Album na zdjęcia. To z pozoru gruba książka, w której trzyma się zdjęcia. Często jego okładka wygląda jakby była psu z gardła wyjęta, ale najważniejsze zawsze znajduje się w środku. To tak jak z człowiekiem - nie warto oceniać go po jego urodzie czy jej braku, ale po tym jaki jest i jaki ma charakter. Albelt, bo tak nazwałem swój pierwszy, własnoręcznie wykonany album (jeszcze wtedy nie potrafiłem poprawnie wymówić „r"), towarzyszy mi we wszystkich dalszych podróżach. Nie ważnie, czy nie będzie mnie w rodzinnym domu dwa dni, czy trzy miesiące. Zawsze przed snem oglądam stare zdjęcia i z uśmiechem na ustach wspominam stare, dobre czasy.
Lubię wracać pamięcią do czasów, kiedy zaczynałem grę we Wrzosie Międzyborów. W piłkę nożną grał każdy, ponieważ jest ona bardzo popularnym sportem w naszym kraju, a że od zawsze ciągnęło mnie do aktywnego spędzania wolnego czasu, to zapisałem się do tego klubu, w którym spędziłem dwa lata. Nie powiem, że kopanie piłki mi się znudziło, ale w pewnym momencie bardziej zaczęła mnie pociągać siatkówka. Niski nie byłem i trochę grać umiałem, więc bez większych trudności przyjęto mnie do Warszawskiego klubu METRO, gdzie gram do dziś.
W mieszkaniu w stolicy najgorsze były korki i dojazdy do domu. Nigdy nie lubiłem kisić się w busach w drodze powrotnej, ale pociągów bałem się panicznie od małego. Sam nie wiem czemu, ale przerażały mnie. Dlatego przeważnie do rodzinnego domu wracałem autobusem.
Jakieś półtorej godziny po ostatniej lekcji odjeżdżał mój autobus. Na dworzec zawsze przychodziłem pięć minut przed planowanym odjazdem. Ale dziś jakoś szybciej uwinąłem się ze wszystkim i jakieś czterdzieści minut przed szesnastą byłem już na miejscu. Gdy zorientowałem się, ile będę musiał jeszcze czekać, aż zachłysnąłem się własną śliną. Zawsze starałem się być przed czasem, żeby się nie spóźnić, ale ponad pół godziny to była lekka przesada. Lekka?! Co ja gadam? Wielka przesada, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Aby zabić nudę wyjąłem podręcznik do fizyki i zacząłem czytać tematy, z których po niedzieli miał być sprawdzian. Przewertowałem wszystkie odpowiednie strony w dziesięć minut i dalej nie wiedziałem co ze sobą zrobić.
Bez większego zainteresowania zacząłem rozglądać się po najbliższej okolicy. Westchnąłem ciężko, nie mogąc znaleźć żadnego ciekawego obiektu do obserwowania. Kiedy schylałem się do torby po zeszyt do polskiego, zobaczyłem ją.
Miała na sobie śliczną, niebieską sukienkę. Delikatny wiatr rozwiewał jej rozpuszczone blond włosy, a słońce odbijało się od nich tak jasnym promieniem, że musiałem na chwilkę zamknąć oczy. Kiedy ponownie je otworzyłem i spojrzałem w jej kierunku, rozpoznałem ją. Chodziła do tej samej szkoły co ja i była nawet w równoległej klasie - humanistycznej. Brakowało mi słów, żeby opisać jej urodę, ale i odwagi, aby z nią porozmawiać czy zaprosić na spacer. Była córką dyrektora, a ja tylko wyrośniętym chłopcem ze wsi. Bałem się, że nie zechce na mnie spojrzeć, a co dopiero porozmawiać. Odetchnąłem głęboko i ze spuszczoną głową wstałem i udałem się do autobusu, kiedy wybiła godzina 16:00.
- A jak tam w szkole?
- Jak to w szkole, dużo nauki.
- A w klubie? Jak ci się tam gra?
- Super jest.
- Aleś ty rozmowny, Piotruś - zauważyła po chwili milczenia, szturchając mnie ramieniem. - A może ty się zakochałeś? - zapytała z uśmiechem.
- Ja?! - zapiałem wysokim, cieniutkim głosem. Miałem szczerze dosyć tej mutacji. Już pomijając ten niekontrolowany ton głosu, ale czasami bardzo bolało mnie gardło. Niekiedy było trudno mi się napić czy coś zjeść, ale Ona tłumaczyła mi, że wszyscy chłopcy przez to przechodzą. Marne pocieszenie.
CZYTASZ
Dziękuję Ci
Short Story– Dziękuję Ci – powiedziałem, ponownie się do Niej przytulając. – Ale za co, Piotruś? – zapytała z uśmiechem. – Za to, że byłaś, jesteś i będziesz. Za to, że pierwsza wyciągnęłaś do mnie dłoń i nie odwróciłaś się ode mnie. – Piotruś, ja zawsze przy...