Rozdział 14

290 26 3
                                    


Calum nie miał najmniejszego zamiaru parkować samochodu w garażu, co więcej, nawet nie zamierzał go gasić, ponieważ jego wizyta miała być dość głośna i szybka. Jednak przyhamował widząc na wejściu walizki Mali-Koa'y.
- To są kurwa jakieś żarty. – wymamrotał nastolatek po czym ruszył do domu, zostawiając plamy śniegu na płytkach. Tak jak myślał w kuchni zastał uśmiechniętą matkę i Mali. Odkąd rzekomo się pogodzili, wszyscy w domu byli raczej pozytywnie nastawieni. No ale Calum w tej chwili z przyjemnością chciał zmienić wszystkich humory, przez to że Louren zniszczyła najlepszą rzecz jaka mogła mu się kiedykolwiek przydarzyć.
- Calum?! – pisnęła matka na widok kałuży, która powstała ze śniegu rozpuszczonego z butów bruneta. – Idź ściągnąć buty.
- Jesteś z siebie zadowolona? – wycedził przez zęby podchodząc do stołu, ignorując pytanie jego mamy. – Powiedz mi, jesteś z siebie dumna, bo mi się wydaje, że będziesz kurwa zachwycona jak się dowiesz, o ile już nie dostałaś tej informacji.
- Calum? – Mali podniosła się z krzesła na co chłopak nie patrząc w stronę starszej siostry podał jej skrawek papieru, na którym Melia oświadczyła, że z nim zrywa. – Ja pierdole. – dziewczyna opadła na krzesło łapiąc się za czoło.
- Cieszysz się? Melia mnie zostawiła, i to wszystko twoja.pierdolona.wina.
- Zachowuj się! – kobieta nie wytrzymała. – Jeżeli zaraz się nie uspokoisz to...
- No słucham, co? Powiedz mi co. – chłopak zaśmiał się ironicznie. – Nie zabronisz mi spotykać się z Melią bo nie jesteśmy już parą, za pewne nawet nie będzie chciała mnie widywać na korytarzu szkolnym. Powiem ci, że zakazać grać na instrumentach również mi nie możesz, wtedy przestanę się uczyć na twoją prośbę. – Calum uśmiechnął się zwycięsko. – zaszkodziłaś sobie i mi. Mi ponieważ teraz będę praktycznie martwy, a sobie, ponieważ usuwając Melię ze swojego pierdolonego łańcuszka kar i szantaży nie możesz mi zrobić nic, bo i tak wyjdzie na twoją niekorzyść. A i przy okazji, dobrej zabawy w tym popierdolonym domu samej.
- Calum język. – Louren nie wiedziała jak zapanować nad rozwścieczonym nastolatkiem. – I o czym ty do mnie w ogóle mówisz.
- Mali wyjeżdża do Nowego Yorku, a wiedz, że nie wytrzymam z tobą godziny w jednym pomieszczeniu bez rozwalenia czegoś po drodze. Mam zamiar się wyprowadzić...
- No i niby gdzie zamieszkasz. – kobieta się wyprostowała będąc pewną, że jej syn nie ma się gdzie podziać.
- Mam wystarczająco dużo pieniędzy aby kupić sobie mieszkanie. – Calum doskonale zdawał sobie sprawę, że matka uwierzy w każde jego słowo. – A jeżeli nie, to Ashton na pewno mnie przenocuje do puki czegoś nie wymyślę.
- Nie pozwalam ci. – powiedziała Louren stając w drzwiach.
Ta kobieta przy swoim dziecku była praktycznie niczym. Calum górował nad nią kilkudziesięcioma centymetrami, bo pan bóg postanowił go obdarzyć dość sporym wzrostem. Był też umięśniony i wysportowany więc matka przy nim to chucherko. Chłopak zaśmiał się z głupoty matki po czym nie robiąc sobie nic z jej zagradzania wyjścia, szturchnął ją lekko ramieniem i opuścił pomieszczenie, zostawiając Louren i Mali-Koa'e same.
- Zastanawiam się, jak bardzo musisz nienawidzić swoje dziecko, żeby zabierać mu kogoś kogo kochało nad życie. – powiedziała modelka kręcąc głową jedynie. – Ja się zbieram.
- Zawiozę cię. – kobieta chciała pomóc córce.
- Nie, nie mam ochoty na twoje towarzystwo. – wymamrotała dziewczyna wyjmując numer po taksówkę.
Calum w swoim pokoju zaczął wrzucać do torby swoje ubrania, kosmetyki, wziął też wszystkie notatki szkolne. Nie miał zamiaru być w tym piekielnym więzieniu ani dłużej, chciał stąd wyjść i nigdy nie wracać, ale niestety nie mógł. Był zależny od ojca, który z pewnością mu pomoże ale będzie to na pewno miało jakieś swoje haczyki.
Kiedy chłopak zabrał ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, zgarnął portfel, telefon i ładowarkę wybiegł z domu. Wszystkie rzeczy wrzucił na tyły samochodu po czym wyjechał z podjazdu kierując się w stronę firmy pana Hooda.
Po drodze brunet podłączył telefon do samochodu i na dotykowym ekranie radia wybrał numer do Hemmingsa. Dosłownie po kilkunastu sekundach głos blondyna rozbrzmiał w całym samochodzie.
- Calum, chłopie gdzie ty jesteś?! Szukamy cię po całej szko...
- Nie pierdol kurwa. – w tej chwili złość  chłopaka sięgała zenitu więc nawet nie chciał słuchać paplaniny przyjaciela.
- Wszystko okey? – Luke nie był pewien czy kiedykolwiek słyszał taki głos Caluma. Racja, znali się od małego i nie raz widział bruneta wkurzonego, ale taki głos z jego gardła nie wydobył się jeszcze nigdy.
- Nic, nie jest okay. Ale w tej chwili to nie ważne. Jadę przekonać ojca, żeby załatwił mi mieszkanie, więc pytam się ciebie, bo podejrzewam, że prędzej się zgodzi. Czy nie chciałbyś zostać moim współlokatorem. – po drugiej stronie było słychać jak Luke gwałtownie wciąga powietrze
- Znaczy nie wiem czy to...
- Stary, teraz pokazujesz, jak bardzo jesteś mamusim synkiem. – to zdanie przeważyło na decyzji blondyna.
- Zajmuję większy pokój.
- Chyba cię popierdoliło Hemmings. – ta krótka rozmowa poprawiła nieco nastrój Caluma, który i tak nie był teraz w stanie kimkolwiek rozmawiać. Był jak tykająca bomba, którą należy rozbroić zanim się z nim porozmawia. Jak widać Luke przeciął dobry kabel, ale na nieszczęście ludzi zatrudnionych w firmie ojca, oni też mieli mieć do czynienia z nastolatkiem.
Calum zarzucił czarną bluzę na ramiona, naciągnął swoją beanie z pomponem, po czym wysiadł z samochodu pocierając ramiona dłońmi. Chłopak wszedł do wielkiego budynku i od razu skierował się na recepcje. Niestety tam, kobieta również postanowiła podnieść mu ciśnienie.
- Dzień dobry. Imię i nazwisko. – brunet miał wrażenie, ze blondynka siedząca za kontuarem jest niewyspana albo nietrzeźwa.
- Calum Hood.
- Nie mam pana na liście.
- Bo nie musze na niej być, jestem synem Davida. – uwierzcie mi lub nie, nastolatek w tym momencie chciał być bardzo miły, ponieważ nie lubił być uważany za rozkapryszonego dzieciaka, ale niestety ta kobieta, nie potrafiła tego zrozumieć, że Calum się bardzo stara.
- Aha, a ja jestem jego żoną i mamy dziesięcioro dzieci. – kobieta popatrzyła na chłopaka wymownie.
- Proszę pani. – Calum oparł się łokciami o ladę. – Jeżeli w przeciągu minuty nie dostanę się do windy, obiecuję pani, że po rozmowie z ojcem, będziesz mieć tu jesień średniowiecza a pracy szukać będziesz na Alasce.
- Proszę mi nie grozić.
Brunet nie wytrzymał, wyciągnął telefon by wybrać numer do ojca. Po bardzo szybkiej i krótkiej rozmowie Calum został odebrany z jedną z sekretarek ojca. Chłopak posłał piorunujące spojrzenie kobiecie z recepcji, która w tej chwili sikała pod siebie.
- Czy ojciec jest u siebie.
- Tak sir. – sekretarka przeglądała dokumenty czekając na sygnał windy, że są na najwyższym piętrze.
- Ma jakiś gości.
