8. Zazdrość, zdenerwowanie i strach

2.7K 190 6
                                    

Ważna notka pod rozdziałem. NIE POMIJAJCIE!

_________

W motelu spędziliśmy jeszcze kilka dni. Później przenieśliśmy się do innego, o podobnych standardach. Calum właściwie całkowicie wyzdrowiał. Tylko moja ręka niezbyt chciała się goić. Nie traktowałem tego, jako dobry znak.

Nadszedł dzień przylotu moich rodziców i Bena. Wszystko byłoby w porządku, ale pozostawała sprawa naszej liczebności oraz Danielle. Dwie na co najmniej trzy osoby nie było za bardzo uczciwym rozwiązaniem, ale kto teraz zwraca uwagę na uczciwość? Ja sam nawet nie rozważałem tego, żeby powiedzieć dziewczynie.

Mieliśmy tylko pięć godzin do ósmej. Odwieźliśmy więc Danielle do domu i wsypaliśmy jej do herbaty środki usypiające. Nie było to zbyt mądrym posunięciem, ale nie znaleźliśmy innego wyjścia. Na wszelki wypadek zamknęliśmy szczelnie drzwi i zasunęliśmy zasłony w oknach, jakby w środku nikt się nie znajdował.

Uniosłem głowę i spojrzałem z góry na tłum ludzi. Hala przylotów nie była już tak tłoczna, jak kilka minut temu, ale z tylko niewielką łatwością skrzyżowałem spojrzenia z Hoodem, siedzącym we wschodniej kafejce.

Znów spojrzałem na przechodniów, a wtedy zauważyłem czarną czuprynę. Wytężyłem wzrok. To bez wątpienia był Evans.

Wysłałem Calumowi szybkiego SMS-a, aby został na swojej pozycji i ruszyłem za chłopakiem.

Szedłem trochę zgarbiony, bo przy moim wzroście trudno nie rzucać się w oczy, zachowując bezpieczny odstęp. Wszedłem do toalet, bo wydawało mi się, że właśnie tutaj zniknął Jamie. Tylko dwie kabiny były zajęte.

Stanąłem na muszli klozetowej i ostrożnie wyjżałem zza plastikowej ściany. Po tej stronie jakiś facet załatwiał swoją potrzebę. Mimowolnie się skrzywiłem i przeniosłem spojrzenie na drugą krawędź.

Znalazłem go. Pozwoliłem nawet sobie na mały, tryumfalny uśmiech, ale po chwili ponownie zmarszczyłem brwi w poważnym wyrazie twarzy. Powód mojej obecności tutaj właśnie ładował swój pistolet błyszczącymi kulami. Ale nie byle jaki pistolet. Posiadał taki, na który nigdy nie będzie mnie stać.

A mówiłem, że coś mi z nim śmierdzi.

Przyjrzałem się broni, z największą dokładnością, jaka była możliwa. Na moment zazdrość, zdenerwowanie i strach w jednym ścisnęły mi żołądek. Ten model z pewnością nie wróżył nic dobrego.

Zadrżałem, gdy Jamie nagle spojrzał w górę. Nie wiedziałem czy w porę udało mi się schować, ale chyba mnie nie zobaczył, skoro drzwiczki się za nim zatrzasnęły i usłyszałem oddalające się kroki.

Wypadłem z kabiny, przez przypadek szturchając faceta z sąsiedniej przegrody. Wymamrotałem pod nosem ciche przeprosiny i co sił w nogach pobiegłem do miejsca, w którym pojawi się moja rodzina, za dokładnie...

Wyszarpałem z kieszeni telefon. W biegu zerknąłem na zegarek w urządzeniu, zanim wybrałem numer Caluma. Jeszcze tylko dziesięć minut. Przyłożyłem słuchawkę do ucha.

-Ten debil, Evans, tu jest-niemalże zawołałem, bez jakiegokolwiek przywitania.-Pewnie wszędzie rozstawił innych.

-Gdzieś widziałem Clifforda-wydyszał i wywnioskowałem, że także biegł.-I Ryana.

-A Smith?-spytałem o Sarah. Gdy nie odpowiadał przez więcej niż pięć sekund, dodałem:-Staraj się nie zwracać na siebie uwagi i miej oko na halę przylotów-powiedziałem, po czym się rozłączyłem.

Samolot lądował już na swoim pasie, a ja nerwowo kręciłem się na zajętym miejscu. Wczoraj powinienem zapłać grube pieniądze Michaelowi, ale naturalnie tego nie zrobiłem i nawet nie miałem zamiaru. Jeszcze bardziej niepokoił mnie fakt, że nikt mi o tym nie próbował przypomnieć.

Zagryzłem nerwowo wargę.

Wreszcie pasażerowie zaczęli wysiadać z pojazdu. Mój początkowo niewielki strach przerodził się na minutę w paraliżujące przerażenie, gdy wśród nich nie dostrzegłem znajomych twarzy.

Ludzie na szczęście wciąż się pojawiali w otworze. Uspokój się, powtarzałem sobie. Przecież mogli usiąść na tylnich siedzeniach.

Ale zawiasy skrzypnęły, a ja nadal nie zobaczyłem swoich rodziców. Nie zobaczyłem nikogo znajomego. Odszukałem wzrokiem Caluma. Posłał mi zdezorientowane spojrzenie.

Coś świstnęło tuż obok mojego ucha i nie mam pojęcia, jak by się to skończyło, gdybym w porę się nie uchylił. Obróciłem się, a ze ściany za moją głową dyndał nóż, który na pewno nie należał do kuchennych.

Wbiłem oczy w przeciwległy koniec sali, ale nikogo tam nie było. Mignęła mi jedynie gdzieś czarna, skórzana kurtka. Przypomniałem sobie, do kogo należała. Calum chwilę później zmaterializował się u mojego boku.

-Clifford poszedł w stronę magazynów-oznajmił.

-To czemu go, kurwa, nie gonisz?-warknąłem, zanim się powstrzymałem. Puściliśmy się pędem w stronę podaną przez Hooda.

Przed masywnymi drzwiami leżał obezwładniony ochroniarz. Przeszedłem nad jego ciałem i nacisnąłem na długą klamkę, ciągnącą się przez całą szerokość blachy. Zamek ustąpił.

Moje oczy szerzej się otworzyły, kiedy ujrzałem widok, który skrywał się za ową gładką powierzchnią.

Danielle siedziała na drewnianym krześle, a ciemna taśma klejąca wpijała jej się w skórę owiniętą tworzywem na nadgarstkach, nogach i ustach. Michael bawił się końcówkami jej długich włosów z szyderczym uśmiechem. Nie zdążyłem nawet mrugnąć, bo coś ciężkiego uderzyło mnie w tył czaszki. Świat wywrócił się do góry nogami, a potem pochłonęła go ciemność.

__________

Miałam lekkie problemy z napisaniem rozdziału, ale wyszedł raczej ok.

OGŁOSZENIA PARAFIALNE:

Nie mam pojęcia ile będę mieć czasu wolnego, ale mam nadzieję, że uda mi się dodawać coś tutaj albo na Horizon w weekendy. W tygodniu raczej wątpię, bo przede mną zupełnie nowa szkoła, a raczej 2 szkoły.

Dziękuję za wszelką cierpliwość.

Czytasz=komentujesz

Trzymajta sie w szkole!

Good/Bad Boy | Luke HemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz