8 stycznia 2013Tego dnia naszą czwartą płytę Wretched & Divine: The Story of the Wild Ones oficjalnie ujrzał świat.
Cały zespół był niezmiernie wdzięczny Sky, bo to dzięki niej ten album miał w ogóle jakiś sens i głębsze znaczenie. Na każdym spotkaniu z fanami oświadczaliśmy, że to nie tylko nasza zasługa, ale także naszej dobrej znajomej, którą była właśnie Sky.Na początku stycznia wyruszyliśmy w trasę po północnej Ameryce w celu promowania naszej najświeższej płyty wśród jak największego grona odbiorców. Wiedzieliśmy, że treść płyty bardzo dobrze trafi do nastolatków, ponieważ właśnie w tym wieku zaczynają oni mieć pierwsze problemy, z którymi muszą sobie jakoś poradzić, a nasza płyta zazwyczaj pomaga w takich trudnych sytuacjach.
Ashley
- Będę codziennie dzwonił mała - rozmawiałem ze Sky przez telefon - nie masz się czym martwić okej?
- Dzięki Ash, ale wiesz, że jednak będzie mi was wszystkich brakowało.. w końcu to pół roku poza domem
- Wiem ale nic na to nie poradzimy. Musisz sobie dać radę. Ja już kończę. A i masz pozdrowienia od wszystkich.
- Też ich pozdrów!
- Sie robi, pa mała
- Cześć, duży
Rozłączyłem się i schowałem telefon do tylnej kieszeni rurek. Byliśmy już na lotnisku, w drodze do samolotu do Texasu. Musiałem pilnować chłopców ze zdwojoną uwagą bo Andy poszedł do toalety i na chwilę musiałem przejąć jego obowiązek, nie było to łatwe zadanie. Jake przeglądał gazetki, Jeremy wpieprzał ciastka, a Cristian zachwycał się małymi pieskami. Oni tak zawsze w miejscach publicznych.
- Dobra chłopcy, musimy już iść do samolotu - poinformował nas Andy, kiedy już wrócił. - dziś lecimy normalną klasą bo nie możecie się tak przyzwyczajać do luksusów
- Andrzej przecież ja chciałem się whisky napić! - zaprotestowałem.
- Przykro mi księżniczko, napijesz się na miejscu - dodał z ironicznym uśmieszkiem Andy
- A ja głupi myślałem, że się lubimy!
- Ależ ja tylko dbam o twoje zdrowie!
- Skoro tak to ma wyglądać to dzięki, sam się sobą zaopiekuję... a i nie nazywaj mnie publicznie księżniczką bo zaraz wyskoczą zza rogu jakieś psychofanki i dopiero będziemy mieli problem! - odparłem powsztrzymując wybuch śmiechu. Andy zareagował podobnie.
***
Andy
Lot zajął nam tylko dwie godziny, cały ten czas przespaliśmy żeby się wyluzować i nabrać sił przed koncertem, który zaczynaliśmy o 21.00
Teraz mieliśmy czas na zjedzenie obiadu na mieście i krótkie zwiedzenie okolicy, a koło 19.00 nasz manager wyśle po nas auto i mamy jakieś 2 godziny na przygotowanie siebie i sprzętu do występu.
Banda pięciu dorosłych facetów na mieście zachowujących się jak pięcioletnie dzieci to coś, co powinno trafić do psychiatryka, a nie na scenę... nawet ja, a miałem się nimi opiekować bo podobno jestem najodpowiedzialniejszy.. i pomyśleć, ze ludzie mają nas za swoich idoli! Chyba mocno upadli na głowy.
Tak rozmyślałem jadąc z chłopakami do klubu, koncert zaczynał się za półtorej godziny, a my ciągle staliśmy w korkach. Nasz manager Chris co chwilę do nas dzwonił i pytał gdzie jesteśmy, był strasznie zdenerwowany i musiałem go uspokajać, że na pewno zdążymy, mimo że mamy jeszcze duży kawałek drogi przed sobą. Ale to już zachowałem dla siebie.
Na miejsce przyjechaliśmy pół godziny przed wyjściem na scenę. Zdążyliśmy tylko ułożyć sobie włosy, nastroić gitary (Ash jak zwykle troszkę wypił żeby lepiej sie bawić) i już musieliśmy wychodzić na scenę.
***
Daliśmy czadowy koncert, ludzie byli zachwyceni, nowymi kawałkami na żywo, my także. Było już po północy kiedy rozdaliśmy kilka autografów najbardziej zdeterminowanym fanom czekającym pod bramą klubu. Zawsze ich podziwiałem za to, że potrafią tak długo czekać tylko po to, żeby z nami chwilę porozmawiać. Potem poszliśmy do naszego tour busa, który widzieliśmy po raz pierwszy w tym sezonie. Teraz będziemy spędzać w nim większość czasu, jeżdżąc po Stanach.- Ja idę się myć pierwszy!! - poinformował nas głośno CC
- To ty się w ogóle myjesz? - spytał żartobliwie Ash
- No, czasem mi się zdarza, w przeciwieństwie do ciebie - odgryzł sie Coma
Ash już do niego wstawał żeby mu "przyłożyć", ale CC w ostatnim momencie zamknął drzwi łazienki.
- Ja następny - podniósł rękę i wymamrotał w poduszkę Jake który już przysypiał na kanapie.
Natomiast Jeremy zawzięcie pisał z kimś na telefonie i nie zwracał uwagi na to, co dzieje się dookoła niego. Cóż, wygląda na to, że znowu będzie się kąpał ostatni.
***
Ash
- Pobudka księżniczko! - ktoś wstrząsnął mi do ucha.
A no tak, przecież tylko Andy nazywa mnie księżniczką.
- Andrzej kochanie, nie tak publicznie... - powiedziałem zaspany.
- No dobrze, jakoś musiałem cię obudzić - odpowiedział Andy z szelmowskim uśmiechem, który już zdążyłem zobaczyć bo otworzyłem oczy.
Kiedy wszyscy się już obudzili, wspólnie zjedliśmy śniadanie i jak zwykle śmialiśmy się z Pitts'a i jego zdrowej diety, bo jadł rzeczy, o których istnieniu my nawet nie wiedzieliśmy, bo były tak przesadnie zdrowe. Pierwsze posiłki na trasie zazwyczaj jedliśmy razem, później różne pory wstawiania zmusiły nas do jedzenia oddzielnie (Jinxx wstaje o 7, a ja o 13) więc Jake ostatecznie miał od nas spokój.
Od naszego kierowcy, który za bardzo się z nami nie integrował (też bym się ze sobą nie integrował gdybym był na jego miejscu) dowiedzieliśmy się, że jedziemy od 9 rano, więc przejechaliśmy już większość drogi.
Chłopcy zajęli się spaniem lub przeglądaniem Twittera, więc i ja postanowiłem zająć się swoim i odpisać na tweety paru fanom.
W tym momencie zadzwoniła Sky.
Kurde, zapomniałem do niej wczoraj zadzwonić.
Wyszedłem z niejsca które można nazwać sypialnią i skierowałem się na tyły tour busa, gdzie nikogo nie było.
Dopiero teraz odebrałem telefon.
- Hej Sky, przepraszam, że wczoraj nie zadzwoniłem, ale nie miałem już sił. Co tam?
- Ashley? Tu mama Skyler. Znalazłam cię w jej kontaktach w telefonie. Sky miała napad agresji i zabrano ją do szpitala psychiatrycznego. Chciała, żebym cię powiadomiła.
To be continued