- Jak ci się podoba? - zapytała matka, stojąc w progu mieszkania.
- Jest super. - mruknął Matt, bojąc się nawet dotknąć starych, pachnących inną epoką mebli. W mieszkaniu było ciemno, przez uchyloną zasłonę wpadał pojedynczy strumień światła, który ukazywał unoszący się w mieszkaniu kurz. Meble, które powinny być z ciemnego drewna, przyprószone grubą warstwą pyłu, miały kolor bardziej zbliżony do szarego, by nie powiedzieć brudnego białego. Salon wyglądał jak pokój typowego emeryta i przez takiego był do niedawna zamieszkiwany. Bujany fotel, meblościanka z niezliczoną ilością książek o wojnie i stary, zapewne ledwo łapiący sygnał telewizor analogowy bez kablówki i dywan w dziwne wzroki wyglądały jak eksponaty muzealne.
- Świetnie. Za miesiąc, góra dwa, wracasz do szkoły. - powiedziała, nie przekraczając nawet progu przedpokoju, jakby obawiała się, że starość unosząca się w powietrzu, dotknie i jej. - Rozpakuj rzeczy i się tu jakoś rozgość. Wieczorem masz przyjść pod ten adres. - podała mu karteczkę - Mam dla ciebie niespodziankę.
Długo patrzył na szybko napisane słowa wraz z numerem domu. Sugerowało to, że nie jest to żaden blok czy stara kamienica, a faktycznie dom. W dodatku ulokowany w całkiem niezłej okolicy, przeznaczonej dla tych, co lepiej im się powodzi i chyba możliwie jak najdalej od jego obecnego mieszkania. A już zapaliła się nikła lampka nadziei, gdy usłyszał o niespodziance, a przed oczami stanęła mu szczęśliwa rodzina z małymi, wesołym dziećmi i nim gdzieś z boku, wspólnie jedzących kolację. Ale to całkiem niemożliwe - inaczej matka nie załatwiałaby mu mieszkania.
- Tam mieszkasz? - zapytał obojętnie, na co kobieta zmierzyła go nieufnym spojrzeniem.
- Tak. Ale chciałabym, żebyś przyjeżdżał tam tylko w razie ostateczności. Rozumiesz, co mam na myśli?
- Żebym się tam nie pojawiał w ogóle. - nie spuszczał z niej wzroku. Jak dobrze, że przed lotem wypalił wszystkie swoje zapasy marihuany, aby nic się w Polsce nie zmarnowało. Teraz miał ją tak cudownie w czterech literach, jej łaskę i niełaskę, jej wstyd przed nową rodziną, która zobaczy zbuntowanego, mało ułożonego nastolatka. Aż chciało mu się śmiać z jej spiętej miny, zaciśniętych ust i niepewności - czy aby na pewno nie będzie przychodził się tam awanturować? Czy na pewno lokując go tak daleko, skutecznie się od niego odgrodziła, sprawiając jednocześnie wrażenie kochającej, pilnującej syna matki?
- Bystry chłopak. - powiedziała po dłuższej chwili, bez cienia zadowolenia w głosie. - Do zobaczenia.
W mieszkaniu został tylko Matt, cienie i kurze, ulotny zapach drogich perfum matki i nierozpakowana, mała walizka. Rozglądnął się ostrożnie, jakby czuł, że mieszkający tu niegdyś zmarły dziadek może wrócić, niezadowolony z jego obecności.
Podszedł powoli do okna. Roztaczał się z niego piękny widok - pod wpływem narkotyku łatwiej było mu to dostrzec. Ulice pokrywał śnieg, biały i puszysty, aż chciało się zostawić to nieprzyjemne mieszkanie i ulepić bałwana, jak małe dziecko. Z tym, że praktyczni nigdy tego nie robił i nie wiedział, czy teraz potrafiłby sformułować choćby śnieżną kulkę. Jakieś dzieci właśnie to robiły, całe mokre od śniegu i z czerwonymi buziami, toczyły zaciętą walkę.
Cholera, nie znał nawet dobrze języka, a miał znaleźć sobie tu znajomych, zacząć jakieś nowe życie i udawać, że jest tak cholernie szczęśliwy, zostawiając całą swoją przeszłość za sobą? Mając to, czego tak wiele młodych w jego wieku pragnie - własne mieszkanie, odizolowanie od rodziców i czystą kartę w nowym miejscu, wcale nie czuł się szczęśliwy. Czuł się samotny, jak jeszcze nigdy w życiu. Nawet otoczony swoimi kolegami, ćpunami, chłopakiem, który co jakiś czas lubił mu przyłożyć i ojcem alkoholikiem, czuł się bardziej swojsko i swobodnie niż tutaj, otoczony gratami z ubiegłej epoki i ludźmi, których nie rozumiał, nie tylko ze względu na inny język.
Westchnął i zaczął wyjmować wymięte bluzy, potargane spodnie, kurtki jeansowe z milionami naszywek, na które patrzył z jakąś rosnącą gulą w gardle. Chciał jeszcze raz zapalić, ale oprócz papierosów nie miał przy sobie kompletnie nic. W końcu nie przepuścili by go przez odprawę, gdyby zabrał ze sobą swój ukochany, zielony towar.
Z torby wyciągnął laptopa i włączył facebooka. No tak, gość od internetu miał przyjść dopiero za kilka dni, dupa. Może sobie co najwyżej w sapera pograć i myśleć nad tym, co też jego matka zdążyła uknuć. Kręciło mu się w głowie, był okropnie głodny, na dodatek chciało mu się pić, a tutejsza kranówa nieco go odstraszała. Położył się na krótki moment, przymykając oczy.
Gdy otworzył zlepione powieki, było jeszcze ciemniej niż poprzednio. Chyba sobie usnął, z nagrzanym laptopem obok, rozpaczliwie imitującym ciepło drugiej osoby. Czy nie miał czegoś do zrobienia? Coś jakby... gdzieś pójść, coś załatwić, z kimś okropnie nudnym, kogo bardzo nie lubił? Zmrużył w skupieniu oczy. Coś zaczynało mu świtać... MATKA! Był umówiony z tą starą jędzą!
Spojrzał na zegarek. Dobrze wiedział, co miała na myśli mówiąc „wieczór" - a raczej, jakiego przedziału czasu nie miała na myśli. Godzina dziewiętnasta stanowczo wychodziła poza ten zakres, a czas, w jakim można się było spodziewać, że zajedzie na drugi koniec miasta, jawił się niczym godzina zagłady. Przez chwilę rozważał możliwość siedzenia w domu i udawania, że o wszystkim zapomniał, albo wcale nie ma ochoty jej widzieć, ale słowo niespodzianka działało na siedemnastolatka zbyt silnie. W końcu zbliżały się święta, a obraz Xboxa był zdecydowanie zbyt żywy, choć mało prawdopodobny.
Nałożył jedyne eleganckie spodnie jakie miał, niestety nieco na niego małe, więc pedalsko obcisłe w udach, ale nie poszarpane, a kolor też nie raził po oczach, więc nie zwrócił na to uwagi - w końcu Anglicy powinni być znacznie bardziej tolerancyjni niż Polacy. Do tego jedyna koszula, która przy zmrużeniu oka, ewentualnie obu, mogła uchodzić za stylową i wyszukaną. Biało-niebieska kratka pasowała do włosów, które szybkim ruchem uczesał, wyjął kolczyki z wargi, nosa i uszu, zostawiając tylko tunele i poprawił kołnierz, przeglądając się przed lustrem. Sportowe obuwie, całe pokryte błotem, źle z tym współgrało, ale przecież buty zostawia się na wejściu, a nie pokazuje się całej rodzinie, więc nie kłopotał się nawet z przetarciem ich szmatą. Na wszystko założył skórę z naszytymi na plecach skrzydłami anielskimi. Gdy przyglądał się swojemu odbiciu, nie mógł wyjść z podziwu jak taki nieco spedalony punk mógł być z związku z dresem, jakim był Rafał. Pokręcił głową, chcąc wyzbyć się gastro, jakie nagle go ogarnęło, a przy okazji twarzy jego chłopaka, jaką miał ciągle przed oczami - tej bezwyrazowej mordy z uniesionymi brwiami.
Do drzwi matki zapukał grubo po dziewiętnastej, właściwie był kwadrans po dziewiątej, po drodze gubiąc się w dość dużym mieście, nie rozumiejąc wyjaśnień anglików, którzy starali się wskazać mu właściwą drogę, nie do końca pojmując jak działa metro i dziesięć minut tłumacząc przy kasie o jaki bilet mu chodzi, używając w tym celu zlepków wszystkich możliwych języków, pukając do dwóch drzwi, które okazały się być innym mieszkaniem niż się spodziewał i uciekając przed gościem, który w dziwny sposób przyglądał się jego tyłkowi. Duma, jaką czuł, gdy w końcu trafił we właściwie miejsce, nieco przygasła. Wystarczyło jedno spojrzenie na surową twarz matki, która stała w drzwiach, by miał ochotę odwrócić się na pięcie i pędem pobiec do swojego przytulnego mieszkanka. Albo najlepiej - na lotnisko.
- Wiesz która jest godzina? - warknęła.
- Zgubiłem się.
- Wchodź. I zachowuj się normalnie. Jaki jest twój naturalny kolor włosów?
- Ciemny brąz. - mruknął, zdejmując buty. Rozumiał takie pytanie od obcej osoby, zainteresowanej czy ten zgolony kawałek po lewej stronie też jest farbowany, ale do cholery, od matki?
- W najbliższym czasie kupię ci farbę do włosów, nie zdzierżę tych niebieskich kołtunów. W ogóle, czy ty widzisz w jakim stanie są te buty...?
Wciągnął powietrze.
- Jak nowe. Ten brud już był przy zakupie.
- Przestań mnie denerwować. Właź.
Kolacja minęła w mrocznej atmosferze zimnych spojrzeń, wrzasków małego dzieciaka oraz marudzenia nieco starszej dziewczynki, która nieufnym wzrokiem obserwowała Matta, co chwilę szeptając na ucho coś nowemu mężowi jego matki.
Skąd nagle wzięła się u niego ta chęć zrobienia dobrego wrażenia? Czyżby chciał nagle wpasować się w model jakiejś rodziny, choćby tak obcej jak ta tutaj? Zacisnął mocniej zęby, mieląc w ustach kotleta. Żałosne, wiadomo, że nikt go tutaj nie chce, a jego koszula, tak starannie dobierana, nie zrobi na nich żadnego wrażenia.
Przestał udawać, że nie dostrzega niechęci w oczach mężczyzny i - gdy nikt nie patrzył - wyciągał język w kierunku dziewczynki, która stroszyła się jak paw. Rozmowa przerywana była przez długą, nieznośną ciszę, którą ktoś w końcu postanowił zlikwidować, włączając telewizor.
- Mówiłaś coś o niespodziance. - mruknął niechętnie Matt.
- Załatwiłam ci psychologa.
Aż się zakrztusił, nie mogąc złapać powietrza, ani przełknąć kawałka kotleta. Zaczął kaszleć, próbując jednocześnie przepić to sokiem i możliwie jak najmniej z niego wylać.
- Co?
- Psychologa, bardzo dobrego. Jest bardzo polecany w sądzie, zajmuje się głównie przestępcami i mordercami, ale po znajomości postanowił uczynić dla ciebie wyjątek i przygarnąć małego alkoholika pod swoje skrzydła.
- Nie umiem mówić po angielsku. - rzucił szybko na swoją obronę.
- Nie szkodzi. Jest Polakiem. - uśmiechnęła się gadzim wygięciem warg, odsłaniając wybielane zęby, upaćkane czerwoną szminką. - Jesteś umówiony na jutro. Radziłabym się pojawić.
- Co mi niby zrobi, jak nie przyjadę? - uniósł brwi ku górze.
- Zadzwoni do mnie, skarbie. A myślisz, że taki psycholog jest tani? Ja za niego płacę. Jak również za twoje mieszkanie, szkołę, prąd internet, wodę... Mam wymieniać dalej? Nie pójdziesz do niego, pieniądze znikną, a twoje ładne rączki poznają co to znaczy ciężko pracować na życie. Decyzja należy do ciebie.
CZYTASZ
Chcę być twój
RomanceJest to historia młodego nastolatka - buntownika, który stara się odnaleźć swoje miejsce. Jego życie nagle się komplikuje, stawiając młodego człowieka przed ciężkimi wyborami.