Rozdział 5

116 15 1
                                    

Poranek jak poranek. Wydawał się być zwyczajny. Zwykły, jesienny poranek. Niczym nie odstawał od innych. Promienie słońca rozświetlały błękitne niebo. Chłód panujący na dworze powstrzymywał starsze kobiety przed wyjściem, które zazwyczaj o tej porze dzielnie monitorowały całe osiedle, rozprawiając o najnowszych plotkach. Nawet rozjuszone niegdyś, szczekające od świtu do nocy psy leżały cicho w budach, nie wystawiając nawet nosa ze swojego legowiska.

To było zdcydowanie jedne z tych osiedli, gdzie wszystkie domy były identyczne. Trawniki idealnie, wręcz obsesyjnie dokładnie podstrzyżone, a żywopłoty zadbane i znakomicie, sprawną ręką, przycięte. Domki stanowiły dokładne odwzorowanie tradycyjnych amerykańskich domków rodzinnych. Ta perfekcyjność przytłaczała niejednego przechodnia, a czasem nawet odbierała kawałki wolności Max, która tak ceniła sobie swoją prywatność i możliwość podejmowania własnych decyzji. Dziewczyna czuła się wśród tych białych, identycznych jak pozostałe ścian przerażająco samotna i zamknięta. Wydawało jej się, że sztywne, zielone listki krzaków stanowią więzienne kraty.

Jedynym pocieszeniem dla niej był fakt, iż osiedle wybudowano na skraju ogromnego, tajemniczego lasu, co stanowiło dla niej namiastkę poczucia bezpieczeństwa, bo wbrew pozorom to ta perfekcyjność była dla niej, niczym zaostrzone noże, które raniły jej duszę delikatnymi pchnięciami.

Ubrana powoli zeszła, skrzypiącymi ze starości schodami. Skrzywiła się mimowolnie na te nieprzyjemne dźwięki, ale zaraz na jej twarzy wykwitł poranny, aczkolwiek lekko wymuszony uśmiech.

Znowu muszę tam iść, pomyślała z goryczą, a jej uśmiech jednocześnie delikatnie, praktycznie niewidocznie, chociaż dla dobrego obserwatora znacznie zmalał.

Tylko ona sama wiedziała jakie męki przeżywa w tej szkole i tylko ona jedyna wiedziała, co czuje i jak bardzo cierpi, stawiając kolejny krok na kiepsko wyszorowanej podłodze szkoły. Nikt w tym cholernym mieście nie miał pojęcia.jak bardzo wyzwiska miażdżą jej delikatne serduszko.

Usiadła przy drewnianym stole, szurając delikatnie krzesłem.

-Dzieńdobry. - Powiedziała, zakładają pasmo jej blond, jedwabnych włosów za ucho.

-Dobry, dobry. - Odpowiedziała jej rodzicielka, posyłając córce promienny uśmiech.

Jej matka była piękna. Kasztanowe, krótkie, ścięte do ramion włosy. Zielone oczy. Idealnie wykrojone usta. Jasna, gładka cera. Drobny nosek. To wszystko sprawiało, że jest śliczna. Tak samo jak i córka - chociaż ona kompletnie nie zdawała sobie z tego sprawy, a wręcz zaprzeczała temu. Jeszcze nikt w jej życiu nie uświadomił jej, jak bardzo śliczna jest.

-Jak tam w pracy? - Zagadnęła Max, chcąc rozpocząć rozmowę. Zawsze miała świetny kontakt z mamą i nigdy nie chciała, by to się w jakikolwiek sposób zmieniło.

Max przysunęła do siebie miskę płatków z mlekiem, briorąc do ręki metalową, zimną łyżkę. Wzdrygnęła się mimowolnie.

-Eh... szkoda gadać. - Kobieta podniosła lekko przygaśniete oczy i spojrzała zmęczonym wzrokiem na córkę. Max włożyła płatki do ust, czując przyjemny, łagodny smak mleka.

Oho, ciężki dzień w pracy, pomyślała i przełknęła pokarm, marszcząc brwi.

-Co się stało? - Zapytała lekko zmartwiona.

- Znowu to samo - jakiś pies z naszego osiedla został wczoraj zagryziony. Te rany na jego ciele... - urwała wpatrując się zamglonym wzrokiem w przestrzeń. - Są przerażające, jakby jakieś ogromne zwierzę je zaatakowało.

Max wróciła myślami do incydentu, który się zdarzył przedwczoraj. Ten możący krew w żyłach dźwięk, od którego włosy na karku stanęły jej dęba, a ona sama o mały włos, a w biegu nie potknęłaby się o korzenie drzew.

-Jak myślisz, co to może być? - Zapytała córka, przestając nagle jeść. Przygryzła wargę ze zdenerwowania. Zdecydowanie czuła te przerażające napięcie.

-To zapewne wilk. - Brązowowłosa wstrzymała powietrze w płucach, starając się ukryć zdenerwowanie. Jej malutkie serduszko łomotało w piersi, wręcz wyrywało się z niej. - Problem w tym, że te lasy są martwe, żadne dzikie zwierzęta od tysięcy lat tu nie mieszkały, więc to napewno nie to. To już czwarty raz w tygodniu...- Matka potarła nerwowo czoło i przygryzła w skupieniu wargę. - Wiesz, nie chcę byś już chodziła przez las, dobrze?

-Mamo spokojnie, nic mi nie będzie. - Zapewniała gorączkowo Max, odsuwając się od stołu. Spojrzała na zegarek. Spóźni się, to jest bardziej niż pewne. - Muszę już lecieć, pa!

Dziewczyna w locie chwyciła płaszcz i szalik. Nie miała czasu na rozmyślanie o doborze butów, czy rękawiczek. Zastanawiała się, jak odkryć co skrywa w sobie ten mroczny las, ale co gorsza - zamierzała się dowiedzieć za wszelką cenę.

Ciekawość to pierwszy stopień do piekła...

Po ZmrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz