Rozdzial V

20 2 0
                                    

Jak co rano w dniu kiedy idę do pracy obudził mnie budzik nastawiony w telefonie który następnie kładę pod poduszka przed pójściem spać. Tego dnia nastawiony był na szósta rano, gdy ledwo co zaczął dzwonić zdążyłem go wyłączyć by nie obudził mojej Ewy. Następnie poleżałem kilka minut by dojść do siebie po przerwanym snie. Potem po cichutku i spokojnie wysunąłem się z pod kołdry opuszczając nasz pokój delikatnie zamykając za sobą drzwi. Poszedłem zaspanym krokiem do toalety wykonać w niej swoje poranne czynności, a następnie udałem się do kuchni po drodze włączając radio. Nastawiłem głośność na możliwie najniższy ton żeby móc cokolwiek usłyszeć nie budząc przy tym mojej czarnuli. Wstawiłem czajnik z woda na gaz i przystąpiłem do robienia sobie kanapek. W tym czasie w radio VoxFm leciała muzyka dance z lat dziewięćdziesiątych "Coco Jumbo Captin jack"-piosenka z moich lat młodości pomyślałem. W rytm muzyki zalałem sobie kawę we wcześniej przygotowanym kubku i zasiadłem do stołu do zjedzenia trzech kanapek które przed chwila stworzyłem. Była godzina szósta trzydzieści a w radiu rozpoczęły się skrótowe wiadomości. W podanych informacjach temat był ten sam co od kilkunastu tygodni czyli dotyczył wydarzeń na Ukrainie. Wspomniane cos było na temat upadku sprzed dwóch dni obrony donieckiego lotniska i pojawieniu się w okolicach tego miejsca bardzo okaleczonych ciał ludzkich. Jednak ze względu na porę dnia nie wsłuchiwałem się zbytnio w przekaz z radia skupiając się na zjedzeniu śniadania by nie spóźnić się do pracy. Gdy zjadłem odstawiłem do zlewu talerz ubrałem się w swój jaskrawo czerwony służbowy uniform z napisem na plecach Państwowe Ratownictwo Medyczne. Którego wygląd jest ściśle określony w odpowiednich rozporządzeniach. Wślizgnąłem się z powrotem do pokoju i mojej Ewci dałem słodkiego buziaka w czółko nie budząc jej przy tym. Wyszedłem z domu zamykając za sobą drzwi wejściowe na klucz. Drogę do pracy pokonałem w kilka minut wiec na stacji pogotowia bylem punk siódma. Na dworze było minus siedem stopni o czym dowiedziałem się dopiero w momencie wyjazdu z podziemnego garażu gdy mój komputer pokładowy wskazał mi temperaturę na zewnątrz. Mijalem po drodze ludzi spieszących się na stacje PKP. Ubrani byli w cieple kurtki a z ich ust wydobywała się para przy każdym wydechu powietrza. Na parkingach widać było tez kierowców którzy skrobali szyby w swoich autach mając odpalone silniki by pełna mocą wentylacja ogrzać środek auta. Na stacji panowała cisza chłopcy mieli widocznie dobra noc bo gdy wszedłem do budynku wszyscy smacznie spali. Niektórzy poprzykrywani kocami inni prywatnymi śpiworami. Podszedłem do lóżka które zajmują kierowcy zespołu S, budziłem Grześka delikatnie szarpiąc go za ramie. Ten w pierwszej chwili zerwał się z przerażeniem w oczach jakby przyśnił mu się straszny koszmar.

- Grzesiu jak chcesz to uciekaj- powiedziałem mu by wiedział ze już ma zmianę i nie wystrzelił na wyjazd jak się trafi. Moj zmiennik pokiwał głowa na potwierdzenie a ja poszedłem do naszej kuchni wsadzić swoje jedzenie do lodówki. Trochę tego było w końcu przyszedłem na dobowy dyżur. Pakując rzeczy do chłodziarki słyszałem kolejno wchodzących zmienników reszty załogi. Poszedłem do nich przywitałem się ale rozmowy nie było chyba każdy był tak samo wyspany jak ja czyli wcale. Grzesiu zwolnił Eskowe lóżko na którym zaraz ja się rozlokowałem. Wypełniłem papierkowa robotę i owinąłem się kocem przystępując do drzemki. Nie trwała ona jednak długo bo po chwili rozdzwonił się nasz służbowy telefon. Jest to znak przyjęcia przez dyspozytora wezwania który następnie przekazuje go nam do realizacji poprzez telefon który właśnie dzwoni. Odebrała go nasza pielęgniarka Bożenka z która dziś jestem na dyżurze.

- a co tam się dzieje-zapytała spokojnie po odebraniu telefonu.

-Dobrze, a gdzie to jest?-zadała następne pytanie po uzyskaniu odpowiedzi na pierwsze. Trzymając nadal słuchawkę spojrzała na mnie i szepcząc powiedziała

- niepodległości 25, nieprzytomny-dla mnie był to znak gdzie jedziemy i do czego i ze mam wołać doktora bo wyjazd zapewne jest w kodzie pierwszym. Wstałem z lóżka odwinąłem się z koca i szybkim krokiem udałem się do pokoju doktora informując go o wyjeździe w K jeden. Bożena w tym czasie przyjęła wezwanie biorąc wydruk zlecenia z drukarki. W niecałą minutę wszyscy siedzieliśmy już w karetce którą ruszyliśmy na realizacje zlecenia. Do przejechania mieliśmy cztery kilometry jadąc na sygnale zajęło nam to zaledwie piec minut to i tak niezły wynik gdy miasto opanowują kierowcy spieszący się do pracy. Oprócz mnie i Bożenki dyżur miał z nami młody lekarz Witold Banasik. Jest właśnie na etapie robienia specjalizacji z ratownictwa medycznego dlatego jeździ często w pogotowiu. Ma około trzydziestu trzech lat jest szczuplej budowy ciała sięgając wzrostem koło metra osiemdziesięciu centymetrów. Jest krótko ostrzyżony, a włosy maja barwę ciemnego blondu. Jest opanowanym człowiekiem i jeśli chodzi o ratownictwo to wie co robi dodatkowo pracuje w szpitalu MSWiA na ulicy Wołoskiej w warszawie.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 09, 2015 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Wojna ZOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz