Niebo dzisiaj było bardzo czyste i nawet nie zanosiło się na deszcz. Postanowiłam zorientować się w terenie w lesie. Nie chciało mi się wracać do domu i przebierać. Las był bardzo zadbany, pełno mchów, drzew iglastych. Babcia zawsze powtarzała że na mchach żyją mali ludzie. Wierzyłam w to. Nagle coś się poruszyło w krzakach, pewnie to jakieś zwierzę pomyślałam ale przypomniałam sobie co mówiła dzisiaj ta dziewczyna na lekcji. To coś wydawało dziwne dźwięki jakby coś zajadało. Szybko wyskoczyła i moim oczom ukazało się.... Nic. Pustka. Drzewa. Brak żywej duszy. Postanowiłam wrócić do domu. Przez całą drogę miałam wrażenie że ktoś mnie obserwuje. Wchodząc do domu odrazu zamknęłam drzwi na wszystkie zamki. Weszłam po schodach na górę i zastałam lori w moim pokoju. Mama mówiła ze dzisiaj wróci bardzo późno i musze sobie jakoś poradzić. Zjadłam wzięłam szybki prysznic i położyłam się do łóżka. Odpływałam już do krainy Morfeusza gdy usłyszałam jak coś się zbija. Wstałam z łóżka i wzięłam do ręki wazon który stał w korytarzu. Zapaliła światło i na słuchiwałam. Po chwili znowu ten sam łomot. To dochodzi ze spiżarni. Moje ręce cały się trzęsły. Bałam się. Dobra raz się żyje, powiedziałam w myślach. Otworzyłam szybko drzwi i zapaliła światło. Jakaś mała postać przebiegła mi przed oczami. Lori weszła dumnie do środka i rzuciła się na szawke. To tam . Odłożyłam jeden słoik potem drugi i nagle zobaczyłam coś skulonego, wzięłam to na ręce a moim oczom ukazał się mały. Elf.