Witam wszystkich, którzy raczyli tu zajrzeć :D Chciałabym podkreślić, iż jest to moja pierwsza twórczość na Wattpadzie, więc proszę o wyrozumiałość :> Po krótce wytłumaczę - tekst napisany kursywą (pochylonym pismem) jest myślami bohaterów, z których perspektywy aktualnie czytacie. Skoro wszystko jest w miarę jasne, to życzę miłego czytania! ^^
_____________________________________________________________________________________
Perspektywa Sheili
Wychodziłam właśnie z klasy.
W końcu ją zobaczę! Musiałam czekać całe 8 nudnych, przedłużających się godzin lekcyjnych!
Popędziłam w stronę sali muzycznej. Tam właśnie Laidly miała swoje dodatkowe zajęcia muzyczne. Prześlizgiwałam wzrokiem po numerach sal.
36, 37, 38... Jest! 39.
Z przyzwyczajenia otworzyłam drzwi kopnięciem.
- Droga pani Crucial, ile razy mam powtarzać, żeby drzwi otwierać za pomocą dłoni, a nie nogi?
- W sumie, to nie liczyłam, ale mam wrażenie, że całkiem sporo. A poza tym ja tu nie do pana, panie profesorze. - powiedziałam, ostatnie dwa słowa cedząc przez zęby.
- Jak zwykle niewychowana! Kiedyś w końcu zadzwonię po twoich rodziców! - zaczął się denerwować łysiejący profesorek od chemii. Rzuciłam mu wyzywające spojrzenie. Wszyscy zawsze śmiali się z jego błyszczącej w świetle lamp głowy. No... Może nie wszyscy. W sumie to tylko ja się śmiałam.
Zawsze miałam gdzieś nauczycieli. Większość z nich już dawno wywaliłaby mnie z tej szkoły, ale nie mogli. Co im przeszkadzało? To, że byłam jednym z jej najlepszych uczniów. W przeciwieństwie do Laidly, po którą tu przybiegłam. Ona wciąż nie może się pogodzić z nauką.
- Tak, tak... To też już słyszałam przynajmniej z tysiąc razy. Wie pan może, gdzie jest Laidly Crescendo? - wysiliłam się na jakiś w miarę grzeczny zwrot. Większa szansa, że mi odpowie.
Zanim profesor zdążył odpowiedzieć, jakaś brunetka z ogromnym wyszczerzem prawie wykrzyknęła:
- Przed chwilą wyszła!
- Jak to przed chwilą wyszła?
Nie mówcie mi, że znowu sobie odpuściła.
- Tak po prostu. Powiedziała, że dzisiaj chyba też nie będzie brała udziału w zajęciach. Wieeelka szkoda! - powiedziała ze sztucznym uśmiechem Chriss. Tak, Chriss. Teraz już pamiętam. To przez nią Laidly nie chciała przychodzić do szkoły przez prawie tydzień.
Od początku wiedziałam, że coś z nią jest nie tak, jak być powinno.
- Chriss, pozwolisz na chwilkę? - zapytałam, przygotowując się na najczarniejszy scenariusz.
Przez chwilę się chyba zawahała, ale zaraz potem przytaknęła głową i wyszła za mną z sali. Uszłyśmy jeszcze jakiś kawałek, aż w końcu doszłyśmy do składzika na sali gimnastycznej.
Jeszcze nie masz żadnych podejrzeń? A może po prostu się mnie nie boisz? Chriss, albo jesteś bardzo nadzwyczajna, albo po prostu głupia.
W przeciągu ułamka sekundy, bez żadnych ostrzeżeń obróciłam się i przycisnęłam ją do ściany. Przybliżyłam swoją twarz do jej twarzy i podniosłam jej podbródek tak, żeby była zmuszona patrzeć mi prosto w oczy. W oczy, które teraz nie będą okazywać litości, dopóki nie dowiedzą się prawdy.
- Co jej zrobiłaś? - powiedziałam cicho, prawie szepcząc.
- Nic - pisnęła Chriss.
- Gadaj! Chyba nie chcesz, żebym cię do tego zmusiła? - na moje usta wypłynął zadziorny uśmieszek. Na ten gest brunetka szeroko wytrzeszczyła oczy.
Udało się. Teraz powie wszystko.
- No więc? - zaczęłam się irytować tym całym czekaniem na odpowiedź.
- "Przepadnij".
- Co? - zbiła mnie z tropu.
- Pisałyśmy jej tak w liścikach.
- "Pisałyście"? To było was więcej?! A poza tym, jakich liścikach?! - cała ta sytuacja działała mi na nerwy.
Ale ona milczała.
Może trochę przesadziłam? Nie... Niemożliwe.
- Zostawiałyśmy jej liściki z groźbami w szafce. Ja i Claire.
Jakby tak o tym pomyśleć, to Claire też jest z serii organizmów, których makijaż na noc trzeba zdejmować łopatą. Zaiste, wspaniała koleżanka z tej Chriss. Żeby tak wydawać swoją przyjaciółkę bez żadnych oporów?
Dopiero po chwili zrozumiałam całą sytuację. Czy te liściki to był powód depresji Laidly? Zaczynając pojmować całą sytuację, nieźle wkurzyłam się na Chriss, tę jej całą przyjaciółkę i samą siebie. Na Chriss za liściki, a na mnie za to, że nie widziałam, co się dzieje z Laidly. W moich oczach wezbrał gniew i brunetka chyba to zauważyła, bo cicho pisnęła.
Już nic od niej nie wycisnę. Poza tym nie mam już takiej potrzeby.
Zostawiłam ją i kopniakiem otworzyłam drzwi do składzika. Zarzuciłam bardziej plecak na plecy i wybiegłam na korytarz. Wręcz rzuciłam się na wejście główne i pobiegłam w stronę domu Laidly.
Oby tylko nie wpadła na nic głupiego... Jakiś miesiąc temu też odpuściła sobie zajęcia muzyczne.
Najdziwniejsze jest tylko to, że ona NIGDY by ich nie opuściła bez dobrego powodu. Wtedy siedziała w szkolnej toalecie i płakała. Nie chciała mi powiedzieć, co właściwie się stało. Teraz już wiem, że to sprawka Chriss i Claire, ale wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. W dodatku Laidly ostatnio była coś niemrawa.
Proszę, nie wpadnij na nic głupiego!
Zdyszana (3 kilometry sprintem to jednak coś), ostatkami sił zapukałam do drzwi domu na końcu ulicy. Otworzyła mi mama mojej przyjaciółki.
- Dzie...ń doo..bry.. - zabrzmiało to całkiem śmiesznie przez ten szalony bieg - Jest może Laidly? Mogłabym ją zobaczyć?
- Siedzi zamknięta w swoim pokoju. Powiedziała, że musi zrobić coś ważnego i żeby jej nie przeszkadzać. - powiedziała cała rozpromieniona - Ale na ciebie się nie obrazi. W końcu się przyjaźnicie.
Dziwne... Czyżby pani Crescendo nie wiedziała, co stało się z jej córką? A może tak naprawdę nic się nie stało i wyjdzie na to, że wszystko wyolbrzymiam?
Bąknęłam słowa podziękowania i weszłam do mieszkania, po którym roznosił się znajomy zapach. Kto chce, może się teraz śmiać, ale mam całkiem dobry węch!
To nie najlepszy moment na zaciąganie się zapachem czyjegoś mieszkania, Sheila. Ogarnij się wreszcie i właź do tego pokoju! Pamiętaj tylko, masz się uśmiechać!
Podeszłam do drzwi...
Dobra, uspokój się. Nic złego się nie stało. Na pewno siedzi tam i gra na skrzypcach jak to ma w zwyczaju robić.
Nacisnęłam klamkę i gwałtownie otworzyłam drzwi:
- Stara, co ty sobie wyobra... - przerwałam, widząc, że w pokoju nikogo nie ma. - Laidly? Jesteś tu?
Co jest?!
Na ziemi leżały skrzypce, złamany smyczek oraz parę kartek z nutami, a w powietrzu... latały jakieś dziwne, złote iskry.
Chyba właśnie odkryłam Amerykę. Laidly rzeczywiście tu nie ma.