- Nie sir, chciałby pan może kawy, albo herbaty?
- Kawę poproszę, mocną bez mleka.
Calum wszedł do biura ojca nie zaskakując go specjalnie. Mężczyzna siedział za komputerem cały czas wypełniając pliki komputerowe, na których musiał użyć wirtualnego podpisu. Oczywiście wysłuchał syna, który zaczął mówić na wstępie co i jak. Hood dokładnie opisał co się stało pomijając mały, bardzo nie istotny szczególik kłótni. Nie wspomniał, że jego mama rozwaliła mu związek. Nie chciał by rodzice się rozwodzili albo kłócili, jedyne co chciał to wydostać się spod władzy matki.
Jak się okazało, Calum mógł pakować swoje manatki w tym właśnie momencie. David bez żadnych skrupułów zadzwonił do Elizabeth Hemmings pytając się jej o zdanie na temat wyprowadzki. Chwilę porozmawiali i ustalili, że chłopcy dostaną jakiś nieduży apartament z dwiema sypialniami, salonem, kuchnią ubikacją i tarasem, pod warunkiem, że będą co tydzień w piątki przychodzić na obiady w rodzinnym domu. Pan Hood nie mógł sobie nie pozwolić na rozpieszczenie syna. A dzięki temu iż ojciec Hooda posiadał stado podwładnych, mieszkanie znaleziono jeszcze tego samego dnia.
Calum wraz z jedną z asystentek ojca udał się do jednego z wieżowców ustawionych na wyjeździe z centrum miasta. Oczywiście nastolatek zdążył zadzwonić do Hemmingsa, który magicznym sposobem teleportował się pod dany budynek i czekał tam na bruneta. Okazało się że blondyn zdążył uciąć sobie krótką pogawędkę z przedstawicielem biura nieruchomości. Calum nie witając się z mężczyzną wszedł do wieżowca, zatrzymał się dopiero przy windzie czekając na resztę osób.
Luke domyślił się co się stało, przeprosił asystentkę oraz mężczyznę od oprowadzania za zachowanie przyjaciela. Jednak jak się okazało kobieta, która przyjechała z Calumem nawet nie zwróciła uwagi na humor bruneta, ponieważ była zajęta podpisywaniem dokumentów, które miały być odesłane do kilku osób, a mężczyzna niezbyt się tym przejął i oznajmił, że miewał gorsze przypadki.
Mieszkanie znajdowało się na 14 piętrze. Licząc od góry było to trzecie piętro, ponieważ na dwóch ostatnich mieścił się apartament dwupiętrowy z tarasem na dachu, który zajmowała jakaś zamożna kobieta. Dwie przestronne sypialnie z wielkimi oknami, które ciągnęły się przez dwie ściany, obszerna łazienka z prysznicem, wanną oraz dwiema umywalkami, salon z kominkiem, wyposażona kuchnia oraz niewielka garderoba przy wejściu na kurtki oraz buty.
- I jak? – Luke podszedł do Caluma, który patrzył na panoramę miasta z założonymi rękami.
- Mi się podoba, a tobie?
- Słuchaj chłopie, taka prawda, że to twój ojciec płaci za to mieszkanie, więc to twój wybór. – blondyn położył rękę na ramieniu Hooda.
- Ale jesteś moim przyjacielem, więc ta decyzja ma być podjęta przez nas obu, jak ci się nie podoba to wal śmiało. – brunet pokręcił w rozbawieniu głową.
- No to bierzemy.
Chłopcy wrócili do asystentki Davida oraz przedstawiciela biura. Okazało się, że mieszkanie może zostać zajęte od zaraz, więc Jessica, jak się okazało, poinformowała nastolatków, że wszystkie papiery i umowy będą załatwione w firmie ojca oraz, że mogą się już rozgościć.
Dorośli opuścili mieszkanie pozostawiając po sobie dwa komplety kluczy do mieszkania.
- Słuchaj Calum, ja nie mogę tutaj dzisiaj spać, pójdę do domu się zapakować, musze pogadać z mamą...rozumiesz?
- Spoko, mogę cię podwieźć, bo sam jadę po resztę swoich rzeczy. Przyniosę te co mam w samochodzie, pojedziemy po kartony i cię podrzucę.

