypomniałam sobie wtedy o dziwnym spojrzeniu Roberta, gdy rozmawiał ze mną o Arturze. Może wydarzyło się coś, po czym chłopak się załamał... To by w sumie pasowało do tej całej sytuacji.
      Z przemyśleń wyrwał mnie odgłos obijających się o siebie wiader. Okazało się, że nim się spostrzegłam, zdążyliśmy dojść do sadu. Adam podał mi jeden z kubełków i skierował do pobliskiego drzewa. Od tego momentu moje ciało pracowało samo, a umysł kursował od Roberta, po szkołę, aż do dawnego życia.

***

       Do domu wracałam ledwo żywa. Ramiona bolały mnie niemiłosiernie i marzyłam tylko o gorącej kąpieli w nowej wannie. Weszłam przez drzwi tarasowe od razu do kuchni. Dopadł mnie zapach świeżych warzyw oraz aromatycznego sosu. Jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu. Do tej pory nawet nie czułam jak bardzo głodna jestem. Spostrzegłam Panią Evening krzątającą się w dalszej części pomieszczenia.
      - Może w czymś pomóc? - spytałam, choć miałam dość pomagania jak na jeden dzień.
      - O! Lucy! Nawet nie zauważyłam jak weszłaś. - kobieta uśmiechnęła się do mnie pogodnie i gestem poprosiła mnie żebym podeszła.
      Jęknęłam w duchu, ale wysiliłam się na wesoły wyraz twarzy. Gdy oparłam się o szafkę niedaleko Prissy, kobieta poprosiła bym nakryła do stołu znajdującego się na tarasie. Instrułowana jej wskazówkami szybko uporałam się z wyznaczonym mi zadaniem. Zdziwiło mnie jednak, że na stole jest aż jedenaście talerzy.
      - Jakaś specjalna okazja? - spytałam zaciekawiona
      - Właściwie nie... - Pani Evening odpowiedziała uśmiechając się pod nosem. - Nasza rodzina od zawsze, w ostatnią sobotę wakacji urządza grilla i zaprasza znajomych.
      - Fajnie. - skomentowałam krótko idąc w stronę salonu. Podoba mi się, że rodzina Evening ma swoje małe tradycje. Też miałam takich kilka. Pamiętam, jak tata jeszcze był z nami to pierwszego dnia kiedy spadł śnieg szliśmy we dwójkę do pobliskiego parku urządzać bitwę na śnieżki, a kiedy wracaliśmy mama podawała nam gorącą czekoladę. Czasami pozwalała mi udekorować ją, co zazwyczaj kończyło się umazaniem wszystkiego dookoła bitą śmietaną i tęczową posypką. Niestety wraz z odejściem ojca odeszły również wszystkie nasze obyczaje.
      - Załóż sukienkę. Mimo, że to grill, nie zaszkodzi ładnie wyglądać. - kobieta zasmiała się i wróciła do krojenia sałatki.
      - Ma Pani całkowitą rację. I dziękuję za zaproszenie. - rzuciłam przez ramię. Wdrapując się po schodach myślałam o nadchodzącym wieczorze. Czekała na mnie zabawa w towarzystwie znajomych Państwa Evening. Oby to nie byli sami nudziarze...

Soldiers TownOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz