Lucy
Wysiadłam z samochodu i obróciłam się wokół siebie.
Google nie kłamało pisząc, że Frost to zapyziała wieś.
Złapałam się za nos i przymknęłam oczy. To będzie ciężkie 7 miesięcy. Jak ja wytrzymam bez imprez.
Boże, miej mnie w opiece.
Tutaj nie będzie o to trudno.
-Jezu Chryste, współczuję ci córeczko. To naprawdę jest dla ciebie idealna kara - powiedziała Celestie, wysiadając z samochodu.
Kobieta zdjęła z nosa swoje wielkie okulary przeciwsłoneczne i obejrzała wszystko do okoła.
-Proszę cię, zamknij się.
-Przecież nic nie mówię.
Złapałam się za biodra i przybrałam grymas na twarzy.
Tutaj, całe to miejsce, to nie jest mój świat.
-Wyjmij walizki z bagażnika. Nie mam czasu, żeby tu z tobą siedzieć. Muszę wracać, mam dziś randkę z Derekiem.
Przewróciłam oczami i nie odpowiadając, skierowałam się do bagażnika. Wyjęłam z niego dwie walizki i razem z nimi skierowałam się do głównych drzwi podłużnego budynku.
-Nie pożegnasz się? - usłyszałam krzyk mojej matki.
-Nie w tym życiu! - odpowiedziałam.
-Zapamiętam to sobie córko!
Przymknęłam oczy, ponieważ niech ona już sobie pojedzie.
Na szczęście po kilku sekundach usłyszałam odpalanie silnika, a następnie odjeżdżający samochód.
Jedynym plusem tego wszystkiego jest to, że przez ponad rok nie zobaczę twarzy Celestie. To pewnego rodzaju nagroda, za którą bardzo dziękuję.
W trudem wciągnęłam ciężkie walizki po schodach, prowadzących do masywnych drzwi, w które zapukałam. Po krótkim czasie, pojawiła się przede mną niska i otyła kobieta, wyglądająca na przesympatyczną. Posłała mi uśmiech.
-Lucy? - skinęłam głową - Zapraszam.
Starsza kobieta odsunęła się, żeby zrobić mi miejsce. Weszłam do środka i już na samym początku, przywitał mnie, wiszący na ścianie wizerunek Chrystusa. Wchodząc głębiej, mogłam zauważyć na ścianach liczne krzyże albo religijne obrazy. Było tu bardzo katolicko i staro, ale schludnie.
-Tędy - usłyszałam z boku, więc odwróciłam się i poszłam za kobietą.
Weszłyśmy prawdopodobnie do kuchni, w której nie miałam pojęcia co robimy.
-Kochana, odłóż narazie walizki tutaj i chodź proszę ze mną. Poznasz proboszcza i wikarego. No prawie wikarego. Chłopak jest młody i dopiero się uczy. Można powiedzieć, ze jest na takich jakby praktykach... - dalej się wyłączyłam, bo pewnie ten cały wikary to jakiś gruby oblech, który może i jest młody, ale zdecydowanie nim się nie zainteresuję.
Gosposia poprowadziła mnie do pokoju wyglądającego jak salon. W progu powitał nas zapach sernika i róż. Ta mieszanka nie bardzo mi sie spodobała, ale może się przyzwyczaję. W rogu stał duży fotel, na którym siedział mężczyzna z gazetą. Gdy nas usłyszał, odłożył ją i wstał. Był wysoki i odrobinę otyły. Wyraz jego twarzy nic nie pokazywał. Wyglądał na surowego i niemiłego. Podejrzewam, że to proboszcz.
-Księże proboszczu, panna Brooks już przyjechała - kobieta wskazała na mnie, a ja zmarszczyłam brwi.
-Um, dzień dobry - powiedziałam cicho.
-Witam w naszych skromnych progach - mężczyzna w sutannie, podszedł do mnie i wyciągnął swoją dłoń, którą uścisnęłam - Mam nadzieję, że będziesz się dobrze sprawowała. Pani Coner powie ci co będziesz musiała robić. Przepraszam, ale mam jeszcze kilka obowiązków i muszę się nimi zająć. Do zobaczenia.
Ksiądz skinął głową i wyszedł w salonu.
Ta kilka obowiązków.
A kto przed chwilą czytał gazetę?
-Proboszcz ma dość specyficzny charakter, ale da się go lubić. Wikary to jego zupełne przeciwieństwo. Chłopak jest nieśmiały i nie lubi za dużo mówić. Powinniście się polubić. Zaraz go zawołam, żebyście mogli się poznać - powiedziała pani Coner i znikła. Polubiłam ją. Jest wygadana i miła. Brakuje mi takich ludzi na codzień.
Czekałam już dziesięć minut, a gosposia z wikarym nie pojawiali się. Chciałam stąd wyjść, ale nie wiedziałabym gdzie mam iść. Nie znam jeszcze tego miejsca. Gdy miałam usiąść na starej kanapie, do pokoju wparował jakiś chłopak.
-Księże proboszczu, nie widział ksiądz...- nie dokończył, ponieważ mnie zauważył.
Zmarszczyłam brwi, oglądając jego sylwetkę.
Był ubrany cały na czarno, szczupły i przystojny. Jego włosy miały kolor blondu, a oczy odcień błękitu albo szarości. Z daleka nie mogłam rozpoznać.
Już za pierwszym razem mnie zainteresował.
Patrzyliśmy się na siebie. Ja pewnym siebie wzrokiem, on nieśmiałym i zagubionym. Pewnie nie wiedział kim jestem. Ja już się domyślałam.
Pomyliłam się co do tego wikarego.
-Bardzo przepraszam panienko, ale nigdzie go nie mogę znaleźć i...o Nialler, gdzieś ty się podziewał chłopcze? - zapytała się chłopaka pani Coner, która nawet nie wiem kiedy znalazła się w pokoju.
-Byłem na spacerze - odpowiedział cicho, zerkając na kobietę.
-To wszystko wyjaśnia! Poznaliście się już? Nialler to jest Lucy, nasza nowa pomoc na plebani - chłopak skinął głową, a następnie opuścił ją.
-Miło cię poznać - powiedział tak, że ledwo go zrozumiałam.
Rzeczywiście był nieśmiały.
Jak ktoś taki chciał zostać księdzem?
Przecież to chodzący ideał.
-Ciebie też - odpowiedziałam.
Przez chwilę była cisza, w którą nie wtrącała się nawet pani Coner.
-Ja, ja pójdę do siebie - wyjąkał Niall, po czym wyszedł.
Z jakiego kraju ma się tak seksowny akcent?
-Nialler jest mało kontaktowny na początku. Musisz go poznać lepiej, żeby się otworzył.
-Wydaje się sympatyczny - odpowiedziałam.
Och, na pewno jest sympatyczny.
Kobieta posłała mi uśmiech.
-Chodź po twoje walizki. Zaprowadzę cię do twojego pokoju.
CZYTASZ
Powołanie do miłości
FanfictionPoznali się w nietypowy sposób, całkiem się od siebie różniąc. Obydwoje nie sądzili, że kiedykolwiek mogliby się zakochać. On przyszły ksiądz. Ona szalona imprezowiczka. Podobno każda dziewczyna chce niegrzecznego chłopaka, który będzie grzeczny tyl...