*.*

Dokładnie po dwuminutowej wymianie zdań z matką oraz po dwugodzinnym pakowaniu swoich rzeczy oraz doszczętnym wyczyszczeniu pokoju Calum Hood opuścił dom rodziców nawet nie zamierzając żegnać się ze swoją rodzicielką, która działała mu na nerwy. Chłopak, również, sam uporał się z wywiezieniem swojego dobytku do mieszkania, po czym dla zabicia czasu zaczął się rozpakowywać w jednym z pokoi.
Z każdą rozpakowaną rzeczą, chłopak coraz bardziej oswajał się z nowym otoczeniem. Była godzina 23.42 a chłopakowi zostały tylko dwa kartony do rozpakowania. Bardzo szybko zostały rozładowane, znajdowały się tam głównie płyty jego ulubionych zespołów, plakaty, książki i albumy ze zdjęciami.
Calum podniósł puste kartony, wyniósł je z pokoju na korytarz, niestety chłopak potknął się o własne stopy i pudła upadły na ziemię. Hood usłyszał dość głośny dźwięk rozbijającego się szkła. Od razu uklęknął i otworzył pudełko. Kiedy wyjął z niego rozbitą ramkę ze zdjęciem jego i Melii coś w nim pękło. W tym momencie nie obchodziło go, że jest facetem i mu nie wypada. Chłopak usiadł na ziemi pod drzwiami swojego pokoju i chowając twarz w dłonie rozpłakał się niczym małe dziecko. Ale on miał doskonały powód by pozwolić sobie na łzy. Spełnił się jego największy, najgorszy koszmar, o którym myślał przez dość długi okres czasu. Zostawiła go dziewczyna, którą kochał całym sercem, czasem niemal do bólu, przecież potrafił podnieść się z łóżka o trzeciej rano po to aby do niej pojechać po czym wdrapać się przez okno do jej pokoju i położyć obok niej. Uwielbiał wywoływać uśmiech na jej twarzy, uwielbiał ją przytulać, ją całować, patrzeć na nią godzinami.
A właśnie dzisiejszego dnia, stracił tą drobną osobę, usunęła się trwale z jego życia, zostawiając go samego. Tylko co mógł zrobić? Tak naprawdę  nic. W ciągu dzisiejszego dnia dzwonił do Melii kilkakrotnie, za każdym razem jego połączenie było odrzucone. Nie usłyszał nawet że przekaz połączeń był aktywny tylko od razu dźwięk zakończonego połączenia.

*.*

- Melia? Słońce wszystko okay? – zza drzwi pokoju nastolatki rozległ się głos pani Wood. Lia nie wychodziła z pokoju od ponad kilkunastu godzin, przez co jej rodzice zaczęli się bardzo martwić.
- Jest okay, po prostu źle się czuję, chce spać.
Dziewczyna chciała odgonić od siebie wszystkich, aby nie widzieli jej tragicznego stanu. Brunetka leżała w łóżku zakopana pod kołdrą, przytulona do wielkiego misia, którego dostała od Caluma. Dodatkowo była zakatarzona, zapłakana oraz miała spuchnięte policzki od płaczu.
Bolący brzuch i bóle głowy wcale nie pomagały, Wood jedyne kiedy się podnosiła do ubikacji, to po to aby zwymiotować, co zdarzyło jej si dzisiaj dwukrotnie, jednak nie wspomniała o tym nikomu. W tym momencie można byłoby się zastanawiać, czy płacze z bólu psychicznego czy fizycznego.
- Mel, zrobię ci herbaty, dobrze? – pani Wood oparła swoją dłoni na drzwiach do pokoju córki.
- Okay. – Lia jęknęła nieco głośniej by mama ją usłyszała.
Tancerka była zdruzgotana faktem rozstania się z Calumem. Kochała go, bardzo mocno, nawet sobie nie wyobrażacie, jednak musiała tak postąpić, w końcu nie była dla niego wystarczająco dobra. Za taniec nie dostawałaby wiele pieniędzy, dodatkowo jest głupia, brzydka, więc gdzie miałaby się pokazać z Calumem? Ewentualnie w barze przy chłopcach, a na bankietach? Nie w tym życiu.
A teraz mogła się nazwać tchórzem. Zerwała w najbardziej okrutny sposób, w prawdzie nie był to sms, ale napisała karteczkę, przecież to nie wiele się różni. Kilka liter i kropka, wrzucić do szafki i zwiać. Plan idealny dla kogoś kto pietra. Ale niestety to był jedyny sposób dla nastolatki, która za pewne poryczała by się przy zerwaniu z Calumem, a nie mogła mu pokazać, że wciąż go kocha, bo jeszcze zacząłby walczyć. A tego Mel nie chciała. Jedyne czego pragnęła to szczęścia dla Caluma, a przecież w przyszłości, ona ściągnęła by go na dno.
- Melia, ja pierdziele, dlaczego ja się dowiaduje o takich rzeczach od osób trzecich. – do pokoju jak burza wpadła Cherry, z bardzo niezadowoloną miną, ale kiedy tylko zobaczyła Wood leżącą w kołdrze, przytuloną do wielkiego misia, jej postawa złagodniała. W życiu nie sądziła, że będzie musiała kogoś pocieszać...nie wliczając Shawna, który płakał, kiedy musiał robić zaliczenia na WFie.
- Jezus, aż tak źle. – dziewczyna wgramoliła się na łóżko brunetki i położyła się obok niej. – Wyglądasz tragicznie.
- Wiem.
- Dlaczego to zrobiłaś? Melia, przecież wy się kochacie. – Cherry nie miała pojęcia dlaczego Melia to zrobiła. Wood z trudem poniosła się do pozycji siedzącej, nadal przytulając misia. Usiadła za plecami przytulanki, oplotła ją rękami i nogami, a brodę położyła na jej głowie.
- Ale nie powiesz im?
- Obiecuje. – Cherry położyła rękę na sercu.
- Mały paluszek. – Mel wyciągnęła dłoń w stronę przyjaciółki. Po chwili splotły palce na znak przysięgi.
Lia zaczęła opowiadać wszystko co leżało jej na sercu, powiedziała Cherry jak się czuła, co jej przeszkadzało, jak to wyglądało od jej strony. Cher w momencie zastąpiła maskotkę od Hooda i przytuliła brunetkę najmocniej jak mogła. Dziewczyna nie spodziewała się, że usłyszy coś takiego, myślała, że ten związek jest naprawdę udany, że ta dwójka jest jedną z najpiękniejszych par na świecie. Jednak się przeliczyła.
- Cherry, puść.
- Nie mam zamiaru.
Niestety w tym momencie Melia wydostała się spod ramion brunetki i pognała do ubikacji by zwymiotować. Tak naprawdę Mel nie miała już czym wymiotować. Nastolatka nie zjadła nic od rana, dlatego czuła podwójny ból podczas rzekomego zwracania posiłków.
Wood wypłukała twarz i usta po czym wróciła do swojej przyjaciółki.
- Przepraszam cię. Ostatnio miewam ostre bóle brzucha, do tego te wymioty, bóle mięśni i migreny. Czuję się jak wrak.  – kiedy Melia zupełnie nie wiedziała co jej dolega, w głowie brunetki zapaliła się czerwona lampka. Może z fizyki nie była orłem, ale potrafiła dodać dwa do dwóch.
- Melia, wy...ty z Calumem, kochaliście się...tak?
- Tak.
- W sensie, czy...lepiliście ciasto...- brunetka zamknęła oczy
- O czym ty...
- Uprawialiście seks? – Forth otworzyła jedną powiekę patrząc na leżącą Melię.
- Oczywiście, że tam, nie jesteśmy dziećmi a nasz związek trwał półtora roku. – wymamrotała w poduszkę.
- Melia...kiedy ostatnio to zrobiliście...
- Cherry nie sądzę żeby powinno cię to obcho...
- Odpowiedz mi...
- Z trzy tygodnie temu.
- Kiedy miałaś okres?
Melia zdębiała. Okres powinna była mieć przeszło dwa tygodnie temu. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że coś nie grało. W głowie Wood zaczęło szumieć, przerażenie widniało na jej twarzy a oddech był bardzo szybki i krótki.
- Nie...nie, nie, nie. Nie! – Melia wybuchła płaczem. – Nie mogę być w ciąży, to...boże.
- Hej na pewno się zabie...- dziewczyna chciała złagodzić sytuację.
- Nie! Cherry, właśnie w tym, rzecz że tego razu nie. Boże, nie mam okresu, bóle brzucha wymioty, migreny i mięśnie, to przecież...kurwa, jaka ja jestem głupia. – Wood zasłoniła dłonią usta chcąc powstrzymać szloch.
- Hej. Słuchaj, pójdę po test ciążowy jeżeli chcesz, przyniosę ci go. A jeżeli będzie trzeba to pójdziesz do ginekologa. Dobrze?
- Dobrze.


a/n

wiem to takie typowe ale poczekajcie trochę a wszystko się wyjaśni, proszę o komentarze bo to jeden z ważniejszych rozdziałów tego ff i chce wiedzieć co myślicie 


If You Don't Know // c.hOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz