"Nieznajomy" cz.1

836 66 57
                                    



Zwlekła się z łóżka powolnie i bardziej leniwie niż zwykle. Odsłoniła zasłony i przymrużonymi oczami spojrzała na zalane słońcem chodniki, którymi szybkim tempem kroczyli ludzie śpieszący się do pracy. Jak co rano zabiegani, zmęczeni, z teczkami ciężkich papierów i telefonem komórkowym przyklejonym do ucha nawet w zawalonym po brzegi metrze, gdzie jedno ciało nieprzyjemnie kleiło się do drugiego, aż do ostatniej stacji. Ścisk i duchota, gdziekolwiek człowiek postawił swoją stopę – takie właśnie było Tokio, stolica kraju różowych drzew i roześmianych, rysunkowych dziewczynek na każdym rogu.

Ziewnęła przeciągle, kierując się w stronę szafy, na której drzwiach wisiał świeżo wyprasowany, granatowy mundurek szkolny. Skrzywiła się, spoglądając na plisowaną spódnicę, którą była zmuszona zakładać przez pięć dni w tygodniu, wyglądając przy tym jak swoja własna babcia. Nienawidziła jej nie tylko dlatego, że wyglądała okropnie, lecz w dodatku była niepraktyczna i nazbyt przewiewna w zimie, przez co ciągle łapała przeziębienia.

Zdjęła wszystko z wieszaka, a kiedy zapięła ostatni guzik koszuli, spojrzała w lustro, skąd przyglądała się jej rozczochrana, brązowooka dziewczyna, której czerwone kosmyki długich, falowanych włosów wystrzelone były w każdym możliwym kierunku, a okiełznanie ich zajmowało zawsze dużo czasu. Kiedy uznała, że wygląda jak człowiek, a nie żywy trup, dochodziła ósma dwadzieścia, czyli znów miała spóźnić się do szkoły.

– Sanae! – Głos matki wstrząsnął ścianami domu. – Za dziesięć minut zaczynają się lekcje, a ty jeszcze nie wyszłaś!

– Nic nowego, w porównaniu z twoją obecnością w domu – mruknęła, schodząc po schodach.
– Nie bądź bezczelna – odpowiedziała kobieta, kładąc córce kolorowe pudełko śniadaniowe na stole. – Dziś mam wolne i zrobiłam twoje ulubione śniadanie.

– Dzięki. Idę, bo znów woźny będzie marudził, jacy to obcokrajowcy są niewychowani. – Włożyła śniadanie do torby i wybiegła, kierując się w stronę szkoły. Na szczęście była tak blisko, że biegnąc całą drogę, zawsze mieściła się w dopuszczalnych piętnastu minutach spóźnienia, więc nie wyrzucano jej z klasy – jednak domyślała się, że pan Mizumi z chęcią zrobiłby to już po dwóch, gdyby tylko mógł. Był to dość młody nauczyciel języka japońskiego z lekkim uszczerbkiem na systemie nerwowym, co ukazywało ciągłe mruganie, ale nawet to nie przeszkadzało uczennicom we wzdychaniu do jego pleców, kiedy pisał na tablicy.

Uśmiechnęła się w duchu, wchodząc przez bramę szkolną. Widząc woźnego zamiatającego podwórze, odruchowo schowała się za drzewem i odczekała, aż wejdzie do swojej kanciapy, tym samym oszczędzając jej wykładu. Gdy tylko zniknął z widoku, wbiegła do budynku, a następnie na piętro, gdzie odbywały się lekcje.

– Przepraszam za spóźnienie. – Skłoniła się nisko, jak to miała w zwyczaju tamtejsza ludność i przyjmując na klatę pioruny gniewu z oczu nauczyciela, przeszła do swojej ławki.

– Nigdy się nie nauczysz, Matsuda – warknął, po czym wrócił do prowadzonego wykładu.
Pewnie nie – pomyślała, wyciągając zeszyt i swój ulubiony fioletowy długopis z małą figurką nietoperza na szczycie. Ułożyła wszystko na ławce tak, aby leżało idealnie równo do boku blatu, a następnie odwróciła się, kątem oka zauważając koleżankę siedzącą w pierwszej ławce. Sachiko była naprawdę wyjątkowo ciężkim przypadkiem, po uszy zakochana w Mizumim.  Zawsze przygotowana na każdą lekcję i głęboko zasłuchana, wpatrywała się w niego, niczym w najpiękniejszy z obrazów, a Sanae była wręcz pewna, że tylne kartki zeszytu miała zapisane jego nazwiskiem – zapewne w środku bujnych, czerwonych serduszek.

Melodia StrachuